Divinity: Grzech Pierworodny – wyzwanie kontra frustracja - Meehow - 4 sierpnia 2014

Divinity: Grzech Pierworodny – wyzwanie kontra frustracja

Meehow ocenia: Divinity: Original Sin
80

Wszyscy mieliśmy w życiu taki moment, gdy zebrawszy cięgi w danej grze, doszliśmy do wniosku, że twórcy nie potrafili odróżnić wyzwania od zwyczajnej frustracji. Wyprowadzone ataki ledwo drasnęły przeciwnika, a ten zadał naszej postaci jakieś niebotyczne obrażenia, pokazując nam ekran śmierci po raz enty, choć pewnie nie raz obarczając twórców o nie zbalansowanie rozgrywki po prostu ratowaliśmy swą zranioną dumę gracza. Zanim więc przejdę do recenzowania, przekażę Wam złą wiadomość: istnieje spora szansa, że grając w Divinity: Grzech Pierworodny, prędzej czy później zwalicie winę za zostanie zmasakrowanym na deweloperów. I w małym stopniu nawet będziecie mieli rację! Mimo to wyświadczcie sobie przysługę: jeśli macie skłonności do tzw. nerd rage’u i odinstalowywania zbyt wymagających gier, nie kupujcie Grzechu Pierworodnego [koniec; teraz można bezpiecznie zamknąć kartę tej recenzji]. Pozostałych zapraszam do lektury.

Divinity: Grzech Pierworodny wraca do korzeni gatunku. Próżno tu szukać popularnych ostatnio „wielkich wyborów moralnych” czy romansów w mniej lub bardziej dziwnych konfiguracjach. (źródło: http://divinityoriginalsin.com)

Divinity: Grzech Pierworodny to najnowsze dzieło belgijskiego studia Larian Studios. Podczas kampanii kickstarterowej uzbierano nieco ponad 944 tysiące dolarów z wymaganych 400, więc żaden rekord w tym zakresie nie padł, tak jak to miało miejsce w przypadku Pillars of Eternity (wówczas jeszcze Project Eternity) czy później Torment: Tides of Numenera. Ogólna suma środków przeznaczonych na produkcję opiewała na około 4 miliony euro, a więc całkiem sporą sumę jak na grę tego typu. Co ciekawe, Grzech Pierworodny radzi sobie na rynku na tyle dobrze, że poniesione przez dewelopera koszty już niemal się zwróciły (premiera miała miejsce 30 czerwca), a sam tytuł stał się najszybciej sprzedającą się grą w historii studia. Nie powinno to jednak nikogo dziwić, gdyż twórcy naprawdę sprawnie spożytkowali posiadane pieniądze. Przejdę zatem do omawiania poszczególnych elementów Grzechu Pierworodnego.

Fabuła

Fabuła Divinity: Grzech Pierworodny nie należy do ciężkich i przytłaczających, choć zaczynamy od prowadzenia śledztwa w sprawie morderstwa. Wcielamy się w dwie postaci – Łowców Źródła –  a więc nie mamy tutaj do czynienia ze sztampowym schematem „od zera do bohatera”, gdyż przez wielu inteligentnych mieszkańców świata, tych przyjaźnie i wrogo nastawionych, traktowani jesteśmy z mniejszą lub większą dozą szacunku ze względu na piastowaną funkcję. Z czasem opowieść rozwija skrzydła, zaskakuje zwrotami akcji i nabiera złożoności, aczkolwiek nie jest ona żadną miarą jedną z tych, po których ukończeniu gracz nie wie, co dalej robić ze swoim życiem.

Tak samo ma się sprawa z towarzyszami – oprócz ich mechanicznych właściwości, w zasadzie nic nie zapada w pamięć, przez co od razu widać, że ich, nie czarujmy się, płytkie osobowości i historie były dla twórców elementem opcjonalnym i/lub drugorzędnym (który zresztą był dodatkowym celem podczas zbiórki funduszy), a nie priorytetowym. Sporą radochę może natomiast sprawić tryb kooperacji. Prowadzeni przez nas protagoniści często mają coś do powiedzenia na temat otoczenia i następujących wydarzeń. W dyskusjach na różne tematy mogą się nie zgadzać ze sobą i argumentować za takim czy innym rozwiązaniem (choć w rzeczywistości decyduje mini-gra w kamień, papier i nożyce). Ponadto wybierane przez nich opcje kształtują ich osobowość, która z kolei przekłada się na mechaniczne profity. Oczywiście nie należy oczekiwać roleplayu rodem z Planescape: Torment czy chociażby „tych lepszych” Falloutów, bo takiego tutaj zwyczajnie nie ma, ale w czasach erpegowej posuchy i iluzji wyborów, Divinity: Grzech Pierworodny jest pierwszym światełkiem w tunelu. Twórcy gry zresztą w żadnym momencie nie pretendowali do tytułu pogromców Black Isle Studios czy chociażby Obsidian Entertainment.

Lokacje w grze prezentują się naprawdę ładnie.

Ogólnie rzecz biorąc, gra się naprawdę przyjemnie, świat przedstawiony wciąga, co dodatkowo potęgowane jest przez sporą liczbę zadań pobocznych, ogromną dawkę świetnego humoru i ciekawe (choć wymagające anielskiej cierpliwości) zagadki i znajdźki. Odnoszę jednak nieodparte wrażenie, że znakomitą większość czasu spędzonego przy Grzechu Pierworodnym zajmuje walka.

Mechanika

Sprawę walki w najnowszym Divinity napocząłem już w pierwszym akapicie, ale zdecydowanie należy jej się kolejny. Mamy tutaj do czynienia z taktycznym systemem turowym. Kiedy mówię „taktyczny”, nie powtarzam piarowskich hasełek, ale stwierdzam, że obranie stosownej strategii jest kluczowe do wyjścia z większości potyczek z tarczą. Liczą się nawet takie elementy jak ustawienie postaci względem przeciwnika czy wykorzystanie elementów otoczenia. Gra może sprawić ogromne trudności graczom rozleniwionym przez współczesne erpegi oraz zwolennikom akcji i/lub aktywnej pauzy, do których sam się zaliczam. Grzech Pierworodny nie wybacza błędów na polu bitwy; jeśli raz zapomnicie pomyśleć, to już możecie poważnie rozważać wciśnięcie ikonki ucieczki, gdyż liczni przeciwnicy, którzy z reguły mają wyższy poziom doświadczenia i często przewagę liczebną, wyślą Was do ekranu wczytywania (powoduje to śmierć obu głównych postaci, nawet jeśli reszta drużyny żyje). Do tego dochodzą bossowie – nie będzie przesadą, jeśli ordynarnie powiem, że cholernie trudno ich pokonać za drugim czy nawet trzecim podejściem. Oczywiście możliwe, że to ja po prostu jestem beznadziejny w turówki; niemniej jednak uważam, że należy ostrzec graczy o słabych nerwach i małej cierpliwości, że nie będzie łatwo. Tak czy inaczej, zwycięskie zakończenie każdej harataniny nagradzane jest punktami doświadczenia, łupami i sporą dozą zadowolenia w porywach do poczucia dumy.

Istotną różnicą względem większości gier cRPG jest fakt, że w grze nie występuje podział na klasy postaci. Owszem, twórcy przygotowali presety, które mają je imitować, jednakże nie ograniczyli w żaden sposób doboru statystyk, umiejętności czy ekwipunku, dając graczom pełną swobodę w rozwoju ich protagonistów.

Oprawa audiowizualna

Oprawa audiowizualna Divinity: Grzech Pierworodny cieszy oczy i uszy. Lokacje są zaprojektowane starannie i szczegółowo, aż miło się je zwiedza, co zresztą i tak warto robić, bo eksploracja nagradzana jest punktami doświadczenia. Ścieżka dźwiękowa autorstwa Kirilla Pokrowskiego jest po prostu fenomenalna – buduje stosowną atmosferę, umila rozgrywkę i chętnie się jej słucha nawet poza grą, co czynię w momencie pisania tej recenzji.

Potknięcia deweloperów

Nie obeszło się niestety bez wad oprócz wcześniej już wspomnianych. Do jednej z największych z pewnością należy problem z polonizacją gry, co wielu polskim graczom niewładającym językiem angielskim uniemożliwia cieszenie się Grzechem Pierworodnym, choć firma CDPROJEKT obiecała udostępnienie łatki polonizującej, gdy tylko proces spolszczania gry dobiegnie końca. Do tego dochodzą mniejsze i większe wady techniczne, które u mnie na przykład powodowały wyrzucanie do pulpitu. Optymalizacja również mogłaby być lepsza.

Na krytykę zasługuje też mało responsywny interfejs, wyjątkowo kiepski system namierzania i mocno ograniczone możliwości manipulowania kamerą. Przez te niedoróbki zdarzają się takie sytuacje, w której zamiast zaatakować przeciwnika, missklikamy i marnujemy punkty akcji na marsz przez pole bitwy, często zbierając po łbie przez okazje do ataku naszych adwersarzy. Gra nie ostrzega też przed przedwczesnym zakończeniem tury (a powinna chociaż dać taką opcjonalną możliwość) przez co syndrom aktywnej pauzy czy zwyczajna pomyłka doprowadza do ominięcia kolejki. Mówiąc po chłopsku: można przez pierdoły przerżnąć walkę w decydującym momencie. Ogólny komfort rozgrywki mocno cierpi, a gra wręcz wymaga od nas odnajdywania malutkich elementów, co wcale nie jest łatwe i momentami naprawdę wymaga sporego gimnastykowania, często ograniczoną kamerą. Naprawienie tych elementów jednak jest jak najbardziej możliwe, więc zachęcam do zgłaszania problemu twórcom.

W większości walk przeciwnik ma przewagę liczebną oraz taktyczną. Kluczem do zwycięstwa jest poznanie jego słabych stron i przechytrzenie go.

Czy warto zgrzeszyć?

Wśród współczesnych gier cRPG mało jest tytułów, które potrafią doświadczonego gracza najpierw doprowadzić do szewskiej pasji, a potem dać mu sporą dawkę satysfakcji. Ostatnim erpegiem, który napsuł mi krwi i uświadomił mi, jak wiele obelżywych zwrotów i wyrazów w różnych językach znam, było Arcanum: Przypowieść o Maszynach i Magyi. Tytuły wydane później ukończyłem bez większych kłopotów, często na najwyższym poziomie trudności. To powiedziawszy, z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że Divinity: Grzech Pierworodny to z pewnością nie jest gra dla każdego, choć dla miłośników klasycznych erpegów, zwłaszcza turowych, jest pozycją obowiązkową, gwarantującą kilkadziesiąt godzin porządnej, choć nieidealnej rozgrywki. I taki właśnie produkt: oldschoolowy, wymagający i dający sporo satysfakcji z roleplayu oceniam na 8/10. Jeśli natomiast ktoś chce dopiero wejść w świat gier cRPG i nie ma przysłowiowego twardego tyłka, to zdecydowanie powinien zacząć od łatwiejszych, przystępniejszych tytułów.

Meehow
4 sierpnia 2014 - 18:03