Recenzja filmu Neon Demon. Twórca Drive'a opowiada o modelkach - fsm - 22 lipca 2016

Recenzja filmu Neon Demon. Twórca Drive'a opowiada o modelkach

Ja i Nicolas Winding Refn nie znamy się jeszcze dobrze. Nie nadrobiłem starych produkcji, zacząłem od Drive'a (rewelacja), później przyszedł czas na Tylko Bóg wybacza (śliczny, ale na tyle dziwny, że dziś określić go mogę tylko jako "niezły"), a teraz miałem okazję spotkać film Neon Demon i na własne oczy przekonać się, ile prawdy jest opiniach o kolejnym przeroście formy nad treścią, które z kolei zderzają się z twierdzeniem, że Duńczyk to prawdziwy kinowy artysta. Jeśli filmy są sztuką, a sztuka ma wywoływać emocje, to Neon Demon tutaj pasuje - jestem pewien, że nikogo nie zostawi obojętnym.

Punktem wyjścia do "neonowego demona" powinien być poprzedni film Refna. Neon Demon ma więcej punktów styku z Tylko Bóg wybacza, niż z Drive'em, choć jest w odbiorze dużo prostszy niż przygoda Goslinga w Bangkoku. Zacznijmy jednak od konkretów. Film przedstawia świat modelek w Los Angeles i nie jest to miejsce przyjemne. Szesnastoletnia, zwiewna niczym nimfa, piękna i niewinna Jesse przyjeżdża tu z małego miasta z głową pełną marzeń. Jej nieskalane oblicze szybko zostaje dostrzeżone przez odpowiednich ludzi, a ona sama zaczyna się piąć w górę drabiny sukcesu, co nie jest w smak jej nowym koleżankom po fachu. Nic trudnego, prawda?

Ale to przecież Refn, który przy okazji tego filmu uznał, że może zacząć podpisywać swoje dzieła inicjałami NWR. Wszak jest artystą znanym szerokiej widowni, a jego podpis stał się gwarantem sukcesu. Ego reżysera urosło, wizje stały się mętne, więc powyższa historyjka została ubrana w senne marzenia i niejednoznaczność z bonusowym kapturkiem rodem z horroru. Nie będę oszukiwał - ta piramida znaczeń i symboli nie jest wcale tak skomplikowana, jak (być może) życzy sobie tego twórca. Pod warstewką pudru, cekinów i światełek siedzi nieskomplikowana opowieść o utracie niewinności i związanymi z tym zagrożeniami, z którą powinien poradzić sobie każdy średnio rozgarnięty widz.

Neon Demon to sinusoida wrażeń - w filmie znajdują się momenty rewelacyjne, wywołujące szeroki uśmiech, które później są zderzane ze scenami zbyt powolnymi lub pozbawionymi ładunku emocjonalnego. Pierwszeństwo ma, oczywiście, strona audiowizualna. Produkcja jest niezwykle wysmakowana estetycznie: pieczołowicie budowane kadry, kolorystyczne zestawienia, efektowne wykorzystanie scenografii (ile tu jest luster!) i gry światłocieniem zachwycają od pierwszej do ostatniej minuty. Doskonały soundtrack autorstwa niezawodnego Cliffa Martineza idealnie uzupełnia obrazy wykreowane przez Natashę Braier, a praca dźwiękowców zasługuje na wielkie uznanie (oglądanie Demona po cichu nie ma żadnego sensu). Oczko niżej plasują się odtwórcy głównych ról. Elle Fanning jest świetna, bardzo naturalna i uwierzyłem w jej ekranową przemianę, Jena Malone kradnie większość scen, w których występuje, nierealny duet modelek w wykonaniu Abbey Lee i Belli Heathcote jest wyśmienity, a gościnny występ Keanu Reevesa w doskonały sposób narusza jego wizerunek porządnego, walecznego faceta. Wszyscy spisali się na medal.

Jak widać, Neon Demon ma składniki najwyższej próby - jest bardzo dobrze nakręcony, aktorzy dają z siebie wszystko, na dodatek zajmuje sie oryginalnym tematem. Nie jest to jednak żadne arcydzieło. Głównym winowajcą w całym tym zamieszaniu jest scenariusz. Jest zbyt nadmuchany, obiecuje za wiele, podążające w jego rytmie kolejne sceny nie zawsze utrzymują właściwe tempo, a niektóre mogą wręcz znużyć. Refnowi udaje się zaskoczyć widza kilkukrotnie (a co wrażliwsze dusze być może będą odwracać wzrok od ekranu - obietnica "horroru w świecie modelek" została poniekąd dotrzymana), ale i tak odbiór całości w dużej mierze zależy od oczekiwań widza. Postacie są płytkie, antypatyczne, opowieść prosta, a momentami czułem ogromny niedosyt - było miejsce na większe dokręcenie śruby, na lepsze wykorzystanie muzyki Martineza, na więcej czadowych kadrów.

Neon Demon zdecydowanie jest przerostem formy nad treścią, ale - w odróżnieniu od Tylko Bóg wybacza - tego przerostu chętnie doświadczę kiedyś raz jeszcze. Bo nawet mimo tego, że Refn sprawia wrażenie filmowego buca, to ma swój niepodrabialny styl i tym razem zanurzyłem się w nim po szyję.

fsm
22 lipca 2016 - 15:20