It’s a bird...It’s a plane...It’s…just a man? - Tellurski - 19 lutego 2018

It’s a bird...It’s a plane...It’s…just a man?

Dla dorosłych środa jest jedynie momentem kiedy gorsza połowa tygodnia przechodzi w dobrą. Tymczasem dla dwunastoletniego Mike’a środy to dni szczególne, a ta konkretna zaczęła się wyjątkowo pięknie. O przyjemny nastrój zadbało styczniowe słońce, które wesoło migotało na mlecznobiałym śniegu, pokrywającym małe miasteczko w północnej Pensylwanii. Niemniej zamiast bajkowej scenerii za oknem Mike całą uwagę poświecił porannemu pasmu kreskówek oraz chrupaniu bekonu. Akurat gdy wyłączał telewizor zaczynały się wiadomości. Informacją dnia była tragiczna śmierć kogoś ważnego, jednak nastolatek nie miał już czasu na dalszy seans. W środy wychodził z domu wcześniej, aby w drodze do szkoły rzucić jeszcze okiem na nową dostawę do lokalnego kiosku z komiksami. Dobry humor znacząco ułatwiał raźny marsz przez zaspy. Dzień wcześniej tata obiecał, że pójdą razem do kina na Powrót Batmana, a mama przebąkiwała coś o zakupie odtwarzacza kaset VHS. Jednak gdy Mike minął aptekę, radość ulotniła się szybciej niż gaz z otwartej Coli. Przed kioskiem zebrał się niezwykły tłum, ale to nie wizja braku towaru tak zaniepokoiła chłopaka. W końcu miał umowę z komiksiarzem, by ten zawsze odkładał dla niego dwa nowe egzemplarze – jeden zafoliowany do kolekcji, a drugi „zwykły” do poczytania. Dziennikarze spekulowali o tym od kilku miesięcy, ale mało kto dawał wiarę plotkom. Jednakże teraz Mike i wszyscy przed sklepem wyraźnie widzieli w witrynie charakterystyczne, krwawiące S na smoliście czarnym tle.

Powyższy wstęp to poglądowa rekonstrukcja poranka sprzed dwudziestu pięciu lat. Dnia w którym wydawnictwo DC Comics uśmierciło Supermana – filar swojej działalności, pierwowzór współczesnych superbohaterów oraz ikonę popkultury. Dla wielu również tak bardzo pełnokrwistego symbolu Stanów Zjednoczonych, że do pełni obrazu brakowało tylko białej gwiazdy w widocznym miejscu i jednoznacznego pseudonimu. Dlatego zabicie lubianego herosa o prawie boskich atrybutach nie mogło nastąpić z dnia na dzień. Całą operację należało rozłożyć na kilka miesięcy przygotowań i budowania napięcia.

Jest rok 1992. W Camp David George Bush senior oficjalnie ogłasza koniec Zimnej Wojny, na antenie MTV Nirvana porywa tłumy utworem Lithium, w kinach widzowie wzdychają na Bodyguardzie, a DC Comics walczy z kryzysem sukcesywnie pożerającym branżę komiksów. Jeśli zapytalibyście kogokolwiek z wydawnictwa o związek między śmiercią Supermana i spadającą jego przygód, to ten najpewniej powoływałby się na zwykły zbieg okoliczności. Trudno jednak nie zauważyć, że z początkiem lat dziewięćdziesiątych wydawnictwo przeprowadza coraz śmielsze i kontrowersyjne ingerencje w kanon. Jedna z ważniejszych to moment kiedy po kilkudziesięciu latach komiksowa Lois Lane oficjalnie poznała prawdziwą tożsamość Clarka Kenta (czyt. zdjęła mu okulary). Skutkiem tego para szybko się zaręczyła, a to pośrednio przypieczętowało los herosa. W tym samym okresie DC wydaje cztery różne serie o Supermanie, dziejące się w jednej linii czasowej (Adventures of Superman, Action Comics Superman, Superman: The Man of Steel, Superman). Ślub miał być wydarzeniem spajającym je fabularnie. Problem w tym, że już wtedy wydawnictwo znajdowało się w garści Warner Bros., które to wolało pójść z duchem czasu i poświęcić się produkcji nowego serialu skupionego na romansie obu postaci. Ten oczywiście mógł mieć tylko jedno możliwe zakończenie. By nie spłycić wątku telewizyjnego harlekina WB wstrzymuje komiksowe wesele na rzecz puszczenia rysunkowej fabuły innym torem. Nie wiadomo na ile prawdziwa jest anegdota, że rysownicy wściekli z powodu pracy wyrzuconej do kosza postanowili w ramach zemsty wykończyć herosa. Trudno też zakładać, że w związku z jego śmiercią DC nie liczyło na nagły skok sprzedaży wywołany szokiem wśród czytelników. Faktem jest, że redakcję coraz goręcej rozpalała wizja świata pozbawionego swojego najsilniejszego obrońcy.

Na samym wstępie należało ustalić w jaki sposób zabić kogoś kogo przez pięćdziesiąt lat opisywano jako prawie wszechmocnego. Żaden z dotychczasowych przeciwników Supermana nie był na tyle ciekawy i potężny, by fani uwierzyli w jego śmierć. Przez kilka miesięcy myślano nad nowym złoczyńcy, który na tle poprzednich zrobi prawdziwe wejście cały na biało. Dlatego już z początkiem listopada 1992 roku czytelnicy dostają pierwsze sygnały o zbliżającym się niebezpieczeństwie - dosłownie - nie z tej ziemi. Od tego momentu każdy kolejny zeszyt o Supermanie kończy się specjalną planszą. Widać na niej uzbrojoną pięść, która zapalczywie przebija się przez kolejne warstwy kamienia i stali – nadchodzi Doomsday. Kilka tygodni później jego debiut w pełnej krasie robi wrażenie na komiksiarzach, ale wąska grupa hobbistów okazuje się za mała do odpowiedniego podgrzania atmosfery wokół serii. W tym okresie, zbiegiem okoliczności,  do mediów przecieka plotka o planowanej śmierci Człowieka ze Stali. W latach dziewięćdziesiątych mainstream już od dawna nie interesował się branżą komiksów, więc dział PR-u DC Comics zdążył zapomnieć, jak radzić sobie z prasą. Dlatego kiedy do drzwi wydawnictwa zaczęli dobijać się kolejni reporterzy, zdezorientowani pracownicy coraz bardziej nabierali wody w usta, czym tylko dolewali oliwy do ognia.

Grafika z okładki zeszytu #75

Gorączka osiagnęła szczyt 18 stycznia 1993 roku, kiedy to na kioskowe półki trafił siedemdziesiąty piąty numer drugiego wolumenu przygód Supermana. Okładka z czerwoną peleryną powiewającą pośród zgliszczy na zawsze zapisała się w dorobku gatunku, choć nie pozostawiała złudzeń co do losu bohatera. Po trwającej kilka zeszytów, wyniszczającej walce Człowiek ze Stali ostatecznie unieszkodliwia Doomsdaya, ale chwilę później sam kona z wycieńczenia. Zgodnie z amerykańską słabością do patosu, sposób przedstawienia tej historii pełen jest prostej symboliki, niebezpiecznie ocierającej się o granice kiczu. Superman wydaje ostatni dech w ramionach swojej ukochanej na progu biurowca Daily Planet - miejsca gdzie oboje się poznali i któremu superbohater poświecił swoje ludzkie życie. Nie bez znaczenia jest też poza w jakiej para zamiera w ostatnim kadrze. Ich wygląd do złudzenia przypomina średniowieczną Pietę, czyli formę ukazania Jezusa umierającego w objęciach Maryi. Późniejsze wydarzenia także nader czytelnie nawiązują do mesjańskiej natury Supermana. W kilka tygodni po pogrzebie z mauzoleum w Metropolis znika ciało herosa, a chwilę później świat obiega informacja o pojawieniu się człowieka, który tytułuje siebie Człowiekiem ze Stali. Niedługo potem jeszcze trzy inne osoby obwołują się kolejnymi wcieleniami bohatera i kontynuatorami jego misji obrony ludzkości. Przez wiele miesięcy każdy z głosicieli zebrał wielu zwolenników oraz przeciwników, tak w komiksowym jak i realnym świecie. Oczywiście żaden z samozwańców nie mógł się równać popularnością z postacią kalibru oryginalnego Supermana, więc w niecałe pół roku po śmierci bohater został w cudowny sposób przywrócony na łamy kolejnych zeszytów. Przy okazji postanowiono trochę odświeżyć jego wygląd, który to także nie pozostaje bez znaczenia. Od tej pory zamiast loczka przyklejonego do czoła Clark przez jakiś czas będzie nosił długie, pofalowane włosy, jakich nie powstydziłby się młody Bon Jovi. To właśnie na serii Death of Superman miał się opierać Superman Lives, niezrealizowany film w reżyserii Tima Burtona. Nie bez powodu na popularnym zdjęciu krążącym po Internecie, Nicolas Cage pozuje w stroju Supermana i fryzurze prosto z planu Con Air.

Pomimo wcześniejszych przecieków zeszyt #75 zszokował media oraz całe społeczeństwo. Wydaje się jakby dziennikarze, celowo lub nie, zapomnieli o podstawowej zasadzie popkultury – bohaterowie nie giną na zawsze. Zostają wskrzeszeni, powracają w prequelach lub są odświeżani w kolejnych remake’ach. Takie przynajmniej stanowisko prezentuje Mike Carlin, współtwórca serii The Death of Superman. W książce Les Danielsa Superman: The Complete History: The Life and Times of the Man of Steel Carlin stara się rozwiać kontrowersje powstałe wokół całej opowieści. Według niego mainstream prawdopodobnie zbyt długo nie miał do czynienia z konwencją komiksu. Kiedy do dziennikarzy dotarły pierwsze plotki o śmierci Człowieka ze Stali ci uznali to za rzecz permanentną – oto po pięćdziesięciu latach wraz ze zgonem Supermana definitywnie zamyka się pewien rozdział w historii popkultury. Podczas gdy nawet dla niedzielnych czytelników oczywiste jest, że śmierć dla bohaterów rysunkowych to problem tymczasowy. Zgodnie ze słowami Carlina, media nadmuchały zbyt duży balon oczekiwań odnośnie rewolucji w gatunku, który to całkowicie zasłonił odwieczną regułę. Tak czy inaczej pierwsze oznaki wskrzeszenia Supermana zostały przyjęte przez publikę równie ciepło co podniesienie podatków. Do dzisiaj całe wydarzenie postrzegane jest przeważnie jako próba ratowania niskich sprzedaży przygód Supermana niż sposób na pokazanie wariacji na jego temat i granic możliwości herosa. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że to nie samo wskrzeszenie bohatera spowodowało niezadowolenie, a po prostu pośpiech. Przerwa w kontynuowaniu historii trwała trzy miesiące, po których od razu zasygnalizowano powrót superbohatera. Zamiast tego prawdopodobnie ciekawszym zabiegiem byłoby szersze pokazanie świata pozostawionego bez obrońcy.

Na podstawie komiksowej serii w 1994 roku Blizzard Entertainment i Sunsoft stworzyły prosty tytuł beat’em up The Death and Return of Superman.

Carlin zrzucił całą winę na dziennikarzy szukających sensacji. Jednak widać, że ci w dużym stopniu odzwierciedlili myśli samych czytelników. Ostatecznie numer #75 do dzisiaj ma tytuł najlepiej sprzedającego się woluminu serii, oraz znajduje się w czołówce całej branży. Zeszyt z momentem śmierci Supermana rozszedł się w ponad 3mln egzemplarzy w ciągu jednego dnia. Liczba tym bardziej imponująca, że w tamtym czasie zwykły komiks osiągał sukces finansowy już przy nakładzie 100.000 kopii. Oczywiście warto zastanawiać się nad kolekcjonerską ceną zeszytu, w którym ginie najpotężniejszy ze wszystkich superbohaterów. W normalnych warunkach po dwudziestu pięciu latach kwota pewnie rozbiłaby się o kilkanaście tysięcy, tylko że z powodu tak dużego nakładu obecny kurs oscyluje w granicach zaledwie stu dolarów. Dlatego całkiem odważnie można założyć, że Amerykanie godzinami marzli przed kioskami nie dla zarobku, a ze zwyczajnego sentymentu, połączonego z medialną nagonką. Nie da się ukryć, że śmierć Supermana wywołała poruszenie w Stanach Zjednoczonych. W innych zakątkach świata prawdopodobnie mało komu spędziło to sen z powiek. Jednak wystarczy się zastanowić – jak wiele wydarzeń ze świata komiksu przecisnęło się do mainstreamu? Odpowiedź jest aż nadto oczywista i ponura. Paradoksalnie mimo ogromnej sprzedaży śmierć Supermana była jednocześnie początkiem agonii całej branży. W ciągu następnych czterech lat 2/3 kiosków z komiksami i sklepów dla kolekcjonerów zostanie zamkniętych, a nad Marvel Entertainment Group i DC Comics zawisa widmo bankructwa. Źródeł kryzysu można doszukiwać się w rozczarowaniu czytelników wobec całej branży, m.in. gdy śmierć Supermana i późniejsze kalectwo Batmana nie spełniły oczekiwań fanów. Niemniej kryzys komiksu w latach dziewięćdziesiątych jest bardziej złożony i w dużej części ociera się o ludową mądrość o tym co wiadomo, gdy nie wiadomo o co chodzi. Nie zmienia to faktu, że śmierć Człowieka ze Stali na trwałe wpisała się w historię gatunku i całej popkultury, choć literami z niezbyt szczerego złota. Ucząc się na swoich błędach, z wyjątkiem serii All-Star Superman, DC Comics nie odważyło się już ponownie uśmiercić herosa.

Tellurski
19 lutego 2018 - 19:37