10/10 - czyli najlepsze produkcje filmowe - część 1/3
Kronika opętania – dybuk straszy po polsku
ParaNorman – kolejna przeciętna, ale ciekawa wizualnie animacja
Interstellar? Po prostu genialne!
Recenzja filmu "Rush" ("Wyścig") - Hunt i Lauda w pojedynku o mistrzostwo F1
Indie Game: The Movie - najlepszy film dokumentalny o grach?
Miłość i potwory (cudownie prostolinijny tytuł) jest od kwietnia promowany jako oryginalny film Netfliksa, ale w rzeczywistości zdążył zadebiutować w amerykańskich kinach jeszcze w 2020 roku i zdobyć garść pozytywnych reakcji. Dodatkowo obraz ten został doceniony przez specjalistów od efektów wizualnych i otrzymał nominację do Oscara. Tak, to jest coś więcej niż "łe, kolejny film Netfliksa".
Być może przemawia przeze mnie głód wielkiej kinowej przygody, ale sporo czasu minęło od kiedy widziałem równie udany, wyluzowany, dobrze napisany i wykonany film przygodowy. Taki dla widza niemal w każdym wieku. Miłość i potwory dotknęły mnie w odpowiedni nerw i po zakończeniu seansu byłem bardzo zadowolony.
O kondycji filmowego uniwersum DC napisano już dziesiątki tysięcy znaków. Nie będę więc powtarzał kolejnej wariacji hasła "źle się za to zabrali i nic z tego nie wyszło". Natomiast pojedyncze filmy dziejące się w tym świecie mają swoją siłę przebicia i potrafią zadowolić zarówno widzów, jak i krytyków. Takim filmem była pierwsza część Wonder Woman, która dziś - po premierze długo oczekiwanej kontynuacji - wygląda trochę jak wypadek przy pracy.
Potrafię filmom superbohaterskim dużo wybaczyć. I WW84 też trochę wybaczam, bo to nie jest zły film. Dostarcza rozrywki, bywa ładny i zabawny, ale spadku jakości nie da się nie zauważyć, a gdy zacznie się analizować sens scenariusza i pewnych decyzji twórców, robi się trochę smutno. Why, Patty, why?
Palm Springs, film za powstanie którego odpowiada m.in. komediowa ekipa The Lonely Island, pojawił się na moim radarze po obejrzeniu pierwszego zwiastuna informującego, że to produkcja oryginalna platformy Hulu. U nas filmy i seriale z zielonym logo często trafiają na HBO, ale w przypadku tego filmu trafiło na dystrybucje pod skrzydłami Gutek Film i seanse w kinach studyjnych. W obliczu ciągle zamkniętych multipleksów decyzja była niezła, bo można na Palm Springs wybrać się do kina i przypomnieć sobie, że oglądanie filmów na dużym ekranie to wielka frajda. Szczególnie, gdy są tak sympatyczne jak ten.
Netflix bez oporów realizuje plan oferowania w każdy weekend (i nie tylko) zacnych filmowych premier z dopiskiem "original movie". Tydzień temu na platformę wleciała kosmiczna śmieciarka rodem z Korei Południowej obiecując kolorową, efektowną zabawę, która z powodzeniem odnalazłaby się na kinowym ekranie. Space Sweepers to film niezwykle rzetelny, spójny, dający frajdę. Mała uczta dla widzów głodnych prostych opowieści sci-fi.
Koreańskim filmowcom za 20 milionów dolarów udało się stworzyć obraz wyglądający na dużo droższy i może dlatego po stronie scenariusza zabrakło nieco mocy na stworzenie czegoś naprawdę wyjątkowego. Na szczęście Space Sweepers wszystko to, co robi, robi dobrze, a niedociągnięcia nie przeszkadzają w zabawie.
Wiedzieliście, że Elijah Wood od dekady zarządza producencką firmą SpectreVision, która stawia głównie na niezależne horrory? Ja dowiedziałem się dopiero teraz szukając odpowiedniego "informacyjnego tła" do recenzji filmu Come to Daddy. Elijah Wood po ogromnym sukcesie Władcy pierścieni przerzucił się na projekty o dużo mniejszym kalibrze, z czego spora część to niewielkie, krwawe filmy. Ten omawiany w tej recenzji obraz co prawda nie został wyprodukowany przez Wooda, ale pięknie wpisuje się w klimat niepokojących, dziwnych filmów raczej dla dorosłego widza.
Norval ma wąsy i jest dziwnie obcięty. Norval to hipster, spójrzcie na jego kapelusz i asymetryczną bluzę. Norval dostał list od ojca, którego ostatni raz widział 30 lat temu. Norval jedzie więc gdzieś w malowniczą głuszę, do pięknego domku ("wygląda jak UFO z lat 60-tych"), by porozmawiać z ojcem i dowiedzieć się, o co chodzi. Wydaje się więc, że Chodź do tatusia będzie opowieścią o łataniu zerwanych relacji, w której strach będzie raczej egzystencjalny.
Muzyczne podsumowanie mojego autorstwa dostaliście przed świętami, zapraszam zatem na podsumowanie filmowe. Bo tak każe tradycja. Oczywiście z racji nienormalności roku 2020 to podsumowanie musi być nieco inne, bo na dobrą sprawę swobodne chodzenie do kina skończyło się na początku marca, potem albo kino domowe, albo maseczki.
Zatem w tym roku do zwykłej listy najlepszych filmów dodam też listę seriali. Z przyczyn oczywistych filmy pochodzą zarówno z dystrybucji kinowej, jak i VOD. Ograniczyłem się do 10 najlepszych pozycji w każdej kategorii, ale nie byłbym sobą, gdybym nie dorzucił czegoś w nawiasie. Kolejność nie ma większego znaczenia, ale wniosek może być taki - nie był to najlepszy rok dla filmów, zaś całkiem niezły dla seriali. Zapraszam!
Mamy grudzień, jest po mikołajkach, świąteczny klimat czuć coraz wyraźniej. Zburzmy więc dobre samopoczucie oglądając straszny film. Czyj to dom? zadebiutował na platformie streamingowej w adekwatnym czasie, w Halloween. Netflix jednak woli promować rzeczy, które mają większe szanse na bycie hitami, do perełek trzeba się więc dokopać. Dokopałem się dopiero teraz. Ten film, choć do ideału sporo brakuje, jest bardzo ciekawym dodatkiem do listy dobrych produkcji ostatnich lat.
His House jest debiutem Remiego Weekesa, a swą oryginalność czerpie z afrykańskiego folkloru. Para uchodźców z Południowego Sudanu dociera do Wielkiej Brytanii, by rozpocząć nowe życie w Londynie. Mimo pełnej trwogi przeprawy mogą uznać się za szczęściarzy - dostają zasiłek, azyl i dom na przedmieściach stolicy. Coś jednak nie chce, by zadomowili się właśnie tu...
Tytuł tekstu mówi wszystko, co powinniście wiedzieć. Sonic. Szybki jak błyskawica to produkcja, która nie miała łatwego startu, ale do mety dojechała na pierwszym miejscu. Do kina na Sonica się nie wybrałem, ale produkcja trafiła niedawno do HBO Go, więc chętnie zamieniłem salon w kino i przekonałem się, że ponaddźwiękowy jeż to niezwykle wdzięczny bohater zaskakująco udanego filmu dla widza niemal w każdym wieku.
Film o Sonicu był w produkcji od 2013 roku, ale dopiero pod koniec zeszłego roku projekt ten stał się ciałem. Pokracznym, humanoidalnym ciałem z małymi oczkami, które wywołało internetową burzę i wymusiło na twórcach poprawienie projektu głównego bohatera. Nowy Sonic bardziej przypomina tego z gry, ale pierwsze wrażenie było takie sobie. Więc porażka? Na szczęście nie, z kilku powodów.
Wytwórnia Blumhouse zdominowała rynek pełnometrażowych horrorów - od lat produkują uznane przez widzów i często również krytyków produkcje, które świetnie zarabiają (serie Naznaczony i Noc oczyszczenia, Uciekaj, Split czy Niewidzialny człowiek). Ta marka u fanów horrorów wywołuje pozytywne skojarzenia, więc gdy Amazon użyczył swojej platformy by zaprezentować antologię strasznych filmów Welcome to Blumhouse, zaciekawiłem się tematem. W październiku widzowie dostali cztery półtoragodzinne produkcje "z dreszczykiem", w przyszłym roku pojawią się kolejne cztery. Szybkie przeklikanie kilku stron kazało sądzić, że film Nokturn jest najlepszą propozycją. Jeśli tak jest w istocie, to chyba na pozostałe trzy nie ma co tracić czasu.
Borat, kazachski reporter telewizyjny, był lata temu częstym gościem programu Da Ali G Show, w którym Sacha Baron Cohen wcielał się w cudownie tępego wcale-nie-czarnego prawie-rapera i robił sobie niezłe jaja. Borat to oczywiście również Sacha Baron Cohen i - podobnie jak Ali G - także on doczekał się swojego filmu komediowego, który w 2006 roku rozbił bank i szybko stał się kultowy w pewnych kręgach. 14 lat później dostaliśmy kontynuację, której nikt się nie spodziewał. Borat Subsequent MovieFilm (czy też Kolejny film o Boracie, jak twierdzi polskojęzyczna aplikacja Amazon Prime Video) w piątek zadebiutował w streamingu. I co?
I solidny jest to film, zabawny, bardzo mocno związany z obecnymi czasami (nie bez powodu premiera wyprzedziła rychłe prezydenckie wybory w USA), ale jednocześnie nieco inny od poprzednika i przez to może niektórym nie przypaść do gustu. Oczywiście grubą kreską oddzielam tu widzów, którzy krzywią się na myśl o seksistowskich żartach albo wykorzystaniu krwi menstruacyjnej do gagu. Borat nie jest dla nich i oni na pewno o tym wiedzą.