Atelier Lulua: The Scion of Arland - Danteveli - 28 maja 2019

Atelier Lulua: The Scion of Arland

Kilka tygodni temu pisałem o pozytywnym zaskoczeniu jakim był nietypowy spin-off serii Atelier. Teraz przeszła pora powrócić na stare śmiecie. Mamy bowiem kolejną, główną odsłonę ciągnącego się od lat cyklu. Jakby tego było mało najnowsza gra jest osadzona w tym samym miejscu co trzy inne gry z serii. Czy Atelier Lulua: The Scion of Arland wnosi do cyklu coś nowego? No i czy warto sięgnąć po ten tytuł jeśli nie miało się kontaktu z grami od Gust?

Akcja Lulua dzieje się w świecie, który znamy z trylogii Arland. Trzy gry co prawda doczekały się portów wydanych w zeszłym roku na konsole i PC, ale ich znajomość nie jest niezbędna do zrozumienia tego tytułu. Wcielamy się w młodą bohaterkę Elmerulię, znana powszechnie jako Lulua. Dziewczyna pragnie pójść w ślady swojej matki i zostać najlepszym alchemikiem świata. Perypetie matki znamy z poprzednich gier bo jest nią Rorona, tytułowa bohaterka Atelier Rorona. W ręce Lulua wpada tajemnicza księga, która może pozwolić bohaterce spełnić jej marzenia.

Mamy więc historię typową dla serii Atelier i 20 bohaterkę, która chce opanować tajniki alchemii i być najlepszą na świecie. Ciekawe czy spece od fabuły w Gust korzystają z metody kopiuj-wklej po czym tylko zmieniają imiona bohaterek?

Nie będę pastwiła się nad fabułą bo ponownie mamy sielankowy świat z przyjemnymi postaciami i prostą historią, która jest tylko pratekstem do zabawy w alchemika i poznawania bohaterów. Siłą tytułu jest to, że pojawia się w nim sporo postaci z trylogii Arland i fajnie jest poznać dalsze losy postaci, którymi kiedyś sterowaliśmy. Jednak jest to smaczek tylko dla weteranów serii i nowicjusze będą trochę stratni. Nowe postacie są ok, ale po raz kolejny są one powielaniem wzorców z wcześniejszych gier. Z drugiej strony z Atelier jest jak z formułą sitcomów. Jak opracowało się idealny wariant, który świetnie działa to nie ma po co zastępować go jakimiś innymi rozwiązaniami.

Rozgrywka jest tutaj dokładne taka sama jak w każdej innej grze należącej do ciągnącego się od lat cyklu. Atelier to JRPG nastawiony na element szukania surowców niezbędnych do tworzenia przeróżnych przedmiotów. Począwszy od różnych potraw poprzez miksturki lecznicze aż po uzbrojenie. Stworzone przez nas rzeczy wykorzystujemy zarówno na polu bitwy jak i przy wykonywaniu zadań i zleceń powierzanych nam przez mieszkańców naszego miasteczka i magiczną księgę. System tworzenia przedmiotów jako alchemik jest rozbudowany i opiera się na odpowiednim łączeniu przedmiotów z różnymi właściwościami. W zależności od tego co z jakimi statystykami połączyliśmy otrzymujemy różne wersje nowego przedmiotu. Odkrywanie nowych przepisów i kombinowanie przy wytwarzaniu potężnych broni i najlepszych bomb to świetna zabawa. Ten element jest kluczem dla całej gry i to wokół niego opiera się ten tytuł. No bo nasze interakcje z przyjaciółmi i wszystko inne podporządkowane jest szukaniu nowych przedmiotów. Wyprawy do różnych lokacji są tylko po to by pozyskać nowe surowce i tak dalej.

Obok tego mamy turowe walki. Ten element nigdy nie był mocna stroną serii. Nie wiem dlaczego ale pojedynki z wrogami zawsze wypadają najsłabiej we wszystkich odsłonach Atelier. Tutaj jest podobnie. System jest dosyć przyzwoity i opiera się na 3 postaciach walczących i 2 działających jako wsparcie. Są tu wszystkie podstawy rurowych gier JRPG z dodatkiem systemu pozwalającego na przerwanie akcji wroga po naładowaniu odpowiedniego paska i wykonanie naszego specjału. Nie wiem do końca czemu, ale bitwy nie sprawiają tutaj frajdy i są raczej formalnością. Może to efekt tego, że inne aspekty gry są dosyć unikatowe jeśli chodzi o JRPG? Dlatego to co funkcjonuje dokładnie tak jak w każdej innej grze wydaje się przeciętne?

Grafika to kolejny drobny krok w przód jeśli chodzi o serię Atelier. Gry z tego cyklu zawsze wyglądają schludnie i są przyjemne dla oka dzięki świetnemu designowi, słodkiego, wręcz cukierkowego świata. Tym razem mamy więcej tego same z odrobinę lepszymi animacjami twarzy bohaterek. Wszystko jest naprawdę ładne i ma ten charakterystyczny dla serii wygląd, który jeszcze mi się nie znudził.

O ile oprawa wizualna wygląda lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, tak z dźwiękiem jest już trochę gorzej. Niestety Lulua pozbawiona jest angielskiego voice actingu i musimy się zadowolić oryginalnymi, japońskimi głosami postaci. Nie jest to jakaś tragedia, ale z perspektywy fana serii trochę brakuje mi tego elementu. Voice acting ostatnich odsłon był wyśmienity i pasował idealnie do sielankowego klimatu produkcji.

Lulua to chyba 12 czy 13 odsłona cyklu, w która zagrałem w przeciągu ostatnich paru lat. Te gry mi się po prostu nie nudzą i ich słodycz sprawia, że są bardzo unikatowe jeśli chodzi o japońskie produkcje role playing. Jestem jednak w stanie przyznać, że tak naprawdę wszystkie nowsze gry z serii są do siebie bardzo podobne. Mamy tu raczej odrobinę majstrowania przy formule i małe zmiany, które nie wpływają na rozgrywkę w kolosalny sposób. Nie ma w tym nic złego chociaż niedawny spin-off Nelke pokazał, że eksperymentowanie z tym czym jest Atelier może przynieść naprawdę pozytywne rezultaty. Nie narzekam, ale mam wrażenie, że przeciętny gracz, który nie tak dawno grał w jakaś odsłonę serii może nie być zadowolony z tego co tutaj zobaczy. Z drugiej strony ludzie katują co roku w gry sportowe CoDy czy Musou, więc może powtarzalność nie jest tak ważna?

Atelier Lulua: The Scion of Arland to takie the best of serii, która ma ponad 20 lat. Eksperci z Gust wymieszali tutaj swoje sprawdzone pomysły z poprzednich gier i doprawili je solidną oprawą graficzną. Mamy niby to samo co zawsze, ale całość wypada naprawdę dobrze i powinna zadowolić fanów. Lulua ze względów fabularnych może nie być najlepszym miejscem na rozpoczęcie przygody z cyklem. Jednak reszta elementów jest tutaj tak dopracowana, że warto się zastanowić jak wielkie znaczenie ma dla nas znajomość postaci z poprzednich odsłon serii. Moim zdaniem jest to prawdopodobnie najlepszy moment na wskoczenie w świat pełen magicznych miksturek, słodkich potworków i niezwykle miłych ludzi.

Danteveli
28 maja 2019 - 10:06