Legendy Polskie Allegro pod względem muzycznym
Rozmawiamy z Malukah - artystką i kompozytorką uwielbianą przez graczy
Najlepsza muzyka w grach: The Elder Scrolls IV: Oblivion
Retro electro, czyli elektronika z VHS kontraatakuje!
365 dzień na Ziemi, czyli mój rok na Gameplay'u.
Jak wydawane są soundtracki z gier (dyskusja) - Słowo na niedzielę(44)
Niemal 6 lat minęło od premiery ostatniego studyjnego albumu Rammsteina. Liebe ist für alle da pojawił się 16 października 2009 roku, zaś dwa lata później fani na "przetrzymanie" dostali kolekcję teledysków i remiksów z jednym premierowym utworem. I choć grupa jeszcze koncertowała, to w szeregach ekipy pojawiły się deklaracje o potrzebie swego rodzaju urlopu. Bez wątpienia Rammstein nagra jeszcze nowy materiał, ale póki co dostaliśmy co innego: długo oczekiwane koncertowe wydawnictwo połączone z filmem dokumentalnym. Rammstein in Amerika już jest dostępny na sklepowych półkach, a ja zapraszam na jego szybką recenzję.
Notka co prawda spóźniona o kilka dni, ale w tym przypadku lepiej późno niż wcale. Za kilkanaście dni ukaże się nowa płyta Iron Maiden zatytułowana The Book of Souls. W sieci ukazał się niedawno teledysk promujący Speed of Light, jeden z utworów znajdujących się na płycie. Fani zespołu na pewno wiedzą, że maskotka Żelaznej Dziewicy - Eddie - był już kiedyś bohaterem gry komputerowej Ed Hunter. W nowym klipie zespół ponownie nawiązuje do gier wideo. Jeżeli więc nie mieliście jeszcze okazji obejrzeć maidenowych wersji Donkey Konga czy Mortal Kombat, to klikajcie play, w kilka minut z prędkością światła zapoznacie się historią gier ;)
Trent Reznor jest miłośnikiem sprzętu Apple. Jako uznany twórca i zapalony użytkownik, w końcu znalazł się po drugiej strony barykady, wewnątrz korporacji. Początkowo był jednym z twórców usługi Beats Music, która szybko została wykupiona przez jabłkowego giganta za, bagatela, 3 miliardy dolarów. Apple przejęło Beats, a wraz z tą usługą, "przejęło" Reznora, który pomógł ukształtować obecną formę Apple Music, nowej streamingowej usługi muzycznej, która jest konkurencją dla Spotify, Deezera i innych, ale daje od siebie coś więcej...
Czasem słuchamy muzyki, aby poczuć się lepiej. Chcemy być odważniejsi, silniejsi, zmotywowani do działania, wprawić się w podniosły nastrój. Wtedy przychodzą z pomocą ścieżki dźwiękowe z filmów i zwiastunów, które całą masę emocji przenoszą z instrumentów do naszego umysłu. Wykorzystują do tego rozbudowaną orkiestrę i, nieraz, chór złożony z wielu, naprawdę wielu uzdolnionych wokalistów. Czy w muzyce epickiej znajdzie się jednak miejsce na solowych śpiewaków?
W minionych latach w ramach Orange Warsaw Festival na scenie wystąpiły takie muzyczne sławy, jak Kasabian, David Guetta, Kings of Leon, Timbaland, The Offspring czy Nelly Furtado. Festiwal śmiało można nazwać wielkim świętem muzyki, a tegoroczna edycja z Sheppard, Bastille czy Muse zdawała się tylko to potwierdzać. Niestety w parze z genialnym zestawem sław nie szła do tej pory często organizacja. Wydawać by się mogło, że powrót na tor wyścigów konnych na Służewcu, po poprzednich edycjach organizowanych na za ciasnym na takie imprezy stadionie Legii czy kiepskim akustycznie Stadionie Narodowym, przyniesie poprawę także w tej kwestii. Znów jednak organizatorzy dali ciała, sporo odbierając całemu OWF. Co konkretnie nie zagrało?
Drones to naprawdę niezłe wydawnictwo. Chyba sprawdziła się teoria, że Muse bez osobnego producenta nie nagrywa dobrych albumów. The Resistance i The 2nd Law były produkowane tylko przez członków zespołu (efekt był jaki był), zaś świeżutka płytka Muse szczyci się dodatkowym personelem w postaci Roberta "Mutta" Lange'a, który kręcił gałkami podczas sesji nagraniowych m.in. do klasycznych tworów AC/DC (Highway to Hell, Back in Black) i słychać różnicę na plus, o czym oczywiście zaraz napiszę.
Lubię Muse, to naprawdę utalentowane trio z inklinacją do tworzenia bardzo soczystych rockowych riffów i udanego romansowania między popem a nieco cięższym graniem. Poznałem panów dzięki Origin of Symmetry, które wraz z następnym albumem - Absolution - tworzą w mojej głowie szczyt jakości, jaki może zagwarantować ta marka. Black Holes & Revelations było już nieco gorsze, choć w ucho się wwiercało. Później, niestety, przyszedł czas manii wielkości, orkiestr, elektroniki i nawiązywania do Queen. Mimo włożonego ogromu pracy i przebłysków dawnego stylu, takie nowe Muse nie znalazło we mnie sprzymierzeńca. Na szczęście nadleciały Drony i sytuację zmieniły.
10 utworów i 39 minut nowej muzyki po 18 latach to chyba strasznie mało? Ale jeśli te 39 minut to coś jakby "all killer, no filler", czyli prawie sam konkret, jak jest w przypadku albumu Sol Invictus, to raczej nie ma co kręcić nosem. Dobrze, że jest i dobrze, że jest dobrze. Powrót Faith No More trwał kilka ładnych lat, ale takie go przypieczętowanie powinno wywołać uśmiech na twarzach większości słuchaczy.
Z góry zaznaczam, że nie jestem ślepo oddanym wyznawcą Mike'a Pattona, a samo Faith No More poznałem dzięki TVP2 i programowi 30 ton, lista, lista... gdzie o najlepszą pozycję walczyło Ashes to Ashes. Kawałek dobry, więc chętnie zapoznałem się z całym Album of the Year. Nie "zażarło" od razu, ale z czasem doceniłem pozostałe płyty formacji (pomijając zupełnie początki, bo Faith No More bez Pattona to nie Faith No More). Udało mi się też poznać pozostałe projekty pana Pattona, jedne lepsze, inne gorsze, ale mój ogólny stosunek do ekipy jest taki, że ich po prostu lubię.
UbiArt Framework jest niesamowity. Jestem pod ogromnym wrażeniem za każdym razem, kiedy widzę, jak ten silnik został wykorzystany. Przepiękne tła, przepiękne rysunki, przepiękne modele postaci, mistrzowskie animacje… Do tego wszystkiego dodajmy wciągającą rozgrywkę i voila! Poza wspaniałą oprawą graficzną do produkcji opartych na UbiArcie dostajemy również świetną ścieżkę dźwiękową – i właśnie jej, a raczej im, się dzisiaj przyjrzymy.
Zanim napiszę, że The Day Is My Enemy to nowy album The Prodigy, na który czekaliśmy aż 6 lat (i zanim użyję innych obowiązkowych wstawek w ramach otwarcia tekstu), wspomnę o czym innym. Gdy sobie wyobrażam, co Liam Howlett, Keef (wcześniej Keith) Flint i Maxim odpowiedzieli na pytanie "jaka ma być ta płyta", na myśl przychodzi tylko jedno: więcej mocy! More firepower! Cios za ciosem! Atak! Szaleństwo! Czyli w sumie więcej, niż jedno. Ale chyba rozumiecie, o co chodzi? The Day Is My Enemy to wielka ogromna bomba imprezowa.
Instrument, którego nigdy nie mieliśmy w rękach, wpadająca w ucho melodia, jakiś prosty rytm, nucona linia melodyczna, trochę basu. Albo dużo basu – niech porządnie dudni. Skoro daliśmy więcej basu, to podkręćmy dynamikę. Dobra, muzyka już jest! Teraz wygoglujmy jakieś ładne słowa i dopasujmy rymy: miłość, złamane serce, nienawiść, przebaczenie, coś motywującego, prosty refren, więcej basu (a co!), może jakiś tekst o zwierzętach, pogodzie, skoro i tak nikt nie zwraca uwagi na zwrotkę. Dobra! Dudni, łatwe do zanucenia, wpada w ucho? Miliony czekają!