RPG nie należy do gatunków zapomnianych w grach wideo. Wręcz przeciwnie! Elementy charakterystyczne dla takich produkcji pchane są teraz w praktycznie każdy nowy tytuł. W każdej szanującej się premierze sortu AAA, możemy dostrzec jakieś elementy craftingu czy rozwoju postaci. Tego typu mechaniki stały się od niedawna dla graczy normą. A mówiąc od niedawna, mam tu na myśli od momentu, gdy gry z otwartą strukturą świata zawładnęły rynkiem. W gąszczu takich tworów zaginęły gdzieś prawdziwe RPG, wierne regułom panującym przy stołach, na których leżą podręczniki do systemu Dungeons & Dragons. Nostalgicznie spoglądam w przeszłość i widzę takie marki jak Baldur's Gate czy Icewind Dale, które zostały kompletnie zapomniane przez branżę.
Downgrade w grach to stale powracający temat przy okazji każdej premiery współczesnej gry wideo. Po ukazaniu się Watch_Dogs oraz Wiedźmina 3 jako konsumenci, nabraliśmy trochę większej podejrzliwości wobec przedpremierowych zapowiedzi czy pokazów, które mają wzbudzić nasz głód na dany produkt. Downgrade nie wziął się jednak znikąd i "Patrzące Psy" nie były pierwszym tytułem, nie dorastającym jakością do materiałów ukazywanych w trakcie procesu tworzenia. Również jego geneza nie wiąże się jedynie z nieskończoną chciwością wielkich korporacji, którą gracze od razu podejrzewają, gdy mowa jest o takim zjawisku. Przyjrzyjmy się zatem temu procesowi nieco bliżej i to nie tylko pod kątem grafiki.
Gender to temat ostatnio praktycznie nieschodzący z ust każdego Polaka. Serwisy informacyjne huczą o tym, a sama ideologia i idąca za nią kontrowersja, przyćmiewa nawet wydarzenia dziejące się na Ukrainie. Ale ja nie o tym. Mówieniem o polityce się brzydzę, choć w każdym z nas po kilku głębszych budzi się wewnętrzny premier. Popłynę tylko na fali popularności mówienia o płciach. A dokładniej postaram się zająć się tą jedną, tą piękniejszą. Nie będzie żadnego wyżalania się o ex, ani gadania o tym, gdzie jest miejsce kobiety w dzisiejszych czasach. Za to z chęcią podzielę się tym, jak przedstawiane są one w grach komputerowych i jakie odczucia towarzyszą mi, kiedy widzę jak metalowy kolec penetruje zgrabne ciało panny Lary Croft. Będzie krew, będą piersi, czyli to, co wszyscy kochamy.
Zawsze w zapasie mam jakieś gry stawiające tylko na multiplayer. Stanowią one dla mnie odskocznię od eksploracji wielkich, wirtualnych światów pełnych magicznych smoków. Też często zdarza się, że nie mam czasu na dłuższe posiedzenia z RPG typu Dark Souls czy innym Wiedźminem. Ostatnio jednak zabrakło mi takich tytułów, od kiedy skończyłem maniakalnie rozgrywać kolejne mecze w League of Legends. Zachęcony przez kolegów, sięgnąłem po nowego Counter-Strike’a o podtytule Global Offensive. I to było to, czego szukałem. Odpaliłem i… teraz ciężko mi się od niego odessać, by znaleźć czas na cokolwiek innego. Ale wpierw wytłumaczę Wam w pięciu punktach, co tak bardzo przyciągnęło mnie do grania w te diabelstwo.
Pierwszy dzień Pyrkonu był dla mnie rozgrzewką przed dniem szczytu – sobotą. To dzisiaj wiele osób po ciężkim tygodniu pracy, mogło znaleźć ukojenie w partyjce Neuroshimy. Puste miejsca pomiędzy stoiskami zapełniły się ludźmi do tego stopnia, że gdzieniegdzie napotykało się na korki. Przybyło też cosplayerów i w ogóle wszystkiego było po prostu więcej. W świetle atrakcji dziwnym trafem dopadło mnie… pewne znużenie, którego nie spodziewałem się jak śniegu w czerwcu.
Od niedawna stałem się szczęśliwym posiadaczem PS3 i jestem z tego cholernie dumny. Kiedy wiedziałem, że do mojego salonu w najbliższym czasie przyjedzie „czarnulka”, od razu pomyślałem o wszystkich dostępnych grach ekskluzywnych zarówno dla PlayStation 3, jak i tych wydanych wyłącznie z myślą o konsolach. Przez oczy przeleciało mi mnóstwo tytułów, a między nimi szybko znalazła się seria Uncharted. Pierwsza część o podtytule „Drake’s Fortune” niezwłocznie wylądowała w moich łapkach. Magiczny krążek Blu-ray, po otwarciu pudełka, dosłownie sam wylądował w stacji mojej nowej maszynki. To już musiało o czymś świadczyć.
Ja, Kratos, Ostrza Chaosu oraz widok na urywaną głowę meduzy, to rzecz bardzo romantyczna, zapadająca w pamięć i poruszająca moje nerdowskie uczucia. Powtarzałem ową czynność tyle razy na ekranie telewizora, kiedy w napędzie konsoli - PlayStation 2, kręciła się któraś z dwóch części serii God of War. Przyszedł jednak czas, gdy musiałem opuścić zacisze swojego pokoju, wyjechać na odpoczynek do czeskich gór, ale Duch Sparty nękał mnie i nie dawał za wygraną, toteż zostałem zmuszony, żeby kolejna jego przygoda niezwłocznie wylądowała w napędzie PSP, umilając mi tym samym leżenie bykiem na łonie natury i podziwianie cudownych krajobrazów krainy Morawy.
Na gameplay.pl nie udało mi się jeszcze wrzucić żadnego wywiadu i w związku z tym poczułem się trochę źle. Tego typu materiały to świetna okazja do zapoznania się z różnymi, ciekawymi osobami oraz ich poglądami na jakieś tam zdarzenia, albo sytuacje. Wywiady będę starał się publikować raz na miesiąc i powinny być one różnorodne (być może w przyszłości również forma ulegnie zmianie, a tekst zastąpi wideo/audio, ale to jest bardzo niepewne). Oczywiście trafi mi wypytywać różne osoby jakkolwiek związane z gamingiem. Od publicystów, twórców materiałów wideo po develepoerów i producentów. Na sam początek udało mi się dopaść Tomka Drabika, znanego również jako quaz. Człowiekiem, który tworzy jedne z lepszych wideo recenzji w Polsce. Pełne humoru, ale również porządnej, merytorycznej treści. Nie będę dalej przedłużał tego wstępu, tylko chciałbym zaprosić do czytania wywiadu!
Piractwo to problem jaki ma samo PC i mnóstwo konsol. Istnieje ono od dawna, a bardzo często boleśnie dotyka twórców gier. Tak bardzo, że niektórzy nawet nie decydowali się na oficjalny port swoich dzieł na komputery osobiste. Przypominam sobie takie sytuacje kilka lat temu i wtedy w sumie było to normą. Liczba pobrań niektórych tytułów były większe, niż ilość zakupionych Call of Duty na świecie i takie liczby imponują. Jednak ostatnio sprawa piractwa mocno ucichła. Ono nadal istnieje i ciężko temu zaprzeczyć, ale wydaje mi się, iż jego skala całkiem znacznie zmalała.
Jakiś czas temu myślałem, że nowe gry nie są łatwe, tylko mają bardzo przystępne mechaniki, co sprawia wrażenie jakby były łatwiejsze. Nie rzucają gracza od razu na głęboką wodę, a pozwalają mu przystosować się do nowych zasad, by później rzucić mu jakieś wyzwanie. Zwykle takie produkcje kończę jednym tchem i czuję przez to sporą satysfakcję. Dopiero po kontakcie z Divnity: Original Sin (czy tam Grzech Pierworodny jak to nazwane jest w Polsce) zauważyłem, że nowsze tytuły przez swoją przystępność bardzo rozleniwiają.
Prince of Persia to jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek na świecie, którą kojarzy praktycznie każdy gracz. Trylogia Piasków Czasu wywarła ogromny wpływ na branżę. Za stworzeniem tego trójwymiarowego arcydzieła stoi całe studio Ubisoft Montreal, ale jest pewna jedna postać, która była „mózgiem” całej operacji, a także ojcem samej serii – Jordan Mechner. Gdyby odwzorować jego karierę producenta gier wideo na wykresie, to mielibyśmy coś w rodzaju wielkich fal, albo rollercoastera. Raz wykres sięgałby nieba, raz dna.
Gry wideo to niesamowite pochłaniacze czasu. Wystarczy przysiąść do nich dosłownie na moment, dobić sobie poziom w ulubionym RPG-u, żeby krótko potem obudzić się z zegarkiem wskazującym okropnie późną porę. Są jednak produkcje, które wciągnęły nas do tego stopnia, że dziesiątki spędzonych przy nich godzin wydają się niezwykle małą jednostką. Patrząc w przeszłość, myślimy już o dniach czy tygodniach, jakie trwoniliśmy na „syndrom jeszcze jednej tury/levelu”. Ja znalazłem takich gier 4 i w tym artykule chciałbym je Wam zaprezentować, a przy okazji wspomnieć czemu to właśnie one zżarły kawał mojego życia.
Każda gra, każdy serwis internetowy ma swoją ciemną stronę, na którą zapuszczają się tylko najodważniejsi śmiałkowie. Podobno nikt stamtąd nie wrócił, co świadczy o niebezpieczeństwie TAMTEJ części. Riot Games zwykle bardzo sprytnie zakrywa nam oczy różnymi Summoner Showcase, czy innymi takimi artystycznymi bzdetami, żeby odwrócić uwagę od tego jak niesamowicie chamska i nerwowa jest społeczność jednej z najpopularniejszych gier sieciowych ostatnich lat. Mądrze panowie z Riotu… bardzo mądrze.
- Może byś się nam przedstawił? – zapytał się mnie prowadzący całe posiedzenie psycholog.
- Jestem Karol i…
- CZEŚĆ KAROL!! – krzyknęło jednocześnie ośmiu człeka.
Wszyscy odpowiedzieli chórem, jednocześnie niczym zaprogramowane roboty. Poczułem się niezręcznie, a wrażenie obcowania z plastikowymi, zgrywającymi milusińskich ludzików potęgowało się.
- Kontynuuj. Nie krępuj się Karolu. Jesteś wśród swoich. – spokojnym, wręcz kojącym głosem rzekł do mnie psycholog.
- Jestem Karol i… i… mam… mam problem. Zapewne tak jak i Wy… nie potrafię grać w hack’n’slashe…
Kolejny czerwiec, kolejne lato, a wraz z nim wakacje i znakomita pora na wykorzystanie urlopów. Zdecydowanie sprzyja temu ogólny, luźny, pozbawiony stresu klimat gorących dni. Wiadomo, że sporo ludzi planuje różne wyjazdy nad morze czy w góry właśnie w tym okresie, ale pomiędzy nimi większość graczy uruchamia jakieś produkcje. Ba! Niektórzy nawet specjalnie skreślają podróże, żeby pozbyć się własnej kupki wstydu. Mi uzbierała się ona całkiem pokaźna i jak rok temu zamierzam przedstawić Wam tytuły, przy których będę się bawił przez dwa najbliższe, (oby) cieplutkie miesiące.