Żyjemy w niezbyt fajnych czasach. W ostatnich latach nie było zbyt przyjemnie i pogodnie. Teraz też nie jest zbyt dobrze, a nie szykuje się, by sytuacja miała się drastycznie poprawić. W końcu słyszymy o krachu, kryzysie i pogróżkach wojny atomowej, która zmiecie nasz gatunek z powierzchni planety. Dlatego na poprawę humoru mamy gierki. No chyba, że sięgniemy po coś takiego jak S.W.A.N.: Chernobyl Unexplored.
Czasem w pojedynkę można stworzyć coś naprawdę fajnego i pomysłowego. Jest kilka wyśmienitych gier, za które odpowiada tylko jeden deweloper. Oczywiście są też straszne kasztany i potworki, za którymi stoi jeden człowiek. Czy Seduction: A Monk’s Fate będzie należec do tej pierwszej kategorii?
Witajcie gracze. Mam nadzieję, że czujecie się dobrze, bo zdrowie jest najważniejsze, a przy okazji ogrywacie dalej swoje ulubione produkcje. U mnie tym razem na tapecie są: Gdy zapłaczą cykady, RDR2 oraz Wipeout 2048.
Potwory, mroczne demony, zjawy i najgorsze bestie czekają tylko na naszą nieuwagę. Wystarczy przymknąć oko na chwilę, zapomnieć o jakiejś pozornie nieznaczącej sprawie i już stoimy na krawędzi zagłady. Jeden szaleniec w swoim zapędzie może siać zniszczenie i ściągnąć na wszystkich apokalipsę. Z tak wielkim zagrożeniem zmierzą się bohaterowie książki Łukasza Czarneckiego pod tytułem Apostata. Czy jest nadzieja na uratowanie świata przed zagrożeniem spoza naszego wymiaru?
Są takie gry, które potrafią zaistnieć dzięki kontrowersji. Wywołanie oburzenia, szoku i najlepiej protestów może być całkiem dobrym pomysłem na odniesienie sukcesu. Przez lata trochę gier próbowało tej drogi. Czasem się udało, a innym razem plan wypalił w twarz twórcom. O Martha is Dead zrobiło się głośno dzięki temu, że Sony zdecydowało się na ocenzurowanie produkcji na swoich konsolach. Tylko czy warto sięgnąć po ten tytuł? Może lepiej, żeby Matha i jej tajemnice pozostały zakopane?
W ostatnich latach poziom horrorów niezależnych wzbił się na wyżyny. Sporo małych produkcji zaskakuje interesującymi pomysłami, fabułą czy stylistyką. Scena indie dostarcza to, czego brakuje w wielkich produkcjach i robi to bardzo skutecznie. Czy Re:Turn 2 - Runaway to kolejne z niezależnych perełek, w które możemy zagrać, czekając na mityczny powrót Silent Hill?
Witam wszystkich graczy. Tym razem napisałem w kilku słowach o mojej pierwszej powiesci wizualnej po polsku, kolejnym sezonie w Gears 5, o pierwszym konsolowym GTA w HD oraz o jednym klasyku rpg. Po więcej zapraszam do dalszej części tekstu.
Życie bywa zabawne. Gdyby ktoś 20 lat temu powiedział mi, że w 2021 roku będę ciągle truł o starych gierkach. Odpowiedziałbym, że to niemożliwe. Przecież król świata nie ma czasu na gadanie o grach wideo. Plus jak znaleźć na to czas gdy zagrywa się w SIlent Hill 12, Metal gear Solid 8 i Fallout 10. Jednak jesteśmy tu i teraz, a ja ciągle wracam do wychwalania tych samych serii. Nawet teraz będę pisał o grze, w którą już kiedyś grałem. Jednak Project Zero: Maiden of Black Water zasługuje na to, by dotrzeć do większej ilości graczy.
Już jakiś czas temu zauważyłem, że segment gier niezależnych jest nadzieją na przyszłość horrorów. Duże produkcje pojawiają się bardzo sporadycznie i ze względu na spory koszt muszą trzymać się pewnej formuły. Mniejsze produkcje dają twórcom okazje do eksperymentowania i próbowania nowych rzeczy. Indyki pasują też idealnie do ducha, jaki ogólnie towarzyszy horrorowi. Dlatego byłem zainteresowany tym, że na Nintendo Switch trafia Shadow Corridor. Czy japoński niskobudżetowy straszak okaże się czymś ciekawym?
Cześć wszystkim. Niedawno udało mi się zakończyć przygody z Assassin’s Creed IV: Black Flag i The House In Fata Morgana. W takich chwilach zawsze zastanawiam się nad tym co dalej? Czy powinienem zająć się jakimś nowym tytułem, czy wrócić do takich, w których mam jeszcze sporo do zrobienia? Tym razem padło na to drugie. Po więcej szczegółów zapraszam do dalszej części tekstu.