Guns, Gore & Cannoli 2 (PS4) - eks-gangster bohaterem wojennym
Deus Ex: Rozłam Ludzkości - recenzja gry tylko i aż bardzo dobrej
Sleeping Dogs: sandbox niemal idealny w oczekiwaniu na GTA V
Gry MMO w które grałem i jak się w nich bawiłem (wersja uaktualniona 2014).
Wielka tajemnica - recenzja Kara no Shoujo
The Solus Project (PS4) - w poszukiwaniu drugiej Ziemi...
Niecałe dwa miesiące temu na Androidzie zadebiutował hiciorek z iOS - Alto's Adventure. Jako posiadacz "mądrego" telefonu z dotykowym ekranem i człowiek lubiący zająć swoja uwagę przed kilka minut podczas, hm, siedzenia gdzieś, zawsze szukam fajnych, małych, darmowych gierek. A jak już jakąś znajdę, to staram się docenić wszystkie jej aspekty, a następnie podzielić z innymi pozytywnym wrażeniem. Zapraszam na króciutką recenzję gry o zjeżdżaniu z góry.
EndWar na PSP wygląda jak gra, którą pociągnąłby przed laty poczciwy Pentium 120, a z segmentu handheldów poradziłby sobie z nią nawet GameBoy Advance. Ocenianie jednak tej produkcji po samej oprawie audiowizualnej byłoby sporym błędem i niesprawiedliwością. Mowa wszak o zrobionej z pomysłem strategii turowej, która ma solidne fundamenty i potrafi zapewnić godziny rozrywki. Jest więc całkiem dobrze, choć niezbyt pięknie.
Sacred 3 nie przyjął się wśród graczy zbyt dobrze – średnia ocen (zarówno przez branżowe serwisy jak i zwykłych fanów) oscyluje wokół sześciu, pięciu punktów na dziesięć dostępnych. Jednak to nie on jest bohaterem dzisiejszej recenzji. Chodzi o Sacred: Citadel –sprytnego spin-offa cyklu wykreowanego przez studio Ascaron Software. Sprytnego o tyle, że zupełnie zrywa z koncepcją serii – zarówno poprzednich odsłon (hack & slash na modłę Diablo), jak i (nie)sławnej „trójki” o stylistyce typowej zręcznościówki z drobnymi elementami wspomnianego wyżej gatunku.
Risena miałem sprawdzić już naprawdę dawno – i zrobiłem to! Duchowego następcę Gothika skończyłem bodaj z pół roku temu. Skąd zatem pomysł na recenzję po tam długim okresie? Ten czas wykorzystałem na dogłębne przeanalizowanie wszelkich czynników stojących za sukcesem gry studia Piranha Bytes. No dobra, wcale tak nie było. Właśnie miałem usuwać ją z dysku, więc pomyślałem, że może warto przelać kilka słów na serwer Gameplaya.
"I have come here to chew bubble gum and kick ass…and I’m all out of bubble gum"
Czemu nikt wcześniej nie powiedział mi o BroForce? Mam słabość do gier ze starej szkoły, ale to chyba przypadłość wielu graczy wychowanych w erze NES. Pisałem już to pewnie wiele razy, ale przemysł gier jakby zapomniał, że w grach chodzi o dobrą, „miodną” zabawę/rozgrywkę. Złotą era gier tego typu (platformówki, side scroll, arcade) bezdyskusyjnie są lata 80. . Co jeszcze mamy w latach 80.? Nieśmiertelne kino akcji z amerykańskimi herosami. Z połączenia tych mocy powstaje mistrz nad mistrzami Kapitan Broneta (dzisiaj idziemy w humor wysokiego kalibru). Mam nadzieję, że kiedyś nasi herosi lat 80. doczekają się własnej mitologii i religii, gdy już spłoniemy w ogniach atomu. Nie wspominając o tym, jak zabawne byłoby oglądanie wiernych ubranych a la Rambo (wybierzcie swojego Brosa) – inkantujących cytaty ze starych kaset VHS. Zanim jednak ta pesymistyczna wizja nastąpi, to macie szansę zagrać we wspaniałą grę, która czerpie wiadrami z Contry i Metal Slug.
Szwedzi mają niewątpliwie talent do tworzenia gier komputerowych. Do wojennej zawieruchy na polach bitew, napadów na banki, przeróżnych wyścigów samochodowych czy symulatora szalonej kozy, dołącza teraz przepiękna wizualnie platformówka z niezwykłą maskotką, stworzoną z kłębka czerwonej włóczki. Yarny - bo tak się właśnie nazywa - zabiera nas w niezwykłą podróż po zakamarkach Skandynawii, pełną emocji, nostalgii oraz tych lepszych i gorszych chwil, jakie są w życiu każdej rodziny.
“There is a great horror beneath the manor, a crawling chaos that must be destroyed”
Na przestrzeni ostatnich lat istnieje pewna tendencja w grach – zaniża się poziom trudności. W erze NES gry nie wybaczały „potknięć”, a na dodatek były usłane błędami, które potrafiły irytować – dodajcie do tego brak zapisu gry i frustracja gotowała się wewnątrz. Nie będę już nawet wspominał o grach bez interfejsu graficznego. Być może obniżanie poziomu trudności było naturalnym procesem, który musiał się pojawić wraz z zwiększającą się popularnością gier komputerowych. Dodajmy do tego wyrafinowanie producentów (coraz mniej irytujących błędów, choć nie w 2015 roku Batman, Just Cause 3 i wiele innych), „filmowość”, której towarzyszą QTE i wychodząca z nich powtarzalność. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Darkest Dungeon, to całkiem trudne, ale i odświeżające doświadczenie.
Któryś raz z kolei, znów po kilkutygodniowej przerwie, włączyłem Grand Theft Auto V. Tym razem padło na oryginalną wersję z konsoli poprzedniej generacji – Xboksa 360. Ten tytuł nie nudzi się nawet 3 lata po pierwotnej premierze! A mówię tutaj tylko o zabawie w trybie dla pojedynczego gracza. Gdy włączymy rozgrywkę sieciową to radochy jest nieporównywalnie więcej, ale tylko w przypadku posiadania własnej, zgranej ekipy.
The Deer God jest niewielką grą zręcznościowo-erpegowo-survivalową, która najpierw zadebiutowała na komputerach osobistych, a następnie na konsoli Xbox One w ramach programu Games with Gold (później doszły także konwersje na urządzenia mobilne z systemami operacyjnymi iOS oraz Android). Jeśli kiedykolwiek, ktoś nazwał Was jeleniem, to produkcja studia Crescent Moon Games będzie idealna!
Armello wypatrzyłem ponad tydzień temu na przecenie w PlayStation Store, gdzieś tam pomiędzy indykami a większymi tytułami. Opis sugerujący połączenie fantasy, karcianki, planszówki i strategii turowej okraszonej elementami RPG zaciekawił mnie na tyle, że podpierając się kilkoma gameplayami szybko wszedłem w posiadanie tej produkcji. Już teraz, na wstępie mogę powiedzieć, że trafiłem na perełkę, o której aż dziw, że nie słyszałem wcześniej!