Recenzja Proteus - koncert muzyki ambientowej w wybitnej formie - Materdea - 26 czerwca 2013

Recenzja Proteus - koncert muzyki ambientowej w wybitnej formie

Materdea ocenia: Proteus
85

Znaczna część tytułów ze sceny indie to produkcje małe, w dużej mierze nieznane i chyba niepchające się na łamy największych branżowych portali oraz czasopism. Patrząc z perspektywy polskiego fana tego typu gier, można stwierdzić, iż „indyki” to tylko zabawa dla nowobogackich. Przede wszystkim z powodu ceny – spora część produkcji wychodzi z ramienia Valve na Steamie, a jak wiadomo, przelicznik euro-złoty to nie przekładnik 1:1. W takich wypadkach spora rzesza społeczności daruje sobie dzieła niezależne i woli dorzucić kilkadziesiąt złotówek do zakupu konkretnego blockbustera na 10-20 godzin przyjemności. Błąd.

Jednak nie dziwię im się – Proteus nie tylko powinniście, ale musicie rozpatrywać w ramach ciekawostki, aniżeli gry komputerowej w jako takiej definicji. Głównie ze względu na tematykę. Wcielając się w nie-wiadomo-kogo przemierzamy nie-wiadomo-jaką wyspę przy akompaniamencie nie-wiadomo-jakiej muzyki. Tutaj akurat mamy do czynienia z ambientem. Za melomana się nie uważam, ale żeby nie wyjść na kompletnego ignoranta nie powiem, że o tym gatunku dowiedziałem się dopiero przy okazji odpalenia dzieła Eda Key’a i Davida Kanagi.

Pozytywnie nie nastraja również czas gry. Za blisko 30 złotych otrzymujemy 40 minut faktycznej rozgrywki. Choć liczba ta jest umowna (mówiąc zarówno o cenie, jak i gameplayu), to myślę, że warto poświęcić zarówno kilka tysięcy groszy, jak i sekund na odpłynięcie w świecie gry. Ów symboliczne 40 minut przedstawia cztery pory roku na tajemniczej wysepce. Naszym jedynym zadaniem jest zwiedzanie, podziwianie, słuchanie i poddanie się refleksji. Refleksji nad przemijającym czasem i nieubłaganym końcu marnego żywota (brrr, ale to zabrzmiało).

Niemniej jednak taktyka deweloperów poprzez dokładnie wyselekcjonowane dźwięki i fantastyczną oprawę audio w tle zdała egzamin. Na 8,5 – Proteus zaczarował mnie od pierwszego wejrzenia, już od menu głównego dało się poczuć specyficzny charakter tytułu. Enigmatyczność archipelagu, głównej postaci, a przede wszystkim otaczających nas przedmiotów – to podstawowe czynniki pozwalające bez krępacji zagłębić się w klimat produkcji. Warto wiedzieć, że niezależnie od rangi obiektu w środowisku, każdy wydaje jakiś dźwięk, który znacząco wzbogaca ścieżkę dźwiękową. Tak na przykład kicający zajączek (tutaj reprezentujący 2-3 szare piksele) „plimka”, a skały (co prawda już nie kicające) po zbliżeniu się wydają odgłos silnych bębnów. Całość opiera się na dogłębnym penetrowaniu i wsłuchiwaniu się.

Oceniając Proteus nie można nie wspomnieć o przecudownych krajobrazach – pomimo wszędobylskiej pikselozy świat wygląda fenomenalnie. Od spadającego deszczu przy współpracy szaroburego nieba, przez słoneczne dni lata, zimowe popołudnia, kończąc na kapitalnym wiosennym wieczorze. Trzeba koniecznie dopowiedzieć o naprawdę mrocznych, jesienno-zimowych nocnych eskapadach do lasu! Dopiero ta pora dnia dała mi naprawdę sporo do myślenia – cykające świerszcze, ogólna sielanka i ambientowa muzyka to coś, co chcę przeżywać każdego dnia!

Finalizując transakcję – gracz-wewnętrzne rozterki – śmiem twierdzić, że Proteus pomimo swojej niecodziennej tematyki, odstającego od współczesnych standardów gameplayu oraz znikomym czasie potrzebnym na skończenie go, wyrył się w pamięci niejednego fana „indorów” głębiej, aniżeli hity „triple-A” z tego samego okresu. Być może takie mówienie z poziomu właśnie entuzjasty indie games jest nie do końca sprawiedliwe oraz obiektywne. Walić to – Proteus to naprawdę rewelacyjna produkcja!

Materdea
26 czerwca 2013 - 11:27