'Darth Bane: Droga Zagłady' - szału nie ma... - Strider - 18 marca 2012

"Darth Bane: Droga Zagłady" - szału nie ma...

Książki osadzone w uniwersum Gwiezdnych Wojen dzielę z grubsza na dwa rodzaje: te, które wywala się do kosza od razu oraz te, które zapewniają jako-taką rozrywkę przy chwilowym braku innych lektur. Tak jak lubię filmy oraz gry pod którymi podpisuje się George Lucas, tak jakoś tytuły z Lucas Books niemal zupełnie do mnie nie przemawiają. Ot, proste i wszystkim znane historyjki, które mają Star Wars w tytule tylko po to, żeby się sprzedać. No i ta cena, oscylująca najczęściej w okolicy 40-kilku złotych! Ostatnio jednak, dzięki wydawnictwu Amber, trafiła się ciekawa okazja aby nabyć niemal za grosze co ciekawsze książki z najbardziej rozbudowanego uniwersum S-F. Przed kilkoma tygodniami wpadł więc w moje łapki Darth Bane, pierwszy z tomów poświęconych historii Starej Republiki i...

...szału nie ma. Historia młodego chłopaka, który przez 300 stron książki przechodzi ścieżkę "od zera do (anty)bohatera" nie znudziła mnie, ale również nie porwała. Ot, ciekawa opowiastka o górniku pochodzącym ze złego domu, który dostaje się w sam środek wojny pomiędzy Bractwem Ciemności a Republiką Galaktyczną i doznaje olśnienia, że Zakon Sithów wypaczył swoje idee i musi zostać zreformowany. Przez niego, rzecz jasna, gdyż nikt inny nie widzi błędów jakie popełniają zwolennicy Ciemnej Strony.

Całość napisana jest dość przyzwoicie, chociaż nie grzeszy polotem. Brak tu niepotrzebnych przestojów oraz dłużyzn, typowych dla tytułów "opartych na", a akcja cały czas stara się kręcić i zaskakiwać zwrotami akcji. Problem w tym wszystkim taki, że wychodzi jej to dość słabo – większość osób sięgających po książkę wie już, kim jest Darth Bane, więc zarówno jego chwilowe zwątpienia co do zasadności zgłębiania Ciemnej Strony, jak i ewentualne niepowodzenia w mrocznej krucjacie nie wzbudzają specjalnych emocji, ponieważ historia musi skończyć się tak, a nie inaczej. No i się tak kończy, a wszyscy są zadowoleni.

Co, moim zdaniem, autorowi nie wyszło zupełnie, to próba przedstawienia motywacji Bane'a, jeszcze przed zostaniem Lordem Sithów. Pamiętacie, jak Palpatine kusił Anakina w Zemście Sithów? Całkiem trafnie skomentował to swego czasu Evilmg: "brakuje tylko, żeby zaczął go jeszcze cukierkami częstować". Tutaj jest jeszcze gorzej – w trakcie lektury zupełnie nie potrafiłem się utożsamić z głównym bohaterem. Cała jego postać – wszystkie emocje i rządze, które go napędzają, wydarzenia w których bierze udział i które, przynajmniej teoretycznie, zmieniają go i przybliżają ku Ciemnej Stronie – jest absolutnie dwuwymiarowa, a wizja przedstawiona przez autora zupełnie do mnie nie przemawia. Może marudzę, ale osobiście potrzebuję czegoś więcej niż stwierdzenie "ten pan jest zły", żebym czytając książkę naprawdę w to uwierzył...

Darth Bane: Droga Zagłady nie jest zupełną porażką, nie jest to jednak z pewnością książka która w jakiś sposób zrewolucjonizuje rynek S-F. Średnia historia, średni warsztat pisarski – wszystko w zasadzie jest w tej książce średnie. Jeśli trafi się okazja, abym za darmo przeczytał kolejną część historii twórcy Zasady Dwóch, zapewne po nią sięgnę, nie mam jednak zamiaru wydawać nań pieniędzy. Ot, czytadło, które od biedy potrafi dostarczyć odrobinę rozrywki.

Strider
18 marca 2012 - 22:43