W kwestii uniwersum X-men fani już dawno dokonali podziału jakościowego poszczególnych filmów. Niezły start całej historii jest dzisiaj stałem elementem polsatowskiego pasma w poniedziałki, a druga część jest tą najbardziej rozchwytywaną. Im dalej jednak w las, tym było gorzej.
Po odejściu Bryana Singera serię zaczęły trapić poważne problemy i trafiły się po drodze 2 katastrofy: Ostatni Bastion oraz Geneza. Spore nadzieje w odrodzenie marki wlała we mnie Pierwsza Klasa, która obróciła losy głównych bohaterów o 180 stopni. Świeże podejście do tematu oraz kapitalny klimat zimnej wojny pokazały, iż w serii tkwi jeszcze duży potencjał. I właśnie z tą misją postanowił zmierzyć się ponownie Singer.
W 2000 roku Marvel stworzył nową linię komiksów, w której zaprezentował odświeżone wersje klasycznych bohaterów, dostosowane do dzisiejszych czasów i pozbawione wieloletniego bagażu komiksowych doświadczeń. Imprint nazwany „Ultimate” okazał się wielkim sukcesem.
Kiedy w styczniu oceniałem pierwszą połowę Agentów T.A.R.C.Z.Y., werdykt był dość brutalny – nuda, drewniane aktorstwo, tandetne efekty, brak dramaturgii i całkowicie zmarnowany potencjał. Zakończyłem jednak z pewną dozą optymizmu, bo serial zaczynał wtedy zaliczać tendencję zwyżkową. Teraz, po zakończeniu sezonu, muszę przyznać, że warto było się przemęczyć przez tragicznie słabe początki – pierwszy serial Marvela rozkręcił się konkretnie i ostatnie odcinki oglądałem już z prawdziwą przyjemnością.
Byłem niedawno w kinie na Kapitanie Ameryce: Zimowym Żołnierzu. Film bardzo dobry, łapiący się do ścisłej czołówki adaptacji marvelowych komiksów. A mimo to z kina wyszedłem zniesmaczony. Bo film może i dobry, ale nie lubię, kiedy dystrybutor jawnie daje mi do zrozumienia, że ma mnie w poważaniu. Bardzo głębokim.
Z komiksami jestem do tyłu prawie od zawsze, różnica względem starych czasów polega na tym, że od niedawna zacząłem nadrabiać zaległości pod tym kątem i odkryłem, jak wielką skarbnicą ciekawych opowieści są kreski panów z DC czy Marvela. Do tej pory jedyne okazje, by zapoznawać się z losami superbohaterów, dostarczały mi filmy i nie twierdzę, że nagle przestałem preferować ten rodzaj rozrywki – wręcz przeciwnie. Abym w malkontenckim stylu usiadł w kinowym fotelu i zaczął krytykować niespójności adaptacji z komiksowym oryginałem, muszę jeszcze przewertować sporo stron, nie znaczy to jednak, że w czasie mojej dotychczasowej krótkiej przygody z tym medium, nie ujrzałem ogromnego potencjału na spektakularne filmy o herosach, zalewające ostatnio wielki ekran.
Najsłynniejszy komiksowy bohater Marvela powraca. Niesamowity Spider-Man wyświetlany w kinach dwa lata temu był przyjemnym restartem przygód Człowieka-pająka. Film w reżyserii Marca Webba odniósł komercyjny sukces i zebrał generalnie pozytywne recenzje, zarówno szerokiej widowni, jak i krytyków. Zgodnie z zasadą sequeli teraz wszystkiego mamy więcej – postaci, wątków, efektów specjalnych i minut seansu. Pytanie tylko, czy wyszło to Pająkowi na dobre?
Superbohaterowie Marvela jako spragnione ludzkiego mięsa zombie oraz jeden z najlepszych komiksów Marvela ostatnich dwudziestu lat. Dzisiaj na tapecie znalazły się bardzo ciekawe tytuły.
Już w środę, do naszych kin wchodzi "Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz". Co jednak powinno ucieszyć polskich fanów, to fakt, że zobaczą najnowszy film od Marvel Studios szybciej, niż amerykańcy widzowie. Czy jest na co czekać?
Jeden z opisywanych dziś komiksów jest też jednym z głównych powodów, które zadecydowały o tym, że zacząłem prenumerować WKKM. A drugi… cóż, drugi po prostu jest.
To już pewne! "Thor: Mroczny świat" znajdzie się w czołówce mojej listy najgorszych filmów o superbohaterach...