The Smashing Pumpkins to ekipa, która nigdy nie zdobyła naprawdę wielkiej popularności, ale od lat trzymają się swego i grają i nagrywają, mimo dramatów i mimo ego lidera. Billy Corgan kiedyś był alternatywny i zadziorny, dzisiaj przypomina trochę łysego wujcia trzymającego się blasków minionej chwały. No i podobno jest strasznie przewrażliwiony na własnym punkcie. Ale udało mu się dogadać z większością oryginalnego składu (ich ostatnia płyta do świetna Machina z 2000 r., potem były przerwy, powroty i nagrania różnej jakości) i dynie oficjalnie wróciły z nową płytą. Album jest króciutki, ale za to ma ogromny tytuł - Shiny and Oh So Bright Vol. 1/LP: No Past. No Future. No Sun.
Osiem nowych utworów i 30 minut muzyki to niewiele, ale lepiej pozostawić słuchaczy z niedosytem, niż przeładować ich nadmiarem twórczości. Podobna taktyka nieźle sprawdziła się na poprzednim albumie (tam utworów było 9, ale jeden to takie truchło, że mogłoby go nie być) i daje radę również tym razem.
Chwytając za „Morta Cindera” właściwie nie wiedziałem czego się spodziewać. Zdarzało mi się słyszeć, że Alberto Breccia to dotychczasowy „wielki nieobecny” polskiego rynku komiksowego. Mówi się też, że tytuł praktycznie się nie zestarzał, choć publikowano go w latach 1962-64. Dodajmy do tego przewrócony krzyż na okładce sugerujący około cmentarną tematykę i jest tego aż nadto, bym w końcu zagłębił się w lekturze.
kalendarz wiadomości | |||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
|
zobacz więcej