Guns, Gore & Cannoli 2 (PS4) - eks-gangster bohaterem wojennym
Deus Ex: Rozłam Ludzkości - recenzja gry tylko i aż bardzo dobrej
Sleeping Dogs: sandbox niemal idealny w oczekiwaniu na GTA V
Gry MMO w które grałem i jak się w nich bawiłem (wersja uaktualniona 2014).
Wielka tajemnica - recenzja Kara no Shoujo
The Solus Project (PS4) - w poszukiwaniu drugiej Ziemi...
O nowym Medal of Honor napisałem już prawie wszystko - oprócz recenzji. Tych było jednak już kilka, dlatego ta będzie recenzją porównawczą obydwu części "współczesnego" MoHa, wraz z ciekawostkami na temat powstania tej jednej z najbardziej znanych serii. Czy ustanowiona na początku przez Stevena Spielberga koncepcja gier "Medal of Honor" nie jest już atrakcyjna dla współczesnego gracza? Jakim cudem udało się Electronic Arts pogrzebać tak silną markę jednym tytułem? (Widoczna ocena dotyczy Medal of Honor 2010. W drugiej części ocena cyferkowa odnosić się będzie do Medal of Honor: Warfighter).
Premiera Warfightera to doskonała okazja do tego, by w końcu wziąć z półki poprzednią odsłonę Medal of Honor i w końcu ją przejść. Głupio się przyznać, ale od premiery gry płyty nie włożyłem ani razu do napędu. Na szczęście nowa część MoH-a uratowała ten przykry stan rzeczy. A było co ratować, a było.
Ludziom z Danger Close dostało się za ostatnie Medal of Honor. Gra okazała się bardzo krótka, brzydka, pozbawiona innowacji i kreatywności, a nader wszystko przypominała mutanta. W trybie single player oprawę graficzną napędzał Unreal Engine, natomiast w walkach online użytkownicy podziwiali uroki Frostbite. Doprowadziło to do sporego rozstrzału wizualnego, na korzyść drugiej z wymienionych technologii. Aczkolwiek był to tylko jeden z (podobno) wielu zarzutów kierowanych w stronę opisywanego odcinka kultowej serii. Ja mimo wszystko pobawię się w obrońcę Medala. Mimo, że nie uważam go za jakąś rewelację i przełom, to bawiłem się i bawię nadal całkiem dobrze. Dlaczego?
O nowym Medal of Honor powiedziano sporo, najczęściej stawiając nowe dzieło EA Los Angeles i DICE w negatywnym świetle. Zarzucano mu nudę, krótki tryb dla pojedynczego gracza i niespecjalnie trafiony multi. Wszystkie te wady niespecjalnie do mnie trafiają, a sama gra przysporzyła mi dużo dobrej zabawy.
Po Medal of Honor obiecywałem sobie cholernie dużo i być może, to jest właśnie powód pewnego rozczarowania. Nie będę zbyt wiele opowiadał o kampanii dla pojedynczego gracza, gdyż takie zabawy, w tego typu grach traktuję raczej jako dodatek, który zresztą do szczęścia nie jest mi specjalnie potrzebny.
Od czasów pierwszych części Medal of Honor i Call of Duty nie grywam zbyt często w (pseudo)realistyczne strzelanki. Ominęło mnie pierwsze Modern Warfare, drugie Modern Warfare, a nawet ostatni Battlfield. Nie wiem w sumie czym tak długa przerwa była spowodowana, bo wojenne klimaty bardzo lubię, ale cóż… tak wyszło. Nowemu Medalowi postanowiłem dać jednak szansę. Byłem ciekawy jak EA poradzi sobie ze wskrzeszeniem słynnej serii oraz jak wyewoluował sam gatunek. Już na początku chciałbym jednak uprzedzić, że wystawiona ocena dotyczy tylko kampanii dla pojedynczego gracza. Swoją przygodę z graniem po sieci (w FPSy) zakończyłem na UT oraz ET, więc nie jestem zbyt kompetentny w tej kwestii.
Dziś w "Świat ocenia" biorę na tapetę Medal of Honor - wojenną strzelaninę, która w założeniach miała nam pokazać, że nie samym Call of Duty żyje człowiek. Czy drapieżne, zachodnie media branżowe uznały dzieło zespołów Danger Close Software (wyodrębnionego z EA Los Angeles) i EA DICE za spełniające oczekiwania?
Zawsze na początku tygodnia zerkam sobie na listę premier, jakich należy spodziewać się w przeciągu najbliższych dni. Z reguły w oko wpada mi kilka tytułów, które w mniejszym lub większym stopniu warte są zakupu, lub przynajmniej bliższego przyjrzenia się. Dzisiaj wybrałem sobie trzy obiecujące produkcje: Arcania: Gothic 4, Medal of Honor i Lost Planet 2 w wersji PC. Może po bliższej analizie nie wszystkie okazały się tak obiecujące, ale po to właśnie przeglądam te premiery, by uniknąć niepotrzebnych wydatków i wyłapać jakieś perełki.