What the golf? jest reklamowane jako gra dla ludzi nie lubiących golfa, stworzona przez ludzi nie mających pojęcia o tym sporcie. To hasło reklamowe wydaje się być niezwykle trafne bo tytuł przestaje mieć wiele wspólnego z golfem w jakieś 30 sekund po starcie.
Wstyd się przyznać, ale jako mieszczuch mam praktycznie zerowy kontakt ze zwierzętami. Jakby tego było mało krowy, kury czy owce są mi tak obce, że nie jestem pewny czy widziałem, któreś z tych zwierząt na własne oczy. Może to potrzeba kontaktu z naturą ciągnie mnie do serii takich jak Story of Seasons czy Rune Factory? Trudno powiedzieć. Wiem tylko, ze z Rune Factory 4 Special spędziłem znacznie więcej czasu niż na prawdziwej wsi.
Wielu wydawców i deweloperów przekonało się o tym, że Switch jest maszynką do robienia pieniędzy. Możliwość zabrania ze sobą gierek do kieszeni/plecaka a później odpalenie ich na telewizorze zahipnotyzowała tłumy. Dlatego prawie każdy wydaje starsze gry licząc na sporą kasę od miłośników maszynki Nintendo. Nie mam jakichś niezbitych dowodów, ale wydaje mi się, ze omawiany tytuł należy właśnie do produkcji nastawionych na szybka kasę.Może Psikyo Shooting Stars Bravo jest jednak czymś więcej?
Zawsze powtarzam, że człowiek uczy się przez całe życie. Nie chodzi tylko o nowe doznania czy odkrycie, że inni ludzie jedzą banana od drugiej strony. Czasem wpadniemy na coś co na zawsze odmieni nasze istnienie. No bo inaczej nie da się określić momentu, kiedy dowiemy się, że bohaterami Bubble Booble są ludzie zamienieni w smoki. Tak te słodkie dinozaury tak naprawdę wcale nie są dinozaurami. Ja musiałem czekać aż do Bubble Bobble 4 Friends by się o tym dowiedzieć.
Nie ma drugiej firmy, która potrafiłaby się pochwalić taką ilością kultowych i legendarnych postaci, jakie należą do Nintendo. Japońska korporacja kojarzona głównie z pewnym hydraulikiem ma w swojej ekipie świetnych przedstawicieli należących do prawie każdego gatunku gier wideo. Począwszy od strategii jak Advance Wars i Fire Emblem poprzez JRPG jak Xenoblade Chronicles czy Pokemon, aż do bijatyk takich jak Arms czy Super Smash Bros. Jeśli chodzi o tą ostatnią serię, to niedawno otrzymaliśmy jej najnowszą odsłonę. Czy Super Smash Bros. Ultimate zasługuje na swój tytuł?
Bardzo lubię tytuły 10tons. Świetnie radzą sobie z tworzeniem gier casual, które trafiają także do innej publiki. Są ładne, grywalne, często oryginalne, a odkryłem je przypadkiem przez dodawane do PSPlus King Oddball.
Miłość trwa do teraz, bo Undead Horde to bardzo prosta, bardzo wystylizowana oraz miodna produkcja, w której lekkość rozgrywki idzie w parze z jej jakością.
Przenośne konsole Nintendo należą do moich ulubionych systemów do grania. Wynika to z prostego faktu, że każda przenośna konsola od GameBoya po 3DS posiada w swojej bibliotece masę świetnych gier JRPG. Niestety wiele z tych produkcji zostaje przeoczonych przez rzeszę graczy. Po części jest to wynik zbyt wielu tytułów na które trzeba poświecić dziesiątki godzin. Trudno wtedy ograć wszystkie godne uwagi gry i mieć czas na spanie. Po drugie w wielu środowiskach przyjęło się, że gry na przenośne systemy nie są traktowane poważnie. Dlatego fajnie, że produkcje takie jak Alliance Alive powracają. Dostępność na większej ilości „prawdziwych” systemów jest drugą szansą dla tych gier. Na dokładkę premiera The Alliance Alive HD Remastered daje mi szansę sprawdzić tytuł, który przeoczyłem za pierwszym podejściem.
Gry JRPG mają są produkcjami raczej niszowymi. Tytuły nastawione na wiele godzin rozgrywki, sporo grindu i systemy walki opierające się w znacznym stopniu na grzebaniu w menu. To sprawia, że tylko część graczy ma ochotę zmierzyć się z tymi grami. Co jednak gdyby ktoś chciał stworzyć grę JRPG, która będzie bardziej przystępna? Czy takie rozwiązanie ma sens i czy KEMCO jest w stanie dostarczyć nam świetny tytuł?
Fani japońskich gier role playing muszą być zadowoleni z tego co oferuje im Nintendo Switch. W półtora roku konsolka wielkiego N stała się domem dla masy świetnych przedstawicieli tego ciągle popularnego gatunku. Na szczęście od przybytku głowa nie boli. Zwłaszcza jeśli na konsoli ląduje taka perełka jak Xenoblade Chronicles 2: Torna ~ The Golden Country.
Przed Ultimate pojęcie o Super Smash Bros. miałem bardzo nikłe. Kiedyś z ciekawości zagrałem parę godzin w pierwowzór na emulatorze Nintendo 64, później zaś mój kontakt z serią ograniczał się do, uwaga, czytania artykułów na temat związanej z nią sceny e-sportowej. Nie żebym z wypiekami na twarzy śledził streamy, czy podziwiał kosmiczne zagrywki najlepszych graczy. Kierowało mną to samo, co kieruje osobami oglądającymi w sieci urywki z japońskich teleturniejów – perwersyjna potrzeba podziwiania dziwactwa. No bo jak to tak – ci ludzie w to grają na poważnie? Moje żałośnie krótkie doświadczenie ze Smash Bros. podpowiadało, że jeśli jest już to jakaś bijatyka, to taka z dopiskiem „imprezowa”… A wszyscy dobrze wiemy, że produkcje skrojone pod imprezy ani głębią, ani balansem rozgrywki nie grzeszą. Wyobrażacie sobie rozgrywany na serio turniej w Mario Party albo Wii Sports, z nagrodami pieniężnymi za pierwsze miejsca? Bo ja nie.
Nie można jednak całe życie spoglądać w otchłań tak, żeby i ona nie spojrzała w nas. W moim przypadku wystarczyło kilka lat – najpierw straciłem rachubę w ilości przeczytanych przeze mnie tekstów o Smashu, a szybko potem straciłem jakiekolwiek opory przed kupieniem odsłony serii na własność. W związku z tym gdy tylko Nintendo zaczęło powoli rozpędzać lokomotywę hype’u na premierę Ultimate, ja w ułamku sekundy wskoczyłem na jej pokład i sam chwyciłem za łopatę, żeby dorzucić odrobinę węgla do pieca (czytaj: rzucałem się na każdy nowy zwiastun i nie szczędziłem łapek w górę). Nie miałem pojęcia, jakie będą skutki tej pochopnej decyzji. Skąd mogłem wiedzieć, że po odpaleniu SSBU wsiąknę na ponad sto pięćdziesiąt godzin, po czym zacznę pisać tekst przyrównujący tę łupankę do jednej z najbardziej rewolucyjnych gier ostatniej dekady?