Brazylijski nie-melo dramat: recenzja Max Payne 3 - Cascad - 11 grudnia 2012

Brazylijski nie-melo dramat: recenzja Max Payne 3

Cascad ocenia: Max Payne 3
82

Załamany życiem alkoholik z bronią w ręku to postać, której nie chcielibyśmy spotkać w slumsach Sao Paulo – masa oprychów miała jednak tą „nieprzyjemność”. Dziś kryją w sobie sporo ołowiu i wąchają kwiatki od spodu. Max Payne uciekł z mroźnego New Jersey do słonecznej Brazylii, w której drogie apartamentowce wyrastają nad dzielnicami biedy, przysłaniając je swym blaskiem... Znalezienie się w tak wyjątkowych okolicznościach musiało oznaczać kłopoty.

 

Mimo iż za grę nie odpowiada studio Remedy, twórcy pierwszych dwóch części, to wciąż ma ona niezwykły klimat i scenariusz, podsycony rozgrywką na wysokim poziomie. Rockstar nie zwykł robić słabych gier, co potwierdza Max Payne 3. Firma kojarzona z otwartymi światami pokazała, że zrobienie korytarzowej strzelaniny (bo taką w zasadzie jest MP3) to dla nich prawdziwa przyjemność.

 

 

 

Obserwując kolejne scenki przerywnikowe, zwiedzając zróżnicowane plansze ciągnące się od biurowców, faveli i zajezdni autobusowych, po opuszczone budynki, stadion piłkarski i doki, zostaniemy zaatakowani przez szczegóły. Graficy wycisnęli naprawdę niesamowite rzeczy z obecnej generacji konsol tworząc jedno z najbardziej autentycznych przeżyć ostatnich lat. Tekstury bardzo wysokiej jakości, świetne modele, oraz „brazylijska” kolorystyka i oświetlenie tworzą krwawy teatr jednego aktora. Z pozoru prosty scenariusz rzuca nas między teraźniejszość Maksa (ochrona bogatej rodziny), a jego przeszłość (etapy pokazujące jego ostatnie chwile w Stanach). Silnik gry cały czas pręży muskuły, chwaląc się tym ilu przeciwników, pocisków i zniszczonych obiektów może wyświetlić. Historia szybko robi się ciekawa, jednak na pierwszy plan wysuwa się przyjemność ze strzelania. A ta jest naprawdę duża.

 

 

System pozwala nam na noszenie ze sobą dwóch mniejszych broni i jednej dużej, przyklejanie się do ścian oraz wyskakiwanie zza nich, by w zwolnionym tempie sprzedać kilka headshotów. Tak naprawdę to wszystko... I wystarczyło to do zbudowania niezwykłego widowiska. Ogromny wpływ na to jak będziemy grać ma brak samoodnawialnego zdrowia. W Max Payne 3 trzeba szukać leków, bez nich wystarczy kilka chwil bez osłony, by zobaczyć ekran obwieszczający naszą śmierć. Przy zalewie wrogów, zbyt małej ilości nabojów i wielu atakach znienacka musimy wykazać się sporą kreatywnością, by przeżyć od checkpointa do checkpointa...

 

Właśnie w tym elemencie widzę największą zaletę Max Payne 3. Strzelanie jest niesamowicie brutalne, krwawe i bolesne. Dźwięki pasują perfekcyjnie, czujemy siłę każdego naboju przeszywającego wrogie ciało, mamy wrażliwą postać, a mimo to staramy się rozwiązać wszystko jak rasowy kowboj. Przynajmniej ja próbowałem. Charakterystyczny wyskok, zastrzelenie dwóch gości i znalezienie się za kolejną osłoną to piękne uczucie. Wyeliminowanie w zwolnionym tempie całego paramilitarnego oddziału próbującego nas oflankować, poprzez przejmowanie ich broni (karabin, potem strzelba, uzi i ostatni manewr z pistoletem) to niesamowicie kręcące wyzwanie. Owszem, często trzeba schować ambicję na bok i po prostu ukryć się za skrzynką, modląc się o to, by nikt nie rzucił w naszą stronę granatu. Czuć jednak, że jest to zrobione inaczej niż w innych shooterach TPP. Tu po prostu musimy działać szybko i agresywnie bo przegapimy jedyną szansę na to, by ujść z życiem z zaistniałej sytuacji.

 

 

 

Max nie szczędzi nam swych przemyśleń. To on jest narratorem całej opowieści, snując ją w pełnym rozgoryczenia tonie starego pijaka, który potrafi już tylko zabijać. W pewnym momencie mówi do siebie, że jego pracodawcy „chcieli wkurzonego gringo, więc go dostaną”. Świat pokazany przez Rockstar psuje się od środka, jest brutalny i pozbawiony duszy. Czasem widzimy w naszym bohaterze anioła śmierci, a czasem kolejnego psychopatę, który nie jest ani trochę lepszy od tych, których zabija.

 

Wraz z trzecią częścią seria dorobiła się nawet trybu multiplayer. Pojedynki w sieci są całkiem zabawne, choć znalezienie meczu potrafi trwać naprawdę długo. Mimo wszystko rozgrywka nie wydaje się zbyt dobrze pasować do tego typu zabawy (za mocne bronie, bullet-time w wybranych momentach). Myślę jednak, że dla wielu osób będzie to ciekawe przedłużenie zabawy. Prawdziwego kopa daje muzyka. Mimo iż nie działamy już w zaśnieżonym Nowym Jorku, to atmosfera kina noir jest tak gęsta, że można by ją kroić tasakiem. Z głośników słyszymy nie tylko ciężki głos Maksa, ale i soundtrack przygotowany przez grupę Health specjalizującą się w niepokojących, rockowych brzmieniach. Nie wyobrażam sobie tej gry bez ich kompozycji. Reżyseria zyskuje na dynamice poprzez przecinanie ekranu na kilka części, pokazywanie jednej sceny z kilku ujęć i charakterystyczne zamazywanie obrazu, mające imitować problemy z trzeźwieniem/pijaństwem głównego bohatera. Przez cały czas jest tu brudno, podle i brutalnie, choć ani przez chwilę nie jest to robione na siłę, ani na pokaz. To po prostu dojrzała produkcja.

 

 

Prawie każdy już robi strzelaniny, ale nie każdy potrafi wbić się w ten oklepany gatunek i zaprezentować światu tytuł, który jest świeży. Nie każdy tworzy coś co odróżnia się od reszty i daje masę zabawy, zamykając ją w prostej mechanice. Max Payne 3 ideałem nie jest, ma swoje błędy, kilka dłużyzn i chwile, w których będziecie często umierać, ale wątpię byście pożałowali poświęconego mu czasu.

 

 

Warto.

 

 

Cascad
11 grudnia 2012 - 16:32