W ubiegłym roku twórcy serii Assassin’s Creed udowodnili Brotherhoodem, że potrafią stworzyć udaną kontynuację, której nie sposób określić mianem marnych popłuczyn po rewelacyjnym poprzedniku. O Revelations – najnowszej odsłonie popularnego cyklu – tego samego powiedzieć niestety nie można. Mimo że studio z Montrealu opracowało swój nowy produkt w oparciu o doskonale sprawdzoną formułę, po trwającej kilkanaście godzin przygodzie daleki byłem od zachwytu. Kupony odcinać można, ale z klasą, a tej ostatniej w omawianym produkcie ewidentnie zabrakło.
Przez długi czas twórcy gry dawali do zrozumienia, że Altair pełni w fabule równie istotną rolę, co Ezio i z grubsza rzecz biorąc, tak jest w istocie. Wokół bohatera „jedynki”, a właściwie stworzonej przez niego biblioteki, kręci się cała główna intryga. Niestety, nie oznacza to, że będziemy wcielać się w postać asasyna z Masjafu tak często, jak we włoskiego szlachcica. Misje Altaira są jedynie przystawką do właściwego dania i to przystawką wyjątkowo skromną. Wspomnienia uruchamiane są co jakiś czas, a że jest ich raptem kilka, to należy je traktować wyłącznie w charakterze bonusu. Jeszcze gorzej Kanadyjczycy obeszli się z Desmondem. W głównym wątku Miles praktycznie nie istnieje – w ciągu całej przygody kilkukrotnie przeniesiemy się do tzw. Czarnego Pokoju, gdzie uwięziony jest umysł barmana, by obejrzeć parę króciutkich przerywników filmowych. Skromnie jak na postać, której od kilku lat zawdzięczamy regularne wypady w przeszłość.
Rekompensatą za potraktowanie po macoszemu Desmonda są nietypowe misje dodatkowe, które można odblokować w Czarnym Pokoju po odnalezieniu odpowiedniej liczby znajdziek. Akcję obserwujemy tu z perspektywy pierwszej osoby, a całość nasuwa skojarzenia z serią Portal, głównie za sprawą sterylnych pomieszczeń, przypominających komory testowe. Właściwa rozgrywka z dziełem firmy Valve ma już niewiele wspólnego – co prawda celem zabawy jest dotarcie do wyjścia, jednak zamiast portali wykorzystujemy tu dwa rodzaje tworzonych na życzenie przedmiotów: prosty mostek oraz pochylnię. Podczas wędrówki Desmond zdradza ciekawe informacje na temat swojej przeszłości, ale nie zmienia to faktu, że całość prezentuje się przeciętnie – trudno nazwać ten dziwoląg zajmującym i w sumie dobrze się stało, że nie jest on obowiązkowy.
No dobra, a co z Ezio? Tutaj niemal wszystko zostało po staremu – innowacje są, ale niezbyt znaczące. Po krótkim epizodzie w zasypanym śniegiem Masjafie, lądujemy w Konstantynopolu, gdzie – nie licząc małego skoku w bok – pozostajemy praktycznie do końca zmagań. Miasto jest ogromne i wygląda naprawdę ładnie, choć nie umywa się do zaprezentowanego w Brotherhoodzie Rzymu. Winę za taki stan rzeczy ponosi mała liczba ciekawych miejscówek, a także zwarta budowa metropolii, pozbawiona jakichkolwiek otwartych przestrzeni. W poprzednich grach z serii występowały urozmaicające zabawę tereny zielone, natomiast w Revelations niczego takiego nie uświadczymy – ciągle biegniemy za to ciasnymi uliczkami, bądź poruszamy się po dachach stojących tuż obok siebie domów. Warto w tym miejscu nadmienić, że z gry usunięto konie – po raz pierwszy w historii cyklu nie można samodzielnie poruszać się na rumaku, co jest niewątpliwie dużym zaskoczeniem.
Ezio nie może za to narzekać na brak innych zabawek. Spadochron wszedł już na stałe do ekwipunku asasyna, podobnie jak wystrzeliwane z karwasza zatrute strzałki (oba gadżety od początku można kupić w sklepie). Poruszanie się po mieście ułatwia hak, który zastępuje ukryte ostrze – z jego pomocą możemy nie tylko szybciej wspinać się po budynkach i dalej skakać, ale również korzystać z lin rozpiętych w różnych częściach Konstantynopolu. Największym novum są petardy, które Włoch potrafi samodzielnie konstruować w wyznaczonych do tego celu warsztatach, o ile znajdzie wystarczającą ilość surowców. Do wyboru jest kilka rodzajów składników i trzy pojemniki (standardowy, odbijający się i przyklejający się) – gra pozostawia użytkownikowi dużą dowolność w łączeniu poszczególnych elementów. Bomby mogą nie tylko zabijać, ale również obezwładniać wrogów lub odwracać ich uwagę. Wszystkie mocno ułatwiają wykonywanie misji, dlatego warto je na bieżąco uzupełniać.
Zadania stojące przed Ezio to kalka rozwiązań znanych z poprzednich odsłon cyklu. Pomijając kiepsko zrealizowane misje „tower defense”, o których nie warto się w tym miejscu rozwodzić, twórcy nie zaskoczyli niczym nowym – repertuar ciekawych pomysłów ewidentnie się wyczerpał. Zmagania próbowano urozmaicić oskryptowanymi scenami, ale zaprogramowanych zdarzeń jest zdecydowanie za mało, żeby zmieniły one obraz gry. Prawda jest taka, że weterani muszą przygotować się na powtórkę z rozrywki – jeżeli ktoś zjadł zęby na poprzednich Assassinach, może poczuć się zniesmaczony takim obrotem sprawy. Jedynym plusem w tym wszystkim jest spora liczba aktywności dodatkowych. Oprócz misji z głównego wątku fabularnego, mamy tu kilka nieobowiązkowych sekwencji, np. zestawy zadań zorientowane na jedną z frakcji. Żeby zaliczyć wszystkie atrakcje, jakie przygotowało studio Ubisoft Montreal, trzeba zarezerwować sobie co najmniej 20 godzin życia. A nie mówię tu o takich rzeczach, jak przejmowanie dzielnic czy odblokowywanie sklepów, wykonane zresztą w niemal identyczny sposób, jak w Brotherhoodzie.
Revelations to całkiem przyzwoita produkcja, o której można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest najlepszą odsłoną w historii tego cyklu. Mieliśmy otrzymać wielkie zakończenie trylogii Ezio, ale pozostawia ono po sobie spory niedosyt – na dobrą sprawę gdyby Kanadyjczycy się uparli, mogliby stworzyć na takiej samej zasadzie jeszcze kilka gier z sympatycznym Włochem w roli głównej. Skandalicznie potraktowany Desmond, zbyt mały udział Altaira w całej opowieści i kiepściutki, pozostawiający wiele do życzenia finał, to rzeczy, które trudno zaliczyć na plus. Nie ukrywam, że oczekiwałem czegoś znacznie efektowniejszego, a po ujrzeniu napisów końcowych poczułem się po prostu rozczarowany.
Nie oznacza to oczywiście, że nowy Assassin’s Creed jest słaby – co to, to nie. Solidna porcja sprawdzonej w boju rozgrywki, mnóstwo rzeczy pobocznych do roboty oraz świetny klimat (ach ta muzyka!) to elementy, koło których każdemu fanowi serii trudno będzie przejść obojętnie. A jeśli komuś znudzi się ganianie po Konstantynopolu, zawsze może skorzystać z trybu multiplayer, znacznie rozbudowanego w stosunku do Brotherhooda. Pieniądze wydane na ten produkt z pewnością nie będą stracone, choć do zachwytu – co piszę z ogromną przykrością – jest niestety daleko.
Revelations to prawdopodobnie ostatni tytuł przed pełnoprawną „trójką”, którą według nieoficjalnych zapowiedzi, powinniśmy zobaczyć w sklepach pod koniec przyszłego roku. Assassin’s Creed II był dużym krokiem naprzód w stosunku do swojego pierwowzoru, miejmy nadzieję, że podobnie będzie również za dwanaście miesięcy. Cały czas łudzę się, że najlepsze jeszcze przed nami i że ostatni epizod zmiecie wszystkie poprzednie z powierzchni ziemi, jak na prawdziwy finał przystało. Czy tak się stanie? Pożyjemy, zobaczymy...