W co gracie w weekend? #257 - squaresofter - 6 lipca 2018

W co gracie w weekend? #257

Witajcie nasi drodzy czytelnicy. Piszę wam te słowa sącząc jeszcze ciepłą kawę. Na drugim ekranie komputera leci Bojack Horseman, który moim zdaniem jest serialem z ciekawą koncepcją. Nawiązania do Califronication leją się litrami jak whisky między Bojackiem, a Hankiem Moodym w którego postać wcielił się David Duchovny.

Stało się to o czym pisałem w poprzednim tekście, a mianowicie Squaresofter pozwolił mi dorzucić kilka groszy do swojego W co gracie w Weekend.


Wiedźmin (PC, CD Projekt RED, 2007r.)

Świata najsłynniejszego zabójcy potworów oraz samego Geralta z Rivi nie trzeba dzisiaj nikomu przedstawiać. Odkąd stałem się akcjonariuszem Warszawskiej spółki patrzę na ich produkty trochę inaczej, a wręcz momentami przepełnia mnie duma, że posiadam akcje firmy.

Firmy, która dla wielu ludzi na świecie to wyznacznik dobrej polskiej jakości oraz kawał solidnego grania. Z pierwszą częścią Wiedźmina wiąże się jeszcze jedna rzecz, a dokładnie fakt, że jest to pierwsza gra z gatunku RPG, którą nie tylko ukończyłem, ale i również od niej zaczynała się moja przygoda właśnie z tym typem produkcji growych. Mimo tego, że jest już z nami na rynku od więcej niż dekady, gra nie zestarzała się i dalej potrafi powalić poziomem, który trzymał nas wtedy przy niej.


Batman Arkham Asylum (PC, Rocksteady Studios, 2009r.)

Kolejną kultową produkcją w moim drobnym zestawieniu, które jest dziś dla was dodatkiem w tym tekście są pierwsze przygody Batmana z serii Arkham od Rocksteady. Z faktu, że jestem fanem obrońcy Gotham odkąd ojciec pokazał mi pierwszego Batmana z 1989, gdzie w rolę nietoperza wcielił się Michael Keaton, a w rolę złoczyńcy (Jokera) Jack Nicholson. Od tamtego momentu chłonąłem wszystko jak gąbka z kreskówki Spangebob Kanciastoporty na temat Bruce’a Wayne’a i jego mrocznego, nocnego alter ego.

Co mnie zawsze w tej produkcji rozbrajało to klimat, który dodatkowo zmieszany z ciekawą historią pełną nieoczekiwanych zwrotów akcji czy zadań dodatkowych oraz znajdziek po prostu sprawiał, że nie chciało się opuszczać tego miejsca mimo tego, że był to ośrodek dla obłąkanych, a zarazem i jednocześnie więzienie dla najbardziej niebezpiecznych przestępców w mieście.


Assassin's Creed: Origins (PS4, Ubisoft Montreal, 2017r.)

Fakt, że jestem fanem serii o skrytobójcach w białych orlich kapturach nikomu nie umknie. Na mojej liście znajduje się jeden tytuł, który nawiązuje do Assassin’s Creed: Origins od Ubisoft z zeszłego roku. Nie będę Wam się tutaj rozwodzić o niej specjalnie, bo znając mnie napisałbym o tej serii więcej niż jeden artykuł, a i tak bym tematu nie wyczerpał. Pozwólcie więc szybko wyjaśnić, dlaczego kończę ją w weekend któryś raz z rzędu. Odpowiedź jest bardzo prosta, ponieważ chodzi o trofea. Obecnie mam 47 z 51 trofeów i wiem, że nie muszę, ale miło byłoby zrobić platynę w 3ciej grze mojej ukochanej serii.


Vampyr (PS4, Dontnod Entertainment, 2018r.)

Ostatnią produkcją na liście jest Vampyr, którego kupiłem prawie zaraz po premierze w Gdańskim Empiku. Zaznaczenie miejsca kupna jest tutaj kluczowe, ponieważ w zależności od sklepu wraz z grą dostawaliśmy dodatki. Z faktu, że kubków u mnie w domu więcej niż mieści się pod słowem „dostatek”, postanowiłem wybrać właśnie edycję z vinylem, który był płytą z soundtrackiem. Jest to moja pierwsza płyta tego rodzaju w życiu, a że kocham muzykę z gier i filmów cieszę się, że zacząłem swoją kolekcję od czegoś takiego. O muzyce oraz o grze przeczytacie niedługo u mnie na blogu, ale powiem wam, że jeszcze tak klimatycznego Londynu nie wiedziałem w żadnej innej produkcji. Z listy jest to gra w której mam najwięcej do zrobienia, a jeśli Piotr dalej będzie pokazywać screenshoty z God of War to ta produkcja pewnie pójdzie w odstawkę, bo nie wytrzymam i zanurkuję w świat Boga Wojny aż go nie skończę.

W tym miejscu chciałbym podziękować Piotrowi za możliwość napisania wam kilku słów. Mam nadzieję, że was nie zanudziłem, a mój drobny tekst był miłym dodatkiem do całości tekstu. Trzymajcie się ciepło i jak to mówi jeden z moich ulubionych internetowych twórców Tomek Drabik znany również jako Quaz „GAME ON”.

Improbite


Rzeczywiście mógłbym dalej pisać o najnowszej odsłonie God of War, ale nie mam zamiaru promować patologii na łamach tego cyklu.

Poza tym wpadłem na lepszy pomysł. Zanim jednak zajmę się opisywaną przez siebie grą chciałbym podziękować mojemu dzisiejszemu gościowi za występ we W co gracie w weekend?

Ostatnio gościłem kogoś w tym cyklu we wrześniu ubiegłego roku. Bardzo się cieszę, że wystąpił u mnie wtedy MarBarRastaa a kilka dni wcześniej mogłem napisać wspólnie z Kaszydo o Miku Hatsune. To jedne z lepszych odsłon cotygodniowej zabawy, w której pytam innych graczy o tytuły ogrywanych przez nich gier. Był to dla mnie koniec pewnej epoki, gdyż to właśnie m.in. tamte wpisy i to co stało się po ich publikacji zadecydowały o tym, że zacząłem szukać dla siebie jakiejś bezpiecznej przystani. W poszukiwaniu takiego miejsca zawędrowałem aż tutaj, na Gameplay, nie mogąc się jednocześnie doczekać chwili, aż zacznę pisać teksty wspólnie z innymi graczami.

Brałem niedawno udział w tekstach o czterech najważniejszych grach życia oraz w tym o oczekiwaniach graczy przed E3, więc kwestią czasu stał się występ gości we W co gracie w weekend? również i na tej stronie, a że jestem typem gracza, który uwielbia grać i czytać o grach w równym stopniu i nie mam nic przeciwko graczom, którzy sami proszą mnie o występ u mnie, dlategoż cieszę się, że także moi goście mogą pochwalić się czytelnikom tytułami i wrażeniami z aktualnie ogrywanych przez nich gier.

Jeśli o mnie chodzi, to po ukończeniu kolejny raz Resident Evil 2 i pierwszej odsłony Sonica, postanowiłem, że dziś napiszę o Shenmue II, czyli jednej z najważniejszych gier mojego życia.


Shenmue II (Xbox, Sega AM2, 2003r.)

Wielokrotnie na łamach tego cyklu gościła u mnie wirtualna gwiazda, Miku Hatsune i jej znajomi, którzy poza własnym repertuarem wykonują także piosenki kojarzące się z największymi przebojami Segi, więc nic dziwnego, że co jakiś czas wracam do tytułów niebieskich. Tym razem padło na największe osiągnięcie legendy niebieskich, Yu Suzukiego, który zapewnił sobie sławę takimi produkcjami jak Hang On, Out Run, Ferrari F355 Challenge, seria Virtua Fighter i dualogia Shenmue właśnie.

Postanowiłem wrócić do drugiej odsłony przygód Ryo Hazukiego, żeby pochwalić jej twórców, zanim w internecie pojawią się recenzje remasterów dwóch pierwszych części Shenmue, z których na pewno dowiecie się, że oba tytuły nie są niczym wyjątkowym, bardzo się zestarzały i niepojęte jest, że są na świecie gracze, którzy z ustęsknieniem czekają na trzecią odsłonę tego japońskiego cyklu, bo i tak wiadomo, że zbombi.

Widziałem już opinie 'ekspertów', którzy pisali przykładowo, że grafika w Shenmue II jest słaba, porównując tytuł działający na silniku graficznym z 1999r. do GTAV, które debiutowało na rynku w 2013r.

Kolejnym podobnym 'kwiatkiem' było stwierdzenie jednego z redaktorów Destructoida, że po kolejnej ogranej przez niego Yakuzie zupełnie przeszła mu faza na Shenmue. Szkoda tylko, że ów redaktor zapomniał wspomnieć, że produkcja stworzona przez Yu Suzukiego nazywana przed premierą Virtua Fighter RPG lub Project Berkley stworzyła podwaliny pod wszystkie trójwymiarowe piaskownice istniejące na rynku, wyprzedzając m.in. GTA III. Wszystko to działo się w czasach, gdy w Sedze nikt nawet nie myślał jeszcze o corocznym wydawaniu kolejnych odsłon przygód Kazumy. 

Nie mogę pojąć skąd biorą się takie wyssane z palca tezy? W moich oczach wygląda to zupełnie inaczej.

Zdaję sobie sprawę z tego, że nie trzeba kochać Shenmue i możemy szukać w nich dziury w całym, ale faktem jest to, że oba te tytuły są jednymi z najlepiej ocenianych gier dostępnych na ostatniej konsoli Segi, Dreamcaście, ale to zrozumieją głównie ludzie, którzy bawili się z Makaronem prawie dwie dekady temu.

Dziś opowieść o młodym chłopaku szukającym zemsty na mordercy swojego ojca nie zrobi już na graczach większego wrażenia, gdyż dwadzieścia lat w branży gier wideo to jest przepaść i tego nigdy nie przeskoczymy.

Narzekać możemy na archaiczne sterowanie, kiepski dubbing, słabe i nużące minigry, na to, że Shenmue II przypomina symulator upośledzonego turysty, którego przechodnie prowadzą za rączkę do miejscówki, do której zmierza zagubiony protagonista, na dużą liczbę qte, na to, że Joy ma twarz chomika i na setki innych spraw. Każdy malkontent znajdzie jakiś powód do narzekań, bez względu na to jaką grę mu podsuniemy do krytykowania.  

Nie warto tracić czasu na gry, które nie trafiają w nasz gust.

Shenmue II jest jednak jednym z tych klasyków, które ukształtowały mnie jako gracza, dlatego ja nigdy nie wybaczę Sedze za to, że po klapie finansowej tej dualogii zostawili na lodzie wszystkich posiadaczy Dreamcasta i nie pozwolili jej twórcy na robienie nowych gier, co doprowadziło do tego, że musiał żebrać o pieniądze na swój kolejny projekt tylko dlatego, żeby zadowlić w jakiś sposób graczy, którzy nigdy nie zapomnieli o tym, co dla nich zrobił.

Teraz Sega wyda remastery dwóch części Shenmue, zarabiając na pracy człowieka, którego mieli za nic przez blisko dekadę, co doprowadziło do jego odejścia z firmy, dla której poświęcił wiele lat swojego życia. Nie chcę przykładać do tego ręki. 

Mój Xbox wciąż działa a Shenmue II dalej bawi mnie jak kiedyś. Ja nie gram w Shenmue II, bo granie zostawiam sobie dla gier, które przejdę a potem o nich zapomnę. Ja je chłonę każdym swoim zmysłem. Mnie nie rusza to, że w Uncharted 4 mogę pograć w Crasha, bo w Shenmue i w Shenmue II grałem na automatach w najlepsze gry Suzukiego dawno temu zanim przyszło to do głowy pracownikom Naughty Dog.

Wystarczy porzucić na chwilę wątek główny gry, znaleźć automat z Out Runem i przepaść przy Magical Sound Shower na wiele, wiele godzin. Klimat w grach to coś, co nigdy się nie zestarzeje a ten z Shenmue jest jedyny w swoim rodzaju. Zanim na rynku pojawiło się zapomniane przez niektórych Sleeping Dogs, to właśnie Shenmue II było grą, która jak nigdy wcześniej oddała klimat Hong Kongu w grze wideo. 

Ryo nie ma łatwo, gdyż zaraz po wysiadce ze statku, który dostarczył go na swoim pokładzie do zupełnie obcego mu kraju z jego japońskiej ojczyzny, zostaje okradziony przez portowych rzezimieszków. Po stracie ojca stara się spotkać z jednym mistrzem sztuk walki, ale droga do niego nie będzie usłana różami.

Gdy w dowolnym GTA kradniemy kolejne samochody, w Shenmue II musimy znaleźć pracę i przehulać całą wypłatę na automatach, tfu, znaczy przekupić kogoś kto ma dla nas jakieś cenne informacje a niechętnie udzieli ich za darmo. Gra nie mówi nam wprost czym mamy się zajmować. Zamiast tego daje nam kilka możliwości zarobkowania. Doceniam ten pomysł, bo zarabianie na siebie to jedna z oznak dorosłosći a Ryo musi zapomnieć o tragedii, która go dotknęła i czym prędzej zaaklimatyzować się w nowych realiach. Tylko w ten sposób będzie mógł dalej kontynuować swoją osobistą vendettę.

Już od przeszło dwudziestu lat po pierwszym zetknięciu się z tą serią, która wyprzedziła swoje czasy i była jedną z pierwszych gier, o których śmiało możemy powiedzieć, że była produkcją AAA, zastanawiam się nad tym czy zemsta, nawet ta w słusznej sprawie, to najlepsze rozwiązanie? Tak w zasadzie to to pytanie od zawsze  spędzało mi sen z powiek, dlatego cieszę się, że mistrz sztuk walki, którego szuka młody Japończyk zabierze głos w tej niezwykle ciekawej dyspucie o charakterze etycznym. 

Shenmue II stara się odpowiedzieć również na pytanie co stanowi prawdziwą siłę danej osoby i wyobraźcie sobie, że nie są to jednorożce.

Pewnych niuansów fabularnych nie udało mi się zrozumieć ogrywając ten tytuł dawno temu, ale właśnie dlatego do niego wracam od czasu do czasu, żeby zakochiwać się w grach Segi na nowo i bez końca. Tym dla mnie jest dualogia Shenmue i o tym właśnie chciałem Wam opowiedzieć.


Dziękuję za uwagę. Dorzućcie coś od siebie w komentarzach, jeśli macie na to ochotę.

squaresofter
6 lipca 2018 - 22:10