Wspomnienia z NES-a #1 Trylogia Ninja Gaiden - Strider - 5 lipca 2011

Wspomnienia z NES-a #1 Trylogia Ninja Gaiden

Dawno, dawno temu, gdy świat był jeszcze młody i piękny, a w Polsce przestawał powoli obowiązywać stan wojenny, w Japonii swoją premierę miała 8-bitowa konsola do gier Famicom (Nintendo Family Computer). Można by się kłócić, czy Famicom (późniejszy NES) był, czy tez nie był, najlepszą konsolą do gier w historii (chociaż wszyscy wiedzą, że tak). Faktem pozostaje, że legalnych egzemplarzy tej konsoli sprzedano ponad 60 milionów i co najmniej 500 milionów gier do niej. Tak się jakoś składa, że była to pierwsza maszynka przeznaczona stricte do grania (a ściślej: jej klon - Pegazus), z jaką miałem w swoim życiu styczność. Pierwsza i (nie licząc krótkiej przygody z PS one) ostatnia. Do dziś żywię wobec gier na NES-a niesamowity sentyment, postanowiłem więc założyć kącik, w którym w miarę regularnie prezentować będę najciekawsze tytuły na tą konsolę. Na pierwszy ogień idzie trylogia Ninja Gaiden.

Ninja Gaiden (1988)

Pierwsza część cyklu zadebiutowała w Kraju Kwitnącej Wiśni w roku 1988. Opowiadała ona historię młodego ninja Ryu Hayabusy, który wyrusza z rodzinnej Japonii do Stanów Zjednoczonych, w celu wyjaśnienia śmierci swojego ojca. Po przybyciu na miejsce szybko wpada on w kłopoty - zostaje postrzelony i porwany przez nieznaną kobietę. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy porywaczka szybko uwalnia Ryu, wręczając mu równocześnie dziwną, demoniczną statuetkę...

Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy po uruchomieniu gry, było dynamicznie wyreżyserowane intro. Postaci na ekranie się poruszały! I to jak poruszały! Pod koniec lat 80. takie animacje (przy odrobinie wyobraźni) wyglądały niczym wycięte z jakiegoś anime, wzbudzając powszechny zachwyt wśród graczy i recenzentów. A Tecmo nie ograniczyło się jedynie do przygotowania animacji do "filmu" początkowego  - gracze mogli cieszyć nimi oczy po każdej misji. Jak na ówczesne czasy, Ninja Gaiden czasami bardziej przypominał film, niż grę.

W parze z rewelacyjnymi animacjami szła niesamowita grywalność. Ninja Gaiden był prosty do opanowania (przynajmniej jeśli chodzi o sterowanie), szybki i piekielnie trudny. Jednym z powodów niesamowicie wysokiego poziomu trudności była poprawiona dopiero w następnych częściach cyklu niedoróbka - przeciwnicy respawnowali się dosłownie za naszymi plecami. Wystarczyło tylko odrobinę się cofnąć, aby wszyscy zabici przez nas przeciwnicy ponownie się pojawili (w skrajnym przypadku: spadając nam na głowę i strącając w przepaść). Pomimo tej wady, gra zgarnęła szereg nagród, m.in. w kategorii: "Najlepsza grafika i dźwięk", "Najlepszy bohater" oraz "Najlepsze zakończenie".

Ninja Gaiden II: The Dark Sword of Chaos (1990)

Pierwsza część cyklu w którą grałem i zdecydowanie moja ulubiona. Fabuła rozpoczyna się dokładnie w rok po zakończeniu części pierwszej, gdy władca ciemności, Asthar, dowiaduje się o śmierci Jaquio, którego mieliśmy okazję wykończyć pod koniec "jedynki". Planuje on przejęcie władzy nad światem, poprzez otwarcie Wrót Ciemności i porwanie (w niejasnym początkowo celu) dziewczyny Ryu Hayabusy - Irene Law. Diabelskie zamierzenia Asthara krzyżuje jednak amerykański wywiad, który odkrywa jego plany i postanawia im zapobiec przy współpracy z Ryu (a raczej: wyręczając się nim). W ten sposób nasz dzielny bohater zostaje zmuszony po raz kolejny narażać życie, dla dobra świata...

The Dark Sword of Chaos stał na o wiele wyższym poziomie niż pierwszy Ninja Gaiden. Poprawiono przede wszystkim najbardziej irytującą wadę - przeciwnicy przestali wreszcie spadać nam na głowy. Nie wpłynęło to znacząco na poziom trudności (wciąż bardzo wysoki), tym razem jednak zależny już tylko od umiejętności gracza. Gra niosła za sobą również zmiany w oprawie graficznej (znacznie ładniejszej) oraz gameplayu - Ryu wyposażony został w kilka nowych umiejętności (w tym możliwość "sklonowania siebie" - wyglądało to tak, że biegały za nami czerwone kopie naszego bohatera, powtarzające dokładnie wszystkie nasze ruchy) i poruszał się znacznie płynniej niż w części pierwszej (choć to może tylko moje wrażenie). Moim zdaniem najlepsza część cyklu - jeśli gdzieś ją jeszcze znajdziecie, to zagrajcie koniecznie. Na pewno się nie zawiedziecie.

Ninja Gaiden III: The Ancient Ship of Doom (1991)

Rok 1991 przyniósł finał przygody Ryu Hayabusy z platformą NES, był to jednak koniec, jakiego można życzyć każdej serii. Akcja ostatniej części gry osadzona została pomiędzy wydarzeniami znanymi z części pierwszej oraz drugiej. Irene Law w czasie wykonywania misji dla amerykańskiego wywiadu zostaje zepchnięta z klifów przez człowieka wyglądającego dokładnie tak jak Ryu Hayabusa. O jej zamordowanie zostaje oskarżony oczywiście Ryu, który postanawia oczyścić się z zarzutów na własną rękę kontynuując niedokończone przez swoją dziewczynę śledztwo.

Podobnie jak pozostałe części cyklu, również The Ancient Ship of Doom nagrodzony został najbardziej prestiżowymi odznaczeniami i zgarniał nierzadko najwyższe oceny. Gra została wzbogacona o nowe rozwiązania - do umiejętności wdrapywania się po ścianach, doszła możliwość chwytania się znajdujących się nad głową różnorakich rur (lub stosownych odpowiedników). Recenzenci chwalili również przydatność wszystkich dostępnych w grze broni dodatkowych. Zaznaczyć należy, że gra miała znacznie wyższy poziom trudności niż część druga - wyższy do tego stopnia, że sam nigdy nie zdołałem jej ukończyć i poznać zakończenia. Ale kiedyś w końcu tego ostatniego bossa też ubiję...

Jestem tu nowy, więc po raz kolejny rad byłbym za wszelkie sugestie jakich gotowi jesteście udzielić. Jeśli tylko cykl przypadnie Wam do gustu, to do zobaczenia za tydzień . :)

Strider
5 lipca 2011 - 09:47