Seria Resident Evil musiała sięgnąć dna, by móc odbić się i wypłynąć na powierzchnię. Zrobiła to w naprawdę pięknym stylu – najnowsza odsłona jest naprawdę fantastyczna i śmiało można ją nazwać nowym królem gatunku survival horror. Znajdziemy tu wszystko czego potrzeba: tajemnicę i intrygującą fabułę, ucieczki przed potwornymi przeciwnikami, walki z gigantycznymi bossami, dziesiątki zwykłych potworów do ubicia, ciekawe zagadki, system zarządzania przedmiotami i mnóstwo smaczków dla fanów serii. Sam jestem totalnie oczarowany i skończyłem już grę cztery razy, zdobywając na PS4 platynowe trofeum.
Żyjemy w epoce remastera. Od kilku lat na rynek wypluwane są niezliczone porty starszych gier. Z jakiegoś powodu ($$$) wydawcy decydują się nieustannie serwować nam odgrzewane kotlety. Przyszła pora na kolejny tekst na temat produkcji tego typu. Na tapetę biorę Amnesia Collection na PlayStation 4. Może zostanie w jakiś sposób pozytywnie zaskoczony?
Jak co roku w okresie przed Halloween ( Straszdziernik – staram się żeby nazwa się przyjęła) rynek zalany jest masą filmów i gier o tematyce grozy. Większość z tych produkcji to szybki skok na kasę ludzi spragnionych odrobiny strachu. Czasem jednak pomiędzy kiepskimi tytułami można natrafić na coś godnego uwagi. Może nawet dojść, że w okresie tym na rynku pojawi się gra godna wpisania w poczet kanonu gatunku. Czy wydane ostatnio Syndrome jest właśnie taką produkcją?
Kilka lat temu Electronic Arts było synonimem całego zła w świecie gier wideo. Tworzenie masówek i rok w rok kolejnych edycji tych samych tytułów, olewając świeże i innowacyjne pomysły. Sytuacja ta jednak uległa przynajmniej częściowej zmianie. Gdy w naszych czytnikach zagościło Dead Space, ludzie stwierdzili, że EA potrafi zainwestować w nowe IP. Gra okazała się świetnym kosmicznym Resident Evil 4, które to odnalazło rzesze fanów. Teraz pora na sequel. Czy spełni on oczekiwania graczy czy też jest powrotem do starej techniki dodawania numerku do tej samej gry?
Gatunek wysokobudżetowych horrorów jest praktycznie martwy, dlatego też Capcom zadecydował się spróbować zaserwować nam swój najpopularniejszy tytuł w trochę innej formie. Resident Evil Revelations 2 to interesujący eksperyment na umiarkowanie radzącym sobie cyklu. Pozostaje tylko pytanie: czy jest to udany eksperyment, czy skalane poczęcie zakończone narodzinami potworka?
Knock-knock. Kto tam? Tylko potwory, które chcą pobawić się w berka. Knock-knock to gra rosyjskiego studia Ice-Pick Lodge, odpowiedzialnego za takie tytuły jak Pathologic czy Tension. Były to tytuły, które na pewno wykształciły w twórcach odpowiednie umiejętności do stworzenia idealnej gry horror. Moim zdaniem należy się jej najwyższa ocena. Wywołała we mnie emocje, które gry tego gatunku powinny bez problemu. Knock-knock to spory sukces, aż szkoda, że tak niedoceniony.
Dziś swe dwudzieste urodziny obchodzi seria Resident Evil. Cykl, który nie tylko jest prawdopodobnie najsłynniejszą serią survival horrorów w historii gier wideo, ale też jedną z bardzo nielicznych produkcji, które z powodzeniem udało się przeszczepić na grunt kinowy. Tam cykl od lat radzi sobie doskonale i zdołał wyrobić własną rozpoznawalność w oderwaniu od materiału źródłowego. W artykule tym jednak nie zamierzam śledzić burzliwych losów serii oraz jej kilkudziesięciu spin-offów ani przyglądać się bliżej temu, jak przez lata coraz mniej w niej było horroru, a więcej akcji. Nie poświęcę też czasu analogicznej drodze, jaką przeszły filmy z Millą Jovovich. Zamiast tego chciałbym zwrócić Waszą uwagę, drodzy czytelnicy, na to, jak Capcom, japoński moloch posiadający prawa do tego cyklu, jak mało kto wyspecjalizował się w gatunku interaktywnych horrorów, tworząc obok swej flagowej sagi całą gamę innych straszaków – i na to, jak seria Resident Evil zainspirowała kilka innych, równie kultowych serii tego wydawcy, samemu od czasu do czasu również pożyczając od bratnich produkcji to i owo.
Do dzisiaj dobrze pamiętam moment kiedy po raz pierwszy zobaczyłem intro Resident Evil. Była to zarazem jedna z najgłupszych jak i najwspanialszych rzeczy jakie dane było mi obejrzeć na ekranie mojego komunijnego telewizora. Sama gra okazała się czymś jeszcze lepszym i przyczyniła się do mojej fascynacji konsolowymi straszakami. Niestety pozostały mi jedynie wspomnienia bo gry tego typu należą do przeszłości. Dlatego korzystając z okazji jaką jest temat tego tygodnia, postanowiłem dorzucić swoje trzy grosze na temat jednego z moich ulubionych gatunków gier wideo.
Capcom znany jest z niejednego survival horroru. Serie takie, jak Resident Evil, Dino Crisis czy Clock Tower kojarzy każdy szanujący się gracz. W 2005 roku mistrzowie gatunku zaserwowali na PlayStation 2 nieoficjalną kontynuacją ostatniego z wymienionych cyklów, Haunting Ground. Od premiery tej gry minęło na początku maja ubiegłego roku dziesięć lat. Dzisiaj historia Fiony i jej czworonożnego przyjaciela nadal wypada dobrze, choć nie jest też niczym nadzwyczajnym.
Żyjemy w czasach gdy klasyczne survival horrory są praktycznie martwym gatunkiem. Produkcje te zostały wyparte przez „YouTubowe straszaki”. Dlatego też powrót jednej z najlepszych horrorowych gier napawał mnie olbrzymią nadzieją. Jednak czy w obecnym świecie jest jeszcze miejsce dla tytułów takich jak Project Zero: Maiden of Black Water?