Gdzie ja to widziałem? # 2
Nie taka wojna fajna, jak ją malują – recenzja This War of Mine
Przed premierą „American Sniper” - współczesny snajper w grach i filmach
Dlaczego wciąż potrzebujemy Six Days in Fallujah
Radzieccy partyzanci to nie brytyjscy komandosi
European Assault – nieco inna wojna w Medal of Honor
W odcinku drugim, z okazji niedawno świętowanej 78 rocznicy wybuchu Drugiej Wojny Światowej, pokażę szybką piątkę nawiązań strzelanek wojennych do filmów. Rzecz jasna i gry, i filmy dzieją się w czasie konfliktu, którego rocznicę obchodziliśmy.
W grach o szeroko pojętej tematyce wojennej nie poczułem żadnego powiewu świeżości od dobrych kilku lat. Wojna to trudne zagadnienie, które w wirtualnej rozrywce przedstawiane jest wręcz w skrajnie przerysowanej, uproszczonej i „ugrzecznionej” formie. Wielkie koncerny zazwyczaj idą po linii najmniejszego oporu i bardzo ostrożnie podchodzą do tytułów wydawanych pod swoim sztandarem, stąd próżno szukać prawdziwego obrazu konfliktu zbrojnego w ich produkcjach – wystarczy sobie przypomnieć storpedowanie bardzo dobrze zapowiadającego się Six Days in Fallujah. Kiedy niemal całkiem straciłem nadzieję na powstanie ambitnej, bezkompromisowej pozycji wojennej, w Internecie pojawił się zwiastun rodzimego This War of Mine. Już wtedy czułem, że właśnie na tę grę czekałem te wszystkie lata.
Widzisz swój cel, palec spoczywa na spuście, czujesz trochę bardziej przyspieszony oddech - na tą chwilę czekałeś od paru ostatnich dni, a moment strzału nadejdzie już za… trzy… dwa… jeden…
Szeroko rozumiane konflikty zbrojne od dawna są jedną z najchętniej wykorzystywanych tematyk w grach komputerowych i konsolowych, zwłaszcza strzelaninach. Choć produktów z gatunku wojennych strzelanek na rynku jest całe multum, to po głębszym zastanowieniu się można dojść do wniosku, że gier o wojnie w zasadzie nie ma na nim wcale. Taką właśnie grą – o wojnie – mogło być zniszczone przez przez ignorantów i amerykańskie media Six Days in Fallujah.
Sztuczna inteligencja. Jeden z głównych powodów obaw dla gracza, który odświeża sobie hity sprzed lat. Czy wrogowie nie oszukują? Czy nasi kompani nie są idiotami? Czy twórcy nie wpadli na ryzykowny pomysł dorzucenia misji eskortowych? Uruchamiając po raz pierwszy Medal of Honor: European Assault nie zastanawiałem się nad tym specjalnie, bo nie spodziewałem się, że w każdej misji towarzyszyli mi będą sterowani przez konsolę kompani. Mały oddział, któremu będę mógł wydawać proste polecenia...
Służyłem z porucznikiem Jimmym Pattersonem, z którym sabotowałem działania nazistów pod koniec II wojny światowej. Wspierałem Manon, członkinie francuskiego ruchu oporu w jej walce z poplecznikami Adolfa Hitlera. Wraz z Pattersonem brałem też udział w lądowaniu na plaży Omaha. Szukając oddechu od wojennej zawieruchy opuściłem Europę i przeniosłem się do Stanów Zjednoczonych. Wylądowałem w Pearl Harbour, akurat w dniu ataku Japończyków na USA. Teraz wracam na Stary Kontynent, by po raz kolejny pomóc aliantom w walce z nazistami. Czy Medal of Honor: European Assault trzyma poziom godny poprzednich odsłon tej znakomitej serii?
Forfitery to mini-felietony. Mniejsze od Rojopojntofwiu, ale większe od Szybkiej rozkminy.
Lądowanie w Normandii (D-Day) było wstępną fazą operacji „Overlord”. Pod względem użytych sił i środków, była to największa w historii operacja desantowa podczas II wojny światowej. Miała na celu otwarcie tzw. drugiego frontu w zachodniej Europie. Operacja została przeprowadzona dokładnie we wtorek 6 czerwca 1944 roku pod dowództwem generała Eisenhowera. Trzon sił inwazyjnych stanowiły wojska amerykańskie, brytyjskie i kanadyjskie. „Overlord” przewidywał kompleksowy desant morski i powietrzny. Skupmy się na tym pierwszym. Jak na Roja przystało, w wydaniu paintballowym ofkors. Made in USA, made in Russia. Przekonacie się dzisiaj, co może zbiorowa mobilizacja, wspólna bania i genialna organizacja. Zobaczycie co może pasja. Wydarzenia z czerwca roku pamiętnego dla wielu stanowią inspirację. Twórców gier, pisarzy, reżyserów, sportowców przyszłości…