Interaktywny serial dla fanów Gry o Tron czyli recenzja wirtualnej wersji. - GeneticsD - 12 sierpnia 2016

Interaktywny serial dla fanów Gry o Tron, czyli recenzja wirtualnej wersji.

GeneticsD ocenia: Game of Thrones: A Telltale Games Series - Season One
85

George R.R. Martin swoją serią książek podbił serca milionom fanów na całym świecie. Serial przykuł dodatkową uwagę, a cały motyw „Gry o Tron” został przekuty w wiele memów oraz sprawił, że niemalże cały świat zna losy różnych rodów jak Lannisterowie, czy Starkowie. Ja jestem człowiekiem, który unika popularnych uniwersów oglądanych przez masy. Z reguły czekam, aż hype minie, jednakże ten trwa już dość długo. Sam fakt, że książek jest dość sporo, a odcinków serialu jeszcze więcej, niemiłosiernie mnie zniechęcał. W końcu jednak natknąłem się na grę wideo. Zmieniła ona nieco moje podejście, zachęciła mnie. Zapraszam na recenzję Gry o Tron w wersji wirtualnej.

Mały, ale wariat!

Najważniejszym elementem dla mnie, jak i pewnie dla Was, jest scenariusz. Jest kalką serialu? Częścią książki? Ależ nie. To całkowicie nowa historia, która dzieje się w nieco innym świecie Gry o Tron. Jest ono odrobinę zmienione, gdyż bazując na dialogach bohaterów, Starkowie już wyginęli. Trochę pozmieniano tutaj szyki i wprowadzono nową rodzinę, Forresterów z Ironwood. Nie wiem, czy są tacy w serialu, ale wydaje mi się, że przygoda ta całkowicie odchodzi od tego, co jest pokazane na HBO. Wydaje mi się, że to raczej zapożyczenie świata oraz motywu gęsto ścielącego się trupa.

Fabuła w grze zaczyna się podczas gdy Lord Domu Forresterów ginie z rąk zdrajców, gdyż garnizon został haniebnie podbity przez wojska nieprzyjacielskie. Przed wyzionięciem ducha, Lord dowiaduje się o śmierci najstarszego syna oraz przekazuje miecz rodowy swojemu giermkowi. Gared, bo tak ma właśnie na imię giermek, wraca do domu rodzinnego, ale tam nie czeka go ciepłe przywitanie, a raczej mordercy służący rodzinie Whitehill. Jego rodzinę zamordowano z zimną krwią, więc udaje się do domu Forresterów, do wuja Duncana. Dom oraz jego mieszkańcy dowiedziawszy się o śmierci Lorda oraz jego syna, przekazują władzę Ethanowi. Gared wyrusza na Mur by zostać strażnikiem, a wkrótce poznajemy również losy Miry, najstarszej córki rodziny oraz Ashera, wygnanego przed laty syna.

Podczas rozgrywki wcielamy się w kilka postaci, które robią wszystko by tylko pomóc swojemu domowi przed upadkiem. Jakkolwiek wszystkie postaci mają swój wyrazisty charakter, tak najbardziej do gustu przypadł mi Asher, a na drugiej pozycji plasuje się Gared. Asher dobrze wie, czego chce, jest prawdziwy w tym co sobą reprezentuje, charyzmatyczny. A z racji na swoje wygananie także i interesujący. Natomiast Gared to sprawiedliwy, mały człowiek, któremu powierzono poważne zadanie i chociaż nie należy ściśle do rządzącej Domem rodziny, robi wszystko by im pomóc. Lojalność to jego drugie imię. Pojawiły się również postaci, które zabiłbym od razu, gdyż ciągle mnie irytują. Należą do nich Mira, Talia oraz ich matka (niedaleko pada jabłko od jabłoni?). Niestety, gra nie daje nam aż takiej swobody.

Dwie niesalonowe gęby.

Zgrabnie więc przejdźmy do wyborów moralnych, które to odgrywają chyba najważniejszą rolę w tym interaktywnym filmie. Podczas dialogów, gdzie mamy ograniczony czas ważnych decyzji czuje się powagę sytuacji. Wybory są trudne moralnie do zrealizowania. Często nawet przy najprostszym dialogu lepiej zastanowić się kilka razy, czy na pewno tak chcemy odpowiedzieć. Nierzadko nie ma czasu na analizę dokładnie wszystkiego (presja?). Jest to więc mocno na plus, gdyż stwarza nam moralne dylematy oraz zagwozdki. Niestety, po powtórzeniu misji w inny sposób okazuje się, że tak naprawdę niewiele się zmienia. Decydujemy o losach bohaterów, którzy są gdzieś z tyłu. Ci którzy mają zginąć, zginą prędzej czy później. Ci którzy nie, nie zginą. Oczywiście końcowe etapy dają nam wybór co do śmierci niektórych postaci, ale w sumie zawsze jest ktoś „na wymianę”, a wydarzenia biegną po prostu w nieco innej odsłonie audiowizualnej.

Dobrą stroną produkcji jest zaangażowanie faktycznych postaci z serialu HBO w odpowiednie im postaci w grze. Usłyszymy więc te same głosy. Ujrzymy te same twarze. I chociaż rodzina Forresterów jest tutaj kompletnie dopisana, wymyślona, to idealnie wpisuje się w świat, w którym się znajduje. Czasem niestety mimika bohaterów wykracza poza to, co miała sobą przedstawić. Nie jestem pewny, czy taki zabieg jest przypadkowy, bądź celowy. Z jednej strony może to sprawiać, że czasem uśmiechniemy się pod nosem w momencie gdy bohaterowie robią jakieś durne miny, ale innym może to nieco popsuć immersję. Ja zdecydowanie należę do pierwszego rodzaju ludzi.

Zabijanie dla zabawy.

Od premiery gry minęło już kilka miesięcy i spotkała się ona z różnymi odczuciami. Oceny wahają się pomiędzy 7, a 7.5. Kompletnie tego nie rozumiem. Według mnie tej grze nie brakuje niczego. Okej. Może poważnych wyborów mamy wyłącznie kilka, jak wybranie kogo z głównych bohaterów uśmiercić, jednakże należy pamiętać, że twórcy muszą mieć jakąś podstawę do tworzenia zarysu fabularnego. Nie mogą go drastycznie zmieniać, gdyż zajęłoby to lata pracy. Wydaje mi się, więc, że kilka delikatnych zmian, mnóstwo trudnych wyborów moralnych oraz kilka bardzo ważnych decyzji wystarczy, by usatysfakcjonować graczy. Ja osobiście grę przeszedłem raz, powtarzając może po drodze kilka chapterów, będąc ciekawym wyniku. I jestem zadowolony z tego, co otrzymałem.

Zajmijmy się więc kolejną rzeczą, która jest dyskusyjna. Grafika. Zdecydowana większość mówi, że jest ohydna, odrzucająca. I te kilkanaście godzin temu, zgodziłbym się z nimi. Po rozpoczęciu epizodu pierwszego, ujrzałem obóz żołnierzy, a następnie zostałem zszokowany. Brzydki projekt ognia, jakieś takie rozmyte kolory, brak wyrazistości, ostrości. Zarzutów było wiele i jakoś tak nieprzyjemnie mi się grało. Po może dwóch godzinach spędzonych z grą, nie wyobrażałem sobie innej grafiki. To ona nadaje surowy klimat. To dzięki niej czujemy piekło Meereen albo chłód lasu Ironwood. Krew tryskająca na boki. Wijące się w agonii postaci. Każdy szczegół jest wyraźnie pokazany. Czasem przerysowany. Niektóre sceny, miast, portów, czy Muru, wyglądają niesamowicie. Jak totalnie interaktywne art worki. Telltale Games wiedziało, co robi. Dajcie im tylko szansę się poprowadzić, a nie zawiedziecie się.

Jedyne, co może mnie denerwować to fakt, iż po premierze samej gry, musimy oczekiwać jeszcze na kolejne premiery poszczególnych epizodów. Te sześć epizodów przeszedłem jednym tchem w ciągu trzech dni, ale już mnie krew zalewa na samą myśl, że po oczekiwaniu na sezon drugi, będę musiał czekać 2 miesiące na następne odcinki. Nienawidzę tego zabiegu w grach i będę go zawsze negował. Nie lubię takich gier „na raty” w momencie kiedy jestem cholernie ciekawy co będzie dalej. Jest to również jeden z powodów, przez które nie oglądam na bieżąco nowych seriali. To czekanie bardziej wzmaga we mnie złość, a później obojętność na produkt niż hype. Ugh...

To tam! Tam gdzie się świeci!

Soundtrack oraz intro są po prostu wzięte z serialu, ale czego się tutaj spodziewać, skoro sama gra jest właśnie na licencji hitu HBO. Nie ma więc tutaj wiele do gadania, gdyż jest to po prostu dobry kawał roboty zrobiony nie przez Telltale Games.

To może podsumujmy sobie grę.

Games of Thrones: Season One to nie gra. To interaktywny serial, w którym to my decydujemy, co powiedzą postacie, jak ich wykreujemy w oczach naszych i innych postaci. Posiada nieliniowy wątek fabularny, który przytłacza pomysłem. Scenariusz jest genialnie zrealizowany, rodem z samego serialu, chociażby patrząc na to, że trup ściele się gęsto. Dla mnie, osoby, która całkowicie nie zna realiów świata stworzonego przez Martina, gra nie była chaotyczna, czy niezrozumiała. Nie czułem się ani chwilę zagubiony. Twórcy gry mają u mnie również plus za to, że potrafili stworzyć całkowicie inną historię opartą o to uniwersum. Nie każdemu się to udaje, ale TG udowadnia, że oni potrafią.

P.S.

Gra sprawiła, że mam ochotę na serial + książki, zatem kiedy ostatecznie poddam się temu nienasyceniu, który pozostał we mnie po wirtualnym, interaktywnym filmie, pewnie zniknę ze świata ludzi na jakiś czas. Cóż. Trudno. Przynajmniej mam pewność, że będę nieźle się bawił.

GeneticsD
12 sierpnia 2016 - 13:15