Condemned i krótka rozprawa na temat horrorów - Kamil Brycki - 5 sierpnia 2016

Condemned i krótka rozprawa na temat horrorów

Jak można nie lubić horrorów? Tych dreszczy, zaszczucia i strachu w formie zazwyczaj nieobecnej w normalnym życiu? I książki i gry, które są przerażające choć w pewnym stopniu, zasługują na specjalne miejsce na moich półkach i w moich szufladach – chowam je po kątach, aby nie musieć na nie patrzeć. Nienawidzę ich. Ale jednak przeczytałem ich sporo (książek) i przeszedłem też parę (gier), bo takiej dawki emocji chyba nic innego nie jest w stanie zapewnić. Skoro już wstęp mamy za sobą – słyszeliście o Condemned? 

Nigdy do końca nie rozumiałem, o co w tej grze chodziło – na początku byłem policjantem, który został wezwany na miejsce zbrodni, po chwili goniłem podejrzanego, aby dać się ogłuszyć na którymś z zakrętów i, po nieprzyjemnej pobudce, wdać się w wojnę z psychopatami grasującymi po najciemniejszych i najbrudniejszych alejkach w mieście. I opustoszałych dworcach, budynkach, wsiach… Do tego trzeba jeszcze dodać naprawdę paskudne twarze, ślepe oczy, straszne głosy i muzykę niesprzyjającą dziecięcym zabawom, oraz plagę chorych gołębi pojawiających się znikąd i równie tajemniczo umierających. Po paru latach tak właśnie wspominam pierwszą część Condemned i nie wygląda to za ciekawie.
 
Ogólne wrażenie jednak było naprawdę dobre. Bałem się sporo, czułem się niespokojny i osaczony, i ciągle wydawało mi się, że cały świat jest przeciwko mnie. Rozmowy z innymi bohaterami stanowiły dla mnie chwilę wytchnienia pomiędzy rozbijaniem łomem głów i poszukiwania pistoletów w koszach na śmieci. I do tego te walki z bossami, gdzie marzyłem o ich jak najszybszym końcu. Nawet jeśli same w sobie nie były trudne, to przy czymś takim naprawdę ciężko się skupić i pozostać spokojnym. A pod koniec Condemned uruchamiałem już tylko w dzień – możecie mówić, że jestem słaby, ale i tak gra dostarczała mi wystarczającą dawkę emocji!
Brr...
 Condemned 2 trochę zmienił już podejście. Nie był aż taki klimatyczny, ponieważ większy nacisk położono na walkę. W końcu zaczęła ona sprawiać przyjemność i nie była tylko przykrą koniecznością. Skończyło się walenie belkami gdzie popadnie, aby tylko przeżyć i uciec od bezdomnych, chorych psychicznie bandytów, bo dość łatwo wciągnąłem się w różne combosy i strzelaniny. Te jednak trochę zabijały klimat, szczególnie pod sam koniec gry, gdzie robiło się ich dziwnie dużo. Do tego dochodziły jakieś nadprzyrodzone moce, i już w ogóle robiło się tak jakoś niestrasznie.
 
Dalej była to świetna gra pod względem konceptualnym, gameplayowo też raczej nie mogłem jej nic wyjątkowego zarzucić (nie przypominam sobie niczego, co by mnie wyjątkowo denerwowało, a nawet więcej - pojedynki na pięści były po prostu świetne!), ale jednak ten klimat, tak gęstniejący przez całą pierwszą część, gdzieś mi się w dwójce ulotnił. Powietrze robiło się łatwiej przyswajalne, a i granie tylko w dzień przestało być koniecznością, co już chyba nie najlepiej świadczy o psychologicznym thrillerze. Bieganie z półzamkniętymi oczami w pierwszej części jakoś robiło znacznie lepsze wrażenie i sprawiało większą frajdę – o ile uciekanie przed bezdomnymi psychopatami i gołębiami chorymi na ptasią grypę uważacie za zabawne.
I robi się jeszcze groźniej...
Z powinności wspomnę w osobnym akapicie o muzyce. Ta była, i w jednej i w drugiej części, co najmniej dziwna. Prawdę powiedziawszy przed napisaniem tego tekstu odświeżyłem sobie obydwie ścieżki dźwiękowe i słowa, które cisnęły mi się na usta, z pewnością nie przeszłyby przez korektę. Wolę nie sprawdzać, na jak dużo sobie mogę pozwolić – wcześniej już podlinkowałem jeden utwór z części pierwszej (macie go tutaj jeszcze raz, lenie!), tutaj za to linkuję losowy utwór z części drugiej. Nawet nie wiem, czy z czystym sumieniem mogę nazwać to muzyką, choć po obydwóch częściach moja dusza i tak została już wystarczająco splugawiona.
 
Jak można nie lubić horrorów? Czytając to wszystko, co napisałem wyżej wychodzi na to, że oczywiście można. Ale osobiście uważam, że takie straszne sytuacje lepiej przeżywać w wirtualnym świecie (w przypadku gier) lub w swojej wyobraźni (w przypadku książek – swoją drogą, wyobraźnia, odpowiednio poprowadzona, również lubi podsuwać naprawdę „piękne” obrazy) i po chwilowym ataku paniki wybuchać śmiechem, wczytywać zapis i trzaskać łomem wszystko, co się rusza. Ta świadomość, że po kolejnym wyskakującym znienacka potworze możesz po prostu wyłączyć grę jednym szybkim ruchem ręki – bezcenna! A po przecierpieniu tych paru godzin… Zawsze można pożartować ze swojej głupoty. I o to w tym wszystkim chodzi.
Kamil Brycki
5 sierpnia 2016 - 15:20