Trzy billboardy za Ebbing Missouri - recenzja filmu - fsm - 4 lutego 2018

Trzy billboardy za Ebbing, Missouri - recenzja filmu

Martin McDonagh w ciągu dekady stworzył zaledwie trzy długie metraże, ale każdy z nich nie tylko warty jest Waszej uwagi, ale też warty jest wszystkich nagród, jakie otrzymał. Rewelacyjny film In Bruges (z popsutym polskim tłumaczeniem tytułu - Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj) i gorszy, ale wciąż bardzo solidny obraz Siedmiu psychopatów, utorowały drogę do - póki co - największego sukcesu tego filmowca. Bo Trzy billboardy za Ebbing, Missouri to wielki sukces i film, w którym w zasadzie wszystko gra i nie ma na co marudzić.

Każdy, kto choć trochę zna filmy McDonagha, z góry wie na jakiego typu emocje się nastawić. Kręci on filmy życiowe, normalne, codzienne, ale przy okazji w cudowny sposób pokręcone. Coś jak wcześni bracia Coen, ale chyba jeszcze lepiej. Przemoc, wulgaryzmy i czarne poczucie humoru połączone jest z ludzkimi dramatami, nadającymi opowiadanym historiom emocjonalną głębię i sens wykraczający poza zwykłą rozrywkę. Takie też są Trzy billboardy - śmieszne, przejmujące, zaskakujące i wzruszające. Wielkie Kino przez duże "W" i równie duże "K".

Mildred Hayes straciła córkę. Dziewczyna została zgwałcona i zamordowana, a sprawcy nie zostali wykryci. Postępując w myśl zasady, że sprawa publiczna to sprawa, która szybciej znajduje swój finał, kobieta wynajmuje trzy billboardy na drodze dojazdowej do miasteczka i zadaje na nich niewygodne pytanie wycelowane w szefa miejscowego komisariatu policji. Ebbing to mała mieścinka. Wszyscy się znają, plotki rozchodzą się szybciej niż zarazki, a nieporozumienia na stopie zawodowo-społecznej często muszą zejść na dalszy plan, gdy wszyscy zainteresowani spotykają się wieczorem w barze i żartobliwie dogryzają sobie podczas partyjki bilarda. Jednak pewnych spraw w żart obrócić się nie da i dzięki temu widz otrzymuje dwie godziny perfekcyjnie zaprojektowanego i wykonanego kina.

Trzy billboardy mają tyle jasnych stron, że możecie wymieniać na ślepo i będę w stanie je pochwalić. Scenariusz - doskonałe dialogi, wyważone tempo, kilka solidnych zaskoczeń, zasłużone zakończenie. Postacie - cudowanie napisane, żywe, z bagażem doświadczeń, niejednoznaczne i każda z nich przechodzi podczas filmu jakąś przemianę (w czym ogromniasta zasługa rewelacyjnej obsady aktorskiej, z trio McDormand - Harrelson - Rockwell na czele). Małomiasteczkowy klimat - trafiony, wiarygodny. Emocje - pełne spektrum w takim natężeniu, że (cytując durne bannery reklamowe) "inni filmowcy go nienawidzą!". Do tego ładne zdjęcia, adekwatna muzyka i zero nudy.

Naprawdę trudno narzekać na Trzy billboardy. McDonagh nakręcił swój najlepszy film, który powinien trafić do wszystkich widzów poszukujących mądrych filmów "o czymś" i jednocześnie pragnących dobrze się bawić przez cały czas trwania seansu. Niezwykle cieszy mnie fakt, że tego typu kino nadal powstaje, nadal ma się dobrze i jest doceniane na całym świecie (sala podczas mojego seansu była zapełniona niemal w całości). Oceniam Trzy billboardy za Ebbing, Missouri na dziewięć billboardów :)

fsm
4 lutego 2018 - 13:16