W co gracie w weekend? #268: GTAV - gra która się nie starzeje - squaresofter - 21 września 2018

W co gracie w weekend? #268: GTAV - gra, która się nie starzeje

Cześć. W co gracie w ten weekend?

W dzisiejszym odcinku chciałbym się skupić na GTAV. Staram się od czasu włączyć i inne gry, ale produkcje Rockstara mają w sobie tyle czaru, że gracz prędzej czy później sam zechce poświęcić im cały swój wolny czasu.


Grand Theft Auto V

Informacje

Platforma: PS3

Producent: Rockstar North

Data wydania: 17 września 2013r.

Gatunek: Przygodowa gra akcji

Jedna dobra duszyczka pomogła mi w trybie sieciowym GTAV i od tamtej chwili tak wsiąkłem w grę Rockstara, że głowa mała jak. Inne ogrywane tytuły zaczynam powoli traktować jak kulę u nogi.

Niedawno rozmawialiśmy z Frosztim na temat tej produkcji i on uważa GTA Online za odrębny moduł gry. Prawda jest trochę inna. Zarówno kampania GTAV jak i tryb dla wielu graczy posiadają jedną listę trofeów, więc jak ktoś marzy o platynie, jednej z rzadszych na PSN, to musi poznać bardzo dobrze oba te moduły gry.

Z singlem spędziłem kiedyś ponad 90 godzin i niedawno przeżyłem chwile grozy, gdy podczas ładowania gry wyskoczył mi błąd uniemożliwiający wczytywanie zapisanych stanów gry. Myślałem, że straciłem cały swój dorobek z kampanii sprzed cztrech lat, ale na całe szczęście zgranie feralnego stanu gry z pendrive'a na dysk twardy konsoli rozwiązało mój problem. Szkoda stracić te 84% postępu, bo brakuje mi tak niewiele do 100%, ale poza sytuacją, w której popłynąłem na szerokie wody, aby dać się pożreć rekinowi olewam na chwilę obecną singla, koncentrując się w zupełności na trybie multiplayer. 

Przez ostatni tydzień spędziłem z GTAV podobną ilość godzin co z Dragon Questem Xi i co byśmy nie mówili o warstwie technicznej ostatniej odsłony jednej z najbardziej dochodowych marek gier wideo w historii, jestem pełen podziwu dla jej autorów za stworzenie produkcji, w którą gra tylu graczy po pięciu latach od premiery. W niektóre gry ludzie nie grają już dwa miesiące po premierze, więc GTAV jest rynkowym ewenementem. Być nonstop w sprzedażowym gazie od pięciu lat, i to na rynku, na którym nikt nie pamięta o kolejnych grach miesiąć po ich premierze, bo w drodze są już kolejne do zakupu to naprawdę coś. 

Nie mam żadnego problemu ze znalezieniem graczy chętnych na wyścig, skok spadochronowy, napad na bank, rzutki, golfa, siłowanie się na rękę, próbę przetrwania lub likwidacji gangu czy na zwykłą misję wymagającą współpracy kilku graczy.

Bardzo podoba mi się również fakt, że jeśli nie jesteśmy zainteresowani grą z obcymi graczami, to bez problemu możemy założyć sesję prywatną lub dołączyć do znajomych i bawić się bez opamiętania. 

Nie mogę w to uwierzyć, że kiedyś nieomal nie zagrałem w grę Rockstara, bo jakoś niespecjalnie kręcą mnie klimaty mafijne, ale jak już znowu wróciłem do Los Santos, nakradłem całą górę  samochodów i nasłuchałem się muzyki ze stacji radiowych, to przypomniało mi się wszystko za co uwielbiam ten tytuł, który przecież w 2013r. musiał sobie radzić z konkurencją ze strony The Last of Us, Bioshock Infinite czy Ni No Kuni i nie mam tu na myśli sprzedaży, bo gier ze sprzedażą, która przekroczyła pułap stu milionów sprzedanych kopii jest naprawdę niewiele w historii naszej branży, ale chodzi mi o jakość tych gier i ich zalety. Produkcje Naughty Dog prawie zawsze trzymają wysoki poziom wykonania, tak jak filmy animowane studia Ghibli a fabułę trzeciego Bioshocka dalej uważam za najbardziej zaskakującą ze wszystkich gier fps, w jakie miałem okazję zagrać.

Pomimo tego GTAV jest w dalszym ciągu jedną z niewielu gier, po której od razu było widać, że to najdroższa gra na rynku w dniu premiery i chyba pierwsza od czasów Shenmue debiutująceggo na Dreamcaście w 1999r., która zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie gwarstwą audiowizualną zaraz po uruchomieniu gry w czytniku konsoli.

Takiego rozmachu wykreowanego świata trudno szukać w wydawanych co roku tasiemcach, które ograniczają się do zaktualizowania bieżących składów drużyn lub do zmiany settingu w grze opartej na założeniach sprzed dekady, które potrafią zaimplementować do kolejnych ich części jedynie elementy popularne w innych produkcjach.

GTAV miał ogromny problem z działaniem modułu sieciowego w dniu premiery i nawet teraz zdarząją się w nim jakieś rozłączenia, ale zupełnie o tym nie myślę, gdy odpalam wyścig w stylu Wipeout'a i cisnę rakietami w samochody innych graczy. 

Jeśli o muzykę się rozchodzi, to zawsze znajdą się malkontenci narzekający na jej selekcję chociażby ze względu na brak stacji z muzyką metalową, na zbyt dużą ilość popu lub rapu, ale wszystkim przecież nie da się dogodzić. Mam znajomego, który twierdzi, że dodanie nowych piosenek do portu GTAV na PS4 za bardzo wymieszało ściężkę dźwiękową i teraz ma większe problemy z trafieniem na jego ulubione kawałki. Co człowiek, to opinia. Ja wciąż nie mogę darować Rockstarowi tego, że dali remix piosenki Corony a nie jej oryginalną wersję. Mógłbym też wytknąć Amerykanom, że kompletnie nie znają się na muzyce elektornicznej, ignorując niemiecką i angielską muzykę elektroniczną z przełomu wieków, ale przecież takimi słowami i tak nic bym nie zmienił. Biorę to co jest i staram się docenić serce ogromne worki pieniędzy włożone w powstanie hitu Rockstara. W GTAV jest sporo dobrej muzyki i gdy tylko mam okazję, to staram się odpalić ulubione stacje podczas wyścigów.

Wciąż denerwuje mnie, że w GTAV nie mamy jakiegoś odtwarzacza mp3, który umożliwiałby słuchanie muzyki poza samochodem, bo jestem takim dziwnym typem człowieka, że nie lubię ciszy w grach i wcale nie uważam jej za element budujący klimat w poszczególnych pozycjach.

Rzadko się zdarza, żeby producentowi gry chciało się wykładać grube miliony na to, żeby w ich grze zaśpiewał jeden z policjantów z Miami, gliniarz z Beverly Hills, zboczona koleżanka Beyonce, zdzira-alhoholiczka udająca świętą dziewicę przez pół swojej kariery muzycznej, biseksualista, którego hedonizm sprowadził na manowce, słodka Rihanna, Phil Collins, który raz sam śpiewa a innym razem pomaga na scenie byłemu członkowi Led Zeppelin, wtórując mu na perkusji. Jest gościu, który kiedyś z kumplem rapowali o tym jak to nie lubią policji a potem poszedł po rozum do głowy i doszedł do wniosku, że nie tędy droga, bo nawet białasy mogą rapować, jeśli stworzy im się do tego specjalne warunki. Jest kilka przebojów z lat osiemdziesiątych, śliczniotki z All Saints. Są też pozerzy i prawdziwi artyści hiphopowi, którzy oddawali życie za muzykę.

Tylko jednej idiotce pękła żyłka i pozwała Rockstar, bo jego pracownicy nie chcieli widocznie jej piosenki w swojej grze.

Jeśli muzyka w GTAV jest słaba, to ok, zawsze pozostaje nam jeszcze niepowtarzalny ost z Watch Dogs, co nie?

Produkcja z Rockstara bazuje na smaczkach takich jak wyśmiewanie Facebooka, Apple'a a nawet japońskich hentaiów, na które możemy natrafić przeglądając strony interenetowe pomiędzy planowaniem następnych skoków lub zakupem kolejnych posiadłości i za to cenię ich gry.


Na koniec napiszę w skrócie o postępach w innych ogrywanych przez siebie grach.

Dragon Quest XI to kolos. Na liczniki mam prawie 100 godzin a wiem, że to nawet nie jest połowa czasu, jaki spędzę z tym jrpgiem w tym roku. Dlaczego? Bo w przeciwieństwie do zglilizny świata, tak często pokazywanej w grach Atlusa albo epatowania seksem na lewo i prawo w takim choćby Nierze Automata jrpg Sqare Enix nie boi pokazać się tego jak piękna i rozdzierająca serce potrafi być miłość a ten właśnie afekt jest jednym z moimch ulubionych elementów wszystkich opowieści w grach wideo.

Chyba coś się wreszcie ruszyło w sprawie trybów sieciowych Uncharted 2 i Uncharted 3, bo wczoraj walczyłem o kolejne skarby jak szalony w tej drugiej pozycji. Może w końcu dorosłem do trybów kooperacyjnych w produkcji Naughty Dog a opisywane przeze mnie perypetie w The Last of Us na początku roku to był tylko początek?

GTAV wciągnęło mnie do takiego stopnia, że zakończyłem ostatecznie swoją przygodę z trybem, rywalizacji w Bioshocku 2. Denerwowało mnie, że niektórzy gracze w dwóch różnych grupach wcale do siebie nie strzelają, polując tylko na słabszych graczy. Doszedłem do wniosku, że nie warto czekać dwóch godzin na starcia z takimi lichymi osobnikami. Dołączyłem do jakiejś ustawki. Pomogliśmy sobie trochę i po dwóch dniach mogłem odrodzić się w Rapture jako całkiem nowa osoba, osiągając prestiż za zdobycie pięćdziesiątego poziomu doświadczenie. Ile tam stoczyłem bojów i pokonałem Big Daddy'ch to moje.

Teraz zostało mi dokończyć ostatnie wyzwania i z wielkim żalem serca pożegnam się na zawsze z tą podwodną metropolią. Columbio, nadchodzę!!!

Dalej posysam w Super Stardust HD i jeszcze dużo upłynie w wody w Wiśle zanim coś się zmieni w tej materii.


To tyle z mojej strony na dziś. Nazw innych gier nie pamiętam i za wszystkie serdecznie żałuję, a nawet jeśli o nich kiedyś pisałem, to były to na pewno same kłamstwa.

squaresofter
21 września 2018 - 15:36