Moja przygoda w fantastycznym świecie komiksów Marvela trwa. Po znakomitym crossoverze Annihilation postanowiłem trzymać się obranej ścieżki i prześledzić wydarzenia następujące po inwazji armii Annihilusa na znany nam wszechświat. Nowy crossover zaczyna tym razem tradycyjnie prolog, a także składająca się z czterech publikacji seria o Phyli-Vell, czyli nowym Quasarze.
Dawno nie spotkałem się z sytuacją gdzie wybieram się do kina z pełną świadomością, że obejrzę lipny film. Od dłuższego czasu po internecie krążyły informacje na temat problemów z produkcją kolejnego filmu o przygodach Fantastycznej Czwórki. Filmidło to nie miało pokazów przedpremierowych dla pracy co samo w sobie było już poważnym znakiem ostrzegawczym. W dniu premiery okazało się, że dzieło Josha Tranka zostało znienawidzone zarówno przez krytyków jak i zwykłych widzów. Negatywne recenzje i niskie oceny połączone z płynącą ze wszelkiej strony krytyką są trochę szokujące w epoce gdy filmy o superbohaterach z komiksów są popularne. Taka niecodzienna wtopa zaintrygowała mnie na tyle, że postanowiłem samemu przekonać się jak wielkim szmelcem jest trzeci już film skupiający się na pochodzeniu Fantastycznej Czwórki.
Moja ulubiona stajnia komiksów zdecydowała się na interesujący krok. Marvel planuje wypuścić 50 wariantów okładek swoich komiksów inspirowanych rapowymi albumami.
Użyte w tytule hasło jest oficjalnym tekstem reklamującym film w Polsce. Zmyślne, tak jak zresztą sam film. Ant-Man odświeża uniwersum Marvela i jednocześnie tak jakby próbuje wykonać sztuczkę, jaka udała się rok temu Strażnikom galaktyki. Z dosyć dziwacznego i mało znanego szerszej widowni konceptu filmowcy chcieli zrobić zabawny, wciągający i charakterystyczny film o super-bohaterach. Moim zdaniem, w dużej mierze się udało, choć oczywiście łatwo będzie przyczepić się do kilku rzeczy.
Włodarze Marvela albo czują się bardzo pewni siebie, albo trzymają jakiegoś wyjątkowego asa w rękawie. Inaczej nie da się wytłumaczyć tego, że finał naprawdę udanej drugiej fazy Marvel Cinematic Universe, czyli wspólnego filmowego uniwersum, w którym rozgrywa się akcja filmów i seriali Domu Pomysłów, zapowiada się dość... skromnie. Mieliśmy wywracającego cały filmowy światek do góry nogami Zimowego Żołnierza, Strażników Galaktyki, którzy zademonstrowali światu, że szop ze spluwami i chodzące drzewo to naprawdę fajne postacie, wypełnionych akcją i wybuchami Avengers 2. I po tym wszystkim, w finałowym rozdziale pieczołowicie budowanej przez lata drugiej części wielkiej trylogii, otrzymamy film, którego zapowiedzi nie wyróżniają się z tłumu superbohaterskich tytułów absolutnie niczym. Nie, Marvel coś tu zdecydowanie knuje. Warto więc bliżej zapoznać się z komiksową genezą Ant-Mana, gdyż istnieje duża szansa na to, że już niedługo będzie o nim bardzo głośno.
Armia Annihilusa niszczy wszystko na swojej drodze i pochłania miliony istnień. Śledząc kolejne etapy wojny i poznając jej początki w komiksach o Thanosie, Draxie, Novie, Silver Surferze, Super-Skrullu oraz w efektownym prologu, byłem świadkiem wielu niezwykłych zdarzeń. Przyszła pora na danie główne, składające się z sześciu publikacji Annihilation oraz poprzedzającą je czteroczęściową opowieść o Ronanie.
UWAGA, spojlery!
Wojna domowa zdecydowanie wyróżnia się spośród trzech opisywanych dzisiaj komiksów. Jest to wydarzenie komiksowe, które wywróciło komiksowy krajobraz na całe lata. Czy znaczy to jednak, że stojącym w jego cieniu Thorem nie warto się zainteresować? A, no i są też następne Tajne Wojny.
Myślałem, że po wystartowaniu Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela już nic lepszego mnie jako fana spotkać nie może. Dwa wypasione wydania albumowe w ciągu miesiąca wydawały się szczytem marzeń. Tymczasem ostatnie kilka tygodni udowodniło, że będzie jeszcze lepiej. Mucha Comics na dniach wydaje Daredevil: Żółty, kultowy komiks opowiadający na nowo genezę niewidomego superbohatera, wydawnictwo Sideca robi przymiarki do wypuszczenia na rynek kapitalnego Daredevil pisanego przez Briana Michaela Bendisa i Eda Brubakera, a Egmont... cóż, Egmont rozbił bank.
Nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. Joss Whedon mimo wszystko spróbował. I choć rzeka rzeczywiście się zmieniła, to jednak wygląda podobnie. Jest przy tym szersza, dłuższa, bardziej zakręcona i z jakiegoś dziwnego powodu niesłychanie wybuchowa. Avengers z 2012 roku to film, który w godny sposób ukoronował pierwszą fazę Marvel Cinematic Universe. Dobrze znani bohaterowie spotkali się podczas wspólnej eskapady i zarobili masę komplementów oraz dolarów. Czas Ultrona miał zadanie trudniejsze, ale mimo wszystko się udało. Oj, jak strasznie się udało!
Avengers: Czas Ultrona jest filmem skrojonym pod fanów. Miłośnicy Marvela umrą szczęśliwi z powodu sensorycznego przeładowania. Z kolei sceptycy będą narzekać m.in. na głównego złego czy na przerysowany nadmiar absolutnie wszystkiego w tym filmie. Ale zdecydowanie lepiej jest stać po stronie miłośników, bo wtedy zabawa podczas seansu jest przeogromna, dorównująca (a w kilku miejscach przewyższająca) pierwszym Avengersom. Jeśli nie cieszyliście się podczas oglądania poprzednich wyczynów marvelowskich superbohaterów, to nie macie tu czego szukać (poza pretekstem do przypomnienia wszystkim, jaki to Marvel jest plastikowy i dziecinny). Czas Ultrona to ożywiony komiks pełną gębą, bez silenia się na klimat szpiegowski (Zimowy żołnierz) czy np. epicko-rycerski (Thor).
Rok 1602 to trudny czas dla królowej Elżbiety I - prywatnie zmaga się z kłopotami zdrowotnymi. Nad jej dobrym samopoczuciem czuwa dr Stephen Strange, który równocześnie próbuje rozwikłać pogodową zagwozdkę wywołującą dodatkowe strapienie u królowej. Anglię bowiem nawiedzają dziwne zjawiska atmosferyczne – trzęsienia ziemi, niezwykle silne wyładowania atmosferyczne bez ani jednej kropli deszczu, zaś niebo przybiera złowrogą czerwoną barwę. Niektórzy twierdzą, że zbliża się Apokalipsa. W tym samym czasie w Hiszpanii Wielki Inkwizytor walczy z wiedźmimi pomiotami. Ściga obdarzonych mocami, więzi i torturuje, by ostatecznie skazać na śmierć. Władca Latverii szuka sposobu na zawładnięcie całym światem. Gęsta i napięta atmosfera daje się we znaki. Dlatego też szef brytyjskiego wywiadu, Sir Nicholas Fury, wysyła zaufanego człowieka, by przetransportował do Anglii najpotężniejszą broń – skarb templariuszy. Los Korony Brytyjskiej leży w rękach niepozornego niewidomego barda.