Komiks Deadly Class, którego popularność podkręcił wyemitowany niedawno serial "Szkoła Zabójców" produkcji Gozie AGBO doczekał się kontynuacji. Czy drugi tom zaspokaja wyśrubowane oczekiwania, z jakimi pozostawiła nas zjawiskowa jedynka?
Seria Grass Kings z miejsca zyskała sobie spore grono fanów. Przyciągnęła malarskimi kadrami, przytrzymała osobliwym klimatem autonomicznego miasta-squotu i wciągnęła nietypową mieszanką powieści społeczno obyczajowej, wojennej i mrocznego kryminału. Nieprzeciętny poziom udało się utrzymać do samego końca.
Wydawnictwo Hanami przyzwyczaiło nas do tego, że wydane przez nich tytuły, trzymają pewien ustalony wysoki poziom. Nie inaczej jest w przypadku „Duds Hunt”, mangi dedykowanej dorosłemu odbiorcy, epatującej ekstremalną przemocą, ale mającą również do zaoferowania coś więcej.
Przepis na udany tytuł: pełna szklanka twórczości Brama Stokera, dwie łyżki małomiasteczkowości rodem z Twin Peaks, łyżeczka pomysłów z książek Robina Cook’a, szczypta zapożyczeń z Japońskich powieści grozy, całość sowicie podlane klimatycznym wywarem z azjatyckich horrorów. Wszystko dokładnie mieszamy, odstawiamy na kilkanaście minut do lodówki i otrzymujemy dobrą mangę z pogranicza horroru, thrillera i dramatu.
Serial True Detective zadebiutował na HBO niemal dokładnie 5 lat temu i z miejsca zjednał sobie fanów klimatycznych kryminalnych opowieści. Drugi sezon Detektywa został pokazany światu bardzo szybko, bo po 17 miesiącach, i nawet jeśli daleko mu było do przeciętnego serialu, to czuć było pośpiech i fani poprzednika byli raczej zawiedzeni. Pomysłodawca serialu, Nic Pizzolatto, dostał więcej czasu na napisanie nowej historii, nowego "partnera kreatywnego" w osobie telewizyjnego weterana Davida Milcha (Deadwood) i pierwsze efekty tej pracy już są. I są więcej niż niezłe.
W fikcyjnym Buckaroo urodziło się 16-tu seryjnych morderców. Spora liczba dla niewielkiej mieściny. Detektyw Carrol nie wierzy w przypadki i postanawia odkryć tajemnice miasteczka. Przed zaginięciem zdąży namówić do przyjazdu najlepszego przyjaciela…
Chwila po skoku to niefortunny moment, by zrezygnować z samobójstwa. Na szczęście są na tym świecie demony gotowe podać pomocną dłoń. Niestety, zwykle chcą czegoś w zamian. Od tego momentu nasz bohater musi płacić za każdy miesiąc egzystencji. Cena wynosi jedno ludzkie życie.
Cam to jedna z najnowszych pozycji w ofercie Netfliksa, która kusi widzów niegrzeczną tematyką i obietnicą wywołania skrajnych emocji. Z jednej strony mamy pikantny świat camgirls, gdzie nagość jest sprzedawana bez oporów, a z drugiej strony w grę wchodzi niemalże lynchowska historia o kradzieży tożsamości. Fajnie? Fajnie. Ale w sumie tylko tyle...
Jaki Netflix jest, sami dobrze wiecie - nadal ilość przeważa nad jakością. W przypadku filmu Cam wielkich oczekiwań nie miałem, choć po festiwalowych pokazach pojawiło się nieco pozytywnych opinii, więc liczyłem przynajmniej na niezłą zabawę. Tak też się stało, choć bez tej względnie kontrowersyjnej otoczki raczej nikt by o Cam nie mówił. Ale do rzeczy.
A gdyby tak wykorzystać superbohaterską popularność do kariery politycznej? Gdyby ideały amerykańskiego herosa ukształtowały nie tylko obrońcę, ale i oficjalnego lidera mas? Gdyby połączyć Heroes, Suits i Człowieka Rakietę oferując czytelnikom powieść z pogranicza superbohaterskiej pulpy i thrillera politycznego? Takie pytanie stawia przed nami Brian K. Vaughan w komiksie o superbohaterze zwanym "Potężna Maszyna", który postanowił zostać "dobrym politykiem".
Wielu z nas wciąż wraca myślami do starych, dobrych westernów. Małych miasteczek, które rządziły się swoimi prawami. Szeryfów, królujących pośród swojej trzódki. Farmerów, będących sami sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Cowboyów, których wartość wyrażała się w prędkości strzału z rewolweru. Grass Kings to pełnoprawny hołd dla westernu, wyraz tęsknoty za Dzikim Zachodem. Bo jak inaczej nazwać historię, której głównym motywem jest miasto - squot, samozwańczo suwerenne Królestwie Traw?