Czego szukamy w kinie? Śmiech i łzy, czyli „Nietykalni” i inne filmowe olśnienia
Krótka recenzja gry The Suicide of Rachel Foster
Saga Winlandzka 4 – Nowy początek, wielkie nadzieje
PTSD – trauma w jasnych barwach
God Country - Stary człowiek i ogromny miecz
Czas Nienawiści 2 - Ja wlokę cień, cień wlecze mnie
Dostaliście list od swojej matki. Taki niemalże z zaświatów, wszak właśnie odbył się jej pogrzeb. Okazuje się, że musicie zaopiekować się starym hotelem gdzieś w górach stanu Montana i przygotować go do sprzedaży. "Weź tyle, ile potrzebujesz, a resztę oddaj rodzinie tej biednej dziewczyny. Tego chciałby Twój ojciec." Mniej-więcej taki jest bezpośredni komunikat wynikający z listu. Wsiadacie więc do samochodu i jedziecie.
Bardzo lubię "gry w chodzenie" - te wszystkie nieskomplikowane eksploracyjne przygody, często zawierające bardzo silny element nadprzyrodzony, albo będące po prostu solidnymi horrorami. The Suicide of Rachel Foster to właśnie tego typu gra, wypadkowa Firewatch, Lśnienia i dowolnego filmowego dramatu psychologicznego o stracie. Dobra gra. Tylko piekielnie krótka, jak ta recenzja.
Gdy młody książe wraca na rodzinne włości sytuacja staje się napięta. Niespodziewane sukcesy przysporzyły mu popularności. Zbyt dużej, by jego ojciec mógł pozostać na nią obojętnym. Gdy konfrontacja zdaje się nieunikniona, pojawia się trzeci gracz. To wojownik niebywale wprawny w politycznej grze.
Wojna pozbawiła Jun wszystkiego. Przyjaciół, nadzieji, chęci do życia. Ucieka w psychotropy, a każdy człowiek wydaje się jej wrogi. Na życzliwość, współczucie i troskę reaguje agresją. Mimo tego, niestrudzone słońce wciąż ogrzewa zimne mury miasta. Może nie wszystko stracone?
Starość nie radość, młodość nie wieczność. God Country przypomina o tym od pierwszych kadrów. Widzimy w nich człowieka pełnego złości i goryczy. Człowieka, któremu Alzheimer odebrał wspomnienia i sens życia. A gdyby tak z nieba spadł magiczny miecz? Gdyby tak dało się chwycić jego rękojeść niczym ostatnią deskę ratunku i odzyskać wolę walki?
Pierwszy tom dylogii Aleša Kota pozostawił nas w zawieszeniu przed, zdawałoby się, nieuniknioną woltą scenariusza. Zbudował napięcie, stworzył klimat i rozstawił pionki na szachownicy. Akt drugi miał obnażyć potencjał zamysłu.
Ogrodnik, który wymyśla "rzeźbiarstwo ogrodowe", studentka, którą mylą z gwiazdą porno, podstarzały hipis opiekujący się młodą alkoholiczką, dziewczynka marząca o zostaniu standuperką, weteran pomieszkujący w swoim starym mieszkaniu, które należy już do kogoś innego. Co ich łączy? To zwykli ludzie, jak ty czy ja. Zwykli ludzie, którym zdarzają się małe dziwactwa.
Wydawnictwo Waneko w ostatnim czasie serwuje miłośnikowi komiksu japońskiego naprawdę solidną porcję ciekawych jednotomówek. Jedną z nowości, którą powinno się mieć na uwadze jest - Pani Itsuya. Manga dobitnie pokazująca, że świetna historia potrafi obronić się samemu, nawet jeśli jest podana w dość proste i oszczędnej formie.
Film Catfight nie jest nowością, nie jest kasowym hitem, zabrakło wielkich gwiazd w obsadzie czy kontrowersji podczas produkcji. Catfight to taki film, który z łatwością ominie radary wielu filmomaniaków, chyba że ktoś zwróci na niego ich uwagę. Tym kimś będę teraz ja, a wielkim ułatwieniem niech będzie fakt, że tę produkcję można obejrzeć na Netfliksie.
Catfight to życiowa historia przepuszczona przez tryby brutalnej satyry. To film o tym, że bycie fatalną, niemiłą, wredną osobą jest niezależne od statusu. To film o przekraczaniu granic ludzkich kontaktów. To wreszcie film o tym, że dwie panie tak szczerze się nie lubią, że w ruch poszły pięści.
Pisarz tworzący dzieło, którego bohaterem jest inny pisarz, w obecnych czasach niby już nic nadzwyczajnego, przecież podobna tematyka była poruszana już wielokrotnie. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę, że autorem książki jest poczytny rodzimy artysta a główny bohater jego książki to czterdziestoletni Jerzy Grobicki, wielka gwiazda Polskiej sceny książkowej, którzy z kolei napisał dzieło z postacią o takim samym nazwisku i takim samym wieku, zaczyna się przed czytelnikami kreować obraz intrygującej rekurencji.
Rodzimy rynek wydawniczy być może do największych na starym kontynencie nie należy, ale nieustannie od kilkunastu lat się rozwija. Dzięki temu w Polsce do tej pory pojawiło się (i mam nadzieje, że nadal tak będzie) wiele interesujących i nietuzinkowych mang, które tylko czekają na odkrycie przez bardziej wymagającego czytelnika. Do takich pozycji należą właśnie Duchowe bliźnięta – niesztampowy tytuł, niebojący się poruszyć trudnych tematów.