Moja najlepsza gra roku 2012 w kategorii: przeszedłem na jednym tchnieniu. - Qualltin - 17 grudnia 2012

Moja najlepsza gra roku 2012 w kategorii: przeszedłem na jednym tchnieniu.

Witajcie serdecznie. W ramach cyklu, który automatycznie się wytworzy z racji podziału na kategorie mojego „plebiscytu”, chciałbym po krótce przedstawić moich faworytów w troszkę odmiennych niż standardowe kategoriach. Na pierwszy ogień cecha gry, która determinuje to, ile czasu spędzę na jeden raz przed komputerem. Sprawdź, kto wygrał!

Tytuł gry podam na samym końcu. W toku tego wpisu będziecie mogli natomiast domyślać się o jakim tytule mowa, chociaż jestem przekonany, że nie uniknę stwierdzeń tak charakterystycznych dla danej gry, że nie będziecie mieli wątpliwości. Bo jeśli gra wyróżnia się czymś, to jest to jej Unique Selling Point i jego użycie we wpisie automatycznie odwołuje nas do konkretnej produkcji. Zwycięzcą w kategorii „przeszedłem na jednym tchnieniu” jest przygoda gliniarza, któremu w życiu niezbyt się wiodło. Już praktycznie możecie zgadnąć, ale zachowam konwencję i będę unikał konkretyzowania tytułu. Idąc dalej: naszemu bohaterowi życie rzucało kłody pod nogi. Największym ciosem dla niego była utrata rodziny. Po tej stracie zmienił się nie do poznania. Byliśmy świadkami wewnętrznej metamorfozy, w wyniku której narodził się nowy on, niewzruszony, nad wyraz wytrzymały, zdeterminowany włożyć kij w mrowisko.

W trzeciej części jego przygód lądujemy w Sao Paulo, południowoamerykańskiej metropolii we władaniu przestępców i łapówek. Zostaliśmy wybrani do ochrony zamożnej rodziny, której interesy coraz częściej kolidują z planami gangów, którym niewygodny „partner” biznesowy zaczyna przysparzać kłopotów. Nikogo więc nie dziwi, że pada decyzja o jego likwidacji. Nasza głowa w tym, żeby do tego nie dopuścić. Niestety, ale nasz protagonista nie stroni od alkoholu. Dzień wydaje się być zmarnowanym, jeśli nie wypełni pustki alkoholem „brązowego zabarwienia”. Drogi alkohol? Już później to nie gra roli. Najważniejsze, aby pomagał zapominać. W toku wydarzeń nie raz jednak alkohol pomoże mu wytrwać trudy zdarzeń.

Już wiecie, co to za tytuł? Nie było to zbyt trudne. Zwycięzcą w kategorii „przeszedłem na jednym tchnieniu” jest Max Payne 3!

Z niesamowitym rozmachem przygotowana gra. Twórcy takich tytułów jak Red Dead Redemption czy Grand Theft Auto stanęli na wysokości zadania i przygotowali świetną grę akcji, która potrafiła niewiarygodnie mocno wciągnąć w wir swoich wydarzeń. Zoptymalizowana w taki sposób, że większa niż zazwyczaj w przypadku takich produkcji grupa osób mogła sobie pozwolić na grę. Wizualnie cieszyła oko, a fabularnie radowała duszę tych, którym puste przebiegi rodem z Call of Duty są solą na ranę. A tutaj? Nie możemy oczywiście się oszukiwać, że jest to fabularny majstersztyk. Mimo wszystko mamy do czynienia ze sztampową kategorią historii. Coś idzie nie tak, a my w ramach zemsty wyciągamy Glocka z kabury i załatwiamy sprawy po naszemu. Coś jednak jest w tej historii, a dużą rolę odgrywa w tym wpływ wcześniejszych części gry, gdyż w niektórych momentach można poczuć lekkie przywiązanie do bohatera, może odrobinę zrozumienia dla jego sytuacji. Nie mnie jednak jest to świetnie przygotowany tytuł, którego przejście zajęło mi parę godzin jednego dnia. Na dobrą sprawę, gry nie wyłączałem, a minimalizowałem. Tak się złożyło, że w momencie, w którym ją dostałem, przypadł mi dzień wolny, więc skończyło się tym, że zacząłem w ciągu dnia, a zakończyłem w porach wieczornych. Byłem oczywiście zaszokowany potem faktem na jak długo potrafiła mnie ona porwać, bo spojrzałem na zegarek przed rozpoczęciem gry, a potem po jej zakończeniu i odniosłem wrażenie, że ktoś wyrwał mi z życia parę godzin. Mimo wszystko, straty tego czasu nie mogę żałować, bo bawiłem się wybornie. Jeśli jest ktoś na sali, kto jeszcze w Max Payne 3 nie grał, zalecam nadrobienie zaległości. Szczególnie ważnym czynnikiem jest teraz cena, która od maja zapewne poleciała na łeb na szyję, więc nic tylko korzystać.

Qualltin
17 grudnia 2012 - 11:14