“I’m bad, but that’s good. I will never be good, and that's not bad. There's no one I'd rather be than me.”
Zdanie to, będące w zasadzie kwintesencją i idealnym podsumowaniem przekazu, jaki śle nam jedna z najnowszych produkcji Walta Disneya, to również długa droga głównego bohatera Wreck-It Ralph do zrozumienia i akceptacji samego siebie. Droga, podczas której przyjdzie nam się niejednokrotnie zaśmiać, wzruszyć i przede wszystkim, dobrze bawić, a każda osoba będąca z grami za pan brat poczuje się u Ralpha Demolki jak w domu.
Wyobraźcie sobie, że listwa na kable, łącząca wszystkie wtyczki salonu z automatami do gier, to w rzeczywistości wielka stacja centralna, z której bohaterowie najróżniejszych produkcji rozjeżdżają się do swoich miejsc pracy. Kiedy jednak Ken i Ryu zakończą już maraton przyjacielskiego okładania się po twarzach, a Sonic nazbiera wystarczającą ilość pierścieni, wszyscy wyskakują na piwo do Tappera bądź smakują relaksu w zaciszu swoich cyfrowych domów. Dla niektórych los bywa jednak o wiele bardziej brutalny, bo z racji odgrywania roli „tego złego” inne postacie z gier nie bardzo chcą spędzać z nimi czas po godzinach, a ich cztery kąty to stos cegieł i kawałek pniaka. Samotność i społeczny ostracyzm to smutna szarość dnia codziennego tytułowego Ralpha – antagonisty gry Fix-It Felix Jr., w której od 30 lat zajmuje się destrukcją pewnej kamienicy. W będącej miksem Rampage i Donkey Kong’a grze pocieszny Felix Jr., za sprawą swojego magicznego młotka, rozgrywka za rozgrywką naprawia szkody wyrządzone przez Ralpha, by ostatecznie dostać się na sam szczyt odrestaurowanej konstrukcji i z pomocą mieszkańców budynku zrzucić olbrzyma z dachu. Felix dostaje ciasto, medal i spędza miły wieczór z lokatorami, Ralph zaś ląduje w błotnistej kałuży i „zabawa” zaczyna się od początku.
Ostatnią nadzieją na sympatię i szacunek postronnych wyposażonego w wielgachne pięści giganta jest zdobycie medalu bohatera, w pogoni za którym Ralph wyrusza do innej gry. Trzeba dodać, iż taki proceder jest niezgodny z prawem, bo o ile świat innej produkcji bohaterom gier odwiedzić wolno, udział w bezpośrednim gameplay’u jest już zabroniony. Mimo to, podszywając się pod jednego z wielu żołnierzy gry Hero’s Duty (wyglądającej jak miks Warhammera, Starcrafta, Halo i Gears of War), Ralph nielegalnie wchodzi w posiadanie pożądanego świecidełka. Nie sprzedając już jednak ani grama więcej ścieżki fabularnej Wreck-It Ralph’a dodam, że moment ten jest zaledwie początkiem prawie dwugodzinnej historii, w trakcie której nasz anty-bohater wpadnie w wielkie kłopoty, a ich owocem będzie jeszcze większa przyjaźń i odnalezienie swojego miejsca w świecie. Mnóstwo ciekawych postaci drugoplanowych (z cudowną, obdarzoną głosem Sary Silverman i wzorowaną na niej samej Vanellope na czele), obowiązkowy fabularny twist i cieszące ślipia animacje – to wszystko, i wiele więcej, składa się na niezwykle dopracowaną i przemyślaną produkcję, zarówno dla młodszych, jak i starszych widzów.
Poza potrafiącą rozbawić jak i wzruszyć opowieścią z morałem, Wreck-It Ralph to również gratka dla wszystkich miłośników gier oraz osób z sentymentem do salonów arcade. Podczas seansu na naszym ekranie pojawią się takie tytuły jak Asteroids, Space Invaders i Street Fighter, a swoje pięć minut otrzyma również Sonic, Bowser czy mega oldschool’owy Q*bert. Do naszych uszu dotrą takie zwroty jak glitch i bonus level, a my dalej przeczesywać będziemy drugi plan w poszukiwaniu jeszcze większej ilości postaci, które znamy na co dzień z ukochanych produkcji. Księżniczka Rosalina przechadzająca się wraz z Daisy i Chun Li po Stacji Głównej, czy Metal Gear Solid’owy wykrzyknik w pudełku rzeczy znalezionych w Tapperze – takie smaczki potrafią rozgrzać najbardziej zatwardziałe, nerdowe serducha.
Nie da się ukryć faktu, że w kwestii „growej” warstwy filmu chciałoby się czegoś więcej – no bo gdzie chłopaki z Contry, dlaczego o Mario się tu tylko wspomina, dlaczego film eksploatuje w kółko tych samych bohaterów? Odpowiedzią na powyższe pytania są zapewne (i jak zwykle) pieniądze, a z tym argumentem ciężko jest dyskutować. Zresztą, za fakt udowodnienia, że gry wideo jednak w naszej popkulturze istnieją i że są tak samo dobrym materiałem na film animowany jak i pamiętanie z dzieciństwa baśnie, czepiać się twórców Ralpha nie mam zamiaru. Zamiast tego, ich produkcję szczerze i z czystym sercem polecę, bo obejrzeć ją naprawdę warto - nawet, jeśli gry wideo to temat dla kogoś zupełnie obcy.
Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!