2019 rok miał być świetnym okresem dla „zachodnich” gier wideo. W szczególności produkcje FPS zapowiadały się smakowicie. Wszystko zaczęło się dosyć mocno dzięki niespodziance w postaci Apex Legends. Niestety im dalej tym gorzej dzięki masie nijakich, nudnych tytułów, które okazały się sporymi zawodami. Zastanawia mnie czy ktoś nie zorganizował konkursu na najbardziej nieudaną grę AAA. Nagroda musi być spora bo po EA i Square Enix teraz Bethesda serwuje nam lipny tytuł. Czy to oznacza, że granie w Wolfenstein: Youngblood było dla mnie męczarnią? Czy do prawie 30 letniej, kultowej gry da się wepchnąć przymusowy system logowania do bezużytecznego konta, który służy jedynie do wykradania naszych danych osobowych?
Tegoroczna edycja targów Electronic Entertainment Expo była umiarkowanie dobra. Osobiście zawiodłem się nieco bardziej niż zawsze, jednak nie zmienia to faktu, że niektórym mógł imponować line-up wystawców.
Największym problemem, który mam z E3 2016, jest przeciek. A dokładniej masa przecieków i ujawnionych zapowiedzi, a także pragmatyzm. Wiadomo, trudno mieć pretensje do wydawcy, że promuje – chce i musi – swój najmocniejszy skład, który był m.in. obecny (w części) na poprzednich targach. Jest jednak wokół tego E3 taka skumulowana energia, przez którą chciałoby się oglądać kolejne i kolejne informacje o nowych grach, nierzadko po prostu dla samej ekscytacji „bycia pierwszym”.
Wspaniałe targi E3 przyniosły za sobą to, na co wszyscy czekaliśmy. Bethesda potwierdziła wcześniejsze plotki ogłaszając zremasterowaną wersję The Elder Scrolls V: Skyrim pod nazwą Special Edition, która pojawi się na PlayStation 4, Xbox One, i co najważniejsze, komputerach osobistych! Nie, ale poważnie, po co czekać do 28 października? Użyj modyfikacji poniżej, aby otrzymać tę edycję przed innymi, o ile już wcześniej tak nie postąpiłeś.
Półmetek maratonu konferencji, jakim niewątpliwie są coroczne targi E3, już za nami. Działo się niewiele, ale chyba nikt nie spodziewał się jakiejś bomby – Electronic Arts czy też Bethesda znane są raczej z pragmatycznego podejścia do prezentowanych treści. Chociaż ciągle w pamięci mam Fallouta 4 zapowiedzianego podczas zeszłorocznej imprezy w Los Angeles. Niemniej jednak dwa zaskoczenia udało się Bethesdzie wykonać całkiem sprawnie.
Gra The Elder Scrolls IV: Oblivion miała przed laty trafić na PSP. Dokładnie tak, ten przepiękny w dniu swojej premiery moloch miał zaszczycić posiadaczy przenośnej konsolki Sony i to w formie jak najbliższej oryginału konwersji, a nie autorskiej wizji znanej z mobilnej wersji gry. Nic jednak ostatecznie z tego nie wyszło i dzisiaj pozostaje tylko z rozrzewnieniem lub ulgą oglądać wczesne materiały z projektu w internecie.
Niecałe ćwierć wieku temu serca fanów fantastyki podbiła Ultima: Underworld, poboczna seria legendarnego cyklu Ultima, stworzona przez ludzi, którzy dali nam takie produkcje jak pierwszy System Shock i Thief. Tytuł ten, jak na swoje czasy, napakowany był innowacjami, które zainspirowały dziesiątki kultowych dzisiaj serii. I chociaż Underworld doczekała się tylko jednego sequela, tak jej główne założenia przejęła inna seria, która obecnie cieszy się ogromną popularnością. Chodzi oczywiście o The Elder Scrolls.
Po roku od premiery nowego i zaskakująco dobrego Wolfensteina twórcy poszli za ciosem i dostarczyli na rynek samodzielny dodatek z podtytułem The Old Blood. Jest krótszy, mniej rozbudowany i wyrazisty względem podstawki, ale z wielu względów warto zainteresować się tym tytułem.
Najwyższy czas znów włożyć przybrudzone krwią rękawice, zarzucić na plecy płaszcz wielorybnika i chwycić w dłoń wysłużony nóż. Daud po raz kolejny wyrusza na łowy, stawka gry cały czas rośnie, a na szali ważą się nie tylko losy samego skrytobójcy, ale też całego cesarstwa. The Brigmore Witches kontynuuje historię podjętą przez The Knife of Dunwall i robi to z gracją, która każe mi pisać o tym rozszerzeniu prawie w samych superlatywach. Twórcy z Arkane zdecydowanie nie są zwykłymi rzemieślnikami, trzaskającymi DLC ot tak sobie (tzn. dla kasy). Realizują rzeczy, których nie myśleli umieszczać w oryginale, a zdaje się, że z każdą kolejną chwilą do głów wpada im więcej pomysłów na ciekawe wątki.
Z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność – klasyczna już mądrość autorstwa wujaszka Bena zdaje się być coraz częstszym towarzyszem gier akcji. O aktualności tego stwierdzenia przypomina ostatni blockbuster spod skrzydeł Bethesdy. Dishonored zgodnie z oczekiwaniami okazał się tytułem, na który warto wysupłać (odpowiednie słowo w tym okresie roku) nieco mamony. Początkowy plan zakładał spisanie „pierwszych wrażeń”, jednak gameplay niemiłosiernie wciągnął, pozostawiając jedynie z ewentualnością wyprodukowania recenzji. Finalnie i ta forma wydała mi się daremna, zwłaszcza, że w subiektywnym odczuciu raczej nie odbiegłbym od wszędobylskich peanów na cześć studia Arkane. Opowiem zatem o zgadze, która notorycznie atakowała przy konsumpcji kolejnych etapów.
Oderwany od obecnej rzeczywistości, nowatorski, otwarty, klimatyczny - każdy z tych przymiotników opisuje jakąś część tworzonej we francuskim studiu Arkane gry Dishonored. Aż dziwnie się czuję pisząc tytuł gry bez numerka na końcu. A jednak - końcówka tego roku może zostać zdominowana przez nową markę, która zdaje się rządzić swoimi prawami. Klimatyczne miejsce akcji, (prawdopodobnie) dojrzała fabuła z niebanalnym bohaterem w roli głównej, nieco przerysowane i karykaturalne modele postaci, skrzyżowanie świata magii ze światem industrialno-przemysłowym... Tak, można mieć nadzieję, że Dishonored będzie grą wybitną. Obyśmy się tylko nie zawiedli.