W co gracie w weekend? #262 - squaresofter - 9 sierpnia 2018

W co gracie w weekend? #262

Cześć. Co ogrywacie tym razem? W moim przypadku w grę wchodzi bardzo długi weekend, który potrwa ponad tydzień, więc postaram się poważnie przycisnąć ogrywane gry. Nieraz pisałem już o Warhammerze 40000: Space Marine i Crysis 2, ale pisałem o nich bardziej w kontekście rozgrywki przeznaczonej dla wielu graczy. Tym razem skupię się na ich kampaniach dla jednego gracza. Wspomnę też coś o skromnych postępach w Radiant Historii, gdyż udało mi się znaleźć trochę czasu i w nią pograć. Życzę wszystkim udanego weekendu, oczywiście nie tylko przy grach. 


Warhammer 40000: Space Marine (PS3, Relic Entertainment, 2011r.)

Ciężko zebrać czteroosobową ekipę do walki na arenie dla czterech graczy a nawet jeśli się to uda, to dostajemy łupnia od orczej hordy, więc, żeby mieć świadomość tego, że robię jakikolwiek postęp w tej strzelaninie trzecioosobowej gram sobie w kampanię przeznacozną dla samotnego gracza.

Niedawno pisałem o próbie odnalezienia pominiętych wcześniej serwoczaszek pełniących funkcję audiologów, z których wyłania się ponury obraz ludzi i ich benadziejnego położenia w wojnie z przeważającymi siłami zielonoskórych.

Ktoś spyta: Po co szukać jakichś głupich znajdziek? Na szczęście znajdźki w grze Relic nie były jakoś specjalnie dobrze ukryte i chyba tylko dwóch albo trzech szukałem trochę dłużej a pozostałe znalazłem przechodząc grę za drugim razem i wcale nie uważam tego zajęcia za bezsensowne, gdyż dzięki temu wyuczyłem się nieomal na pamięć czterech pierwszych rozdziałów tworzących pierwszą część gry, którą chciałem ukończyć na trudnym poziomie trudności bez skuchy i restartowania gry.

Do tego wyczerpującego wyzwania przystąpiłem po całym dniu pracy, więc szybko coś przekąsiłem i wziąłem się do roboty. Zaobserwowałem sporą różnicę w trudności gry w stosunku do tego, gdy szukałem znajdziek na najniższym poziomie trudności. Orkowie okazali się nad wyraz wytrzymałym bestiami i raptem kilka ich ciosów było w stanie kompletnie zniwelować moją tarczę ochronną. Na całe szczęście walką wręcz pobawiłem się wystarczająco kilka lat temu, więc teraz musiałem przyjąć bardziej bezpieczną taktykę opartą na walce dystansowej.

Na samym początku gry wcale nie było tak łatwo, gdyż do dyspozycji posiadałem jedynie najsłabszą broń palną, ale przecież nie noszę ze sobą granatów na pokaz. Okazały się one nieocenione do przerzedzania zbyt dużych orczych szyków.

Naczytałem się w poradniku, żeby wystrzegać się walki wręcz próbując podołać wyzwaniu bez śmierci, ale doskonale pamiętam jeszcze to, ile nerwów kosztowało mnie ukończenie Dead Space 2 na poziomie hardkor, z wyłączonymi punktami kontrolnymi i trzema sejwami na całę grę. Wiem co to znaczy stracić cały postęp w grze po cztrech godzinach, więc za wszelką cenę chciałem uniknąć podobnej sytuacji w opisywanym przeze mnie tytule. Pomocne w tym okazały się: Bolter, czyli mocniejszy pistolet, który posiada już pewną siłę ognia, Stalker Bolter, czyli doskonała broń dystansowa zaopatrzona w lunetę z duzym przybliżeniem, doskonała do eksterminacji orczych strzelców oraz Vengeance Launcher, czyli wyrzutnia pocisków, które możemy wystrzelić z broni a potem je zdetonować. Ta ostatnia broń ma siłę rażenia niewiele mniejszą od granatów.

Z takim arsenałem dwoiłem się i troiłem, aby zrealizować obrany wcześniej plan. Czasem jednak nawet to było za mało i byłem zmuszony do walki Mieczem Łańcuchowym, bo choć gra posiada system regeneracji zdrowia, to funkcjonuje on jedynie przy działających barierach pancerza.

W przypadku, gdy oberwiemy za mocno jeden sposób na leczenie, to ogłuszyć przeciwnika z bliska i wykończyć go dowolną bronią do walki wręcz właśnie. Drugi sposób, znacznie bezpieczniejszy od pierwszego, polega na naładowaniu wskaźnika furii, a w dalszej części gry jej ulepszonej wersji, czyli furii strzelca wyborowego i zmasakrowanie wszystkich w pobliżu dowolną bronią do walki wręcz albo wykorzystanie przysługującego nam wtedy spowolnienia czasu i wystrzelanie jak największej ilości wrogów przy odpalonej wtedy regeneracji zdrowia.

Bez tego ani rusz. Cieszę się, że opanowałem sztukę szybkiego eleminowania słabszych jednostek, bo walka z większymi orkami uzbrojonymi w ogromne pałki i otoczonych mniejszymi orkami to samobójstwo. Mocniejsi wrogowi muszą być jedynymi jednostkami pozostałymi na placu boju, jesli chcemy mieć z nimi jakiekolwiek szanse.

Takie wnioski wyciągnąłem szukając znjadziek a wziąwszy pod uwagę fakt, że udało mi się zaliczyć to wyzwanie za pierwszym razem, jestem ukontentowany z tego małego zwycięstwa. Nie przeszkodziły mi w nim ani mali samobójcy, śmiertelnie niebezpieczni gdy wybuchają obok protagonisty, ani orcza maszyna latająca na samym końcu pierwszej części gry. Choć ogień z jej wysokokalibrowege działa jest zabójczy, to nauczyłem się go unikać, chowając się za znajdującymi się nieopodal rurami. Kilka serii  z Działa Plazmowego dopełniło dzieła zniszczenia.

Skoro udało mi się z tym uporać, postanowiłem skorzystać z tej okazji i spróbować ukończyć grę na najwyższym poziomie trudności. Połowa już za mną. Na całe szczęście nie muszę się już martwić o swoje zgony w dalszej części gry a o to wcale nietrudno, bo czasem wystarczy zlekceważyć dwóch strzelców podczas jednej większej potyczki i jesteśmy martwi po kilku sekundach.

Wypadałoby napisać coś więcej na temat scenariusza Space Marine. W grze wcielamy się w rolę kapitana Titusa, jednego z ultramarines, który razem ze swoimi współtowarzyszami został wysłany na planetę-kuźnię zwaną Graia, aby odzyskać potężną machinę bojową, Titana Invictusa. Z pozoru prosty plan kończy się podniebną masakrą sił imperialnych. Cało z tej rzezi wychodzi nieposkromiony pan kapitan, któremu towarzyszą jeszcze doświadczony Sidonus oraz twardogłowy i zapatrzony w kodeks zasad, Leandros. To właśnie losy tych trzech bohaterów przyjdzie nam sledzić, choć szybko poznamy także porucznik Mirę, która ostatkiem sił dowodzi okolicznymi oddziałami żołnierzy w miejsce jej zabitych dowódców. To od niej dowiadujemy się o sytuacji panującej na nieprzyjaznej planecie pełnej obcego tałatajstwa, z którym musimy sobie poradzić w trakcie gry.

W dalszej części tej kosmicznej opowieści o wojnie dwóch zwaśnionych ras udamy się do do najgłębszych zakątków Manufactorum Ajakis, aby pozyskać źródło mocy napędzające Invictusa, które źle użyte może doprowadzić do zniszczenia całego świata, w którym toczy się akcja gry.

Uważam, że tyle wystarczy tytułem wyjaśnienia. Froszti powiedział mi, że wyczytał gdzieś, że przejście całej tej produkcji to około 2000 zabójstw. Jeśli dodam do tego wcześniejsze ukończenie gry kilka lat temu oraz z 5000 zabójstw podczas wykonywania wyzwań broni oznacza to, że albo spędzę kilka kolejnym miesięcy (lat?) na arenie albo przejdę ten tytuł jeszcze blisko 20 razy, aby zdobyć trofeum za 40000 zabójstw. Oszczędzę Wam jednak kolejnych wpisów na ten temat, skupiając się na innych grach. Na koniec napiszę jedynie, że Warhammer 40000: Space Marine może i nie porywa swoją oprawą graficzną, ale strzela mi się w nim równie miodnie jak w grach zapomnianej już nieco serii Resistance, a kiedy broń palna to za mało, to chwytam w ręce potężny Młot Piorunny i dobijam nim orcze niedobitki i coś czuję, że teraz, kilka lat po zetknięciu z tą strzelaniną trzecioosbową bawi mnie to jeszcze bardziej.

Screeny z Warhammera pochodzą z wersji na PC, bo PS3 nie ma opcji ich przechwytywania, gdyż nie chciało mi się ich szukać do końca życia na potrzeby bloga. 


Crysis 2 (PS2, Crytek, 2011r.)

Chciałem poinformować wszystkich zebranych, że moja przygoda z trybem dla wielu graczy w Crysisie 2 dobiegła końca po niemal sześciu latach. EA może teraz wyłączać serwery w tym fpsie kiedy tylko chce. Blisko trzynastogodzinna sesja z ubiegłej soboty zakończyła się zdobyciem przeze mnie pięćdziesiątego poziomu.

Z jednej strony cieszy mnie taki obrót sprawy, gdyż nie muszę się już męczyć z trollami, którzy psuli nam ustawki z nudy i niektórzy wkurzeni gracze zaczęli nawet używać dodatkowych konsol PS3, aby złapać takiego nicponia do drugiego lobby, co wiązalo się z tym, że nie mógł dołączyć do naszego lobby, w którym brakowało jednej albo dwóch osób do kompletu.

Nie muszę też wysłuchiwać od innych ustawkowiczów jaki to ze mnie jest cham, bo po zakomunikowaniu wszystkim wszem i wobec, że po zdobyciu tak upragnionego poziomu wysiadam z tego szalonego pociągu i miałem czelność dotrzymać słowa. Dopóki nie wyzywam innych graczy od najgorszych, bo robią coś nie tak podczas sesji, nie mam sobie nic do zarzucenia.

Z drugiej jednak strony jest mi strasznie żal, że już nigdy nie zmierzę się z innymi graczami. Tytuły takie jak Killzone 2, Gears of War czy nawet Battlefield: 1942, Battlefield: Bad Company 2, Battlefield 3, Quake III, Halo 3 lub Starhawk nieraz sprawiły mi frajdę podczas rywalizacji i czasem naprawdę ciężko mi się pogodzić z faktem, że już nigdy do nich nie wrócę.

Wróciłem do singla Crysisa 2, aby pokonać rasę obcych, która zagraża całemu światu, ale system odblokowywania dodatków do broni i modyfikacji pancerza nie daje tyle możliwości co w trybie dla wielu graczy a cały ten prosces odbywa się nieomal natychmiastowo, więc jest praktycznie pozbawiony elementu progresu znanego z rpgów. Tu wszystko odbywa się w iście ekspresowym tempie. Ktoś daje nam zadanie dostania się w określone miejsce w zgliszczach Nowego Jorku, pobrać obcą tkankę, którą nasz superkombinezon zasymiluje, co otworzy nam dostęp do nowych zdolności i wybić wszystko po drodze.

Irytuje mnie to, że jak wybiję wszystkich żołnierzy na danej ulicy, to kolejni potrafią się wczytać gdy pójdę poszukać jakichś pamiątek kilka kroków dalej a samo ich zbieranie też jest trochę bez sensu, bo wychodzi na to, że zbieranie dupereli to mus w sytuacji zagrożenia całej ludzkości!

Da się jednak do tego przyzwyczaić. Muzyka odpowiednio buduje napięcie, szczególnie w sytuacji, gdy obcy wybijają w pień naszą konkurencję i jesteśmy zmuszeni do rozpaczliwej walki o przetrwanie, zupełnie sami...w Nowym Jorku. Może głowny bohater ma na imię Kevin?


Radiant Historia (NDS, Headlock + Atlus, 2011r.)

Spoilerów ciąg dalszy.

W ostatnich dniach udało mi się w końcu pozyskać przychylność gutrali.

Zanim jednak ich wódz zaufał Stocke'owi i jego kompanom musiałem udać się do Skalli okupowanej akurat przez siły alistelskie, które rozpanoszyły się w okolicy i uratować uwięzionych ziomków wodza ze szczepu dumnych wojowników. Bohaterowie postanowili osiągnąć swój cel podstępem. Rosch zaproponował, że zrobi awanturę w mieście a skoro jest poszukiwanym dezerterem, to nie będzie miał z tym żadnego problemu. To była pierwsza część planu.

Druga polegała na pobiciu kilku zołnierzy armii okupacyjnej oraz na kradzieży ich mundurów, założenie ich i udawanie wojskowych w celu szerzenia dezinformacji w mieście. Skończyło się na tym, że tępi żołdacy uwierzyli w rozpowszechnianą przeze mnie propagandę i żlepo wierząc, że wokól miasta znajdą sojuszników, dzięki którym odbiją miasto o wielkiej wadze strategicznej, opuścili jego mury. Jakież musiało być ich zdziwnie, gdy okazało się, że żadna pomoc nie nadejdzie a skallijczycy ani myślą rezygnować z dopiero co odzyskanej niepodległości, którą nie zdążyli się jeszcze nawet nacieszyć.

Cała ta akcja natury dywersyjnej niezwykle przypadła mi do gustu, ale stanowi ona jedynie preludium do podjęcia próby odzyskania Granorgu. Aby tego dokonać muszę najpierw podbić Piaskową Fortecę, której przecież broniłem na innej linii czasu. Dzięki temu znam ją jak własną kieszeń i nie przewiduję większych problemów z jej zajęciem, ale kto wie co tam wymyślili scenarzyści? 

Nie mogę się doczekać, gdy włączę znowu tego kieszonkowego jrpga. 


To tyle w tym tygodniu. Postaram się jeszcze skrobnąć jakiś wpis o chińskich bajkach w najbliższym czasie, gdyż pierwszy raz w historii Anime Cornera doczekałem się gościa, co w bezpośredni spsób nawiązuje do tradycji zapoczątkowanej przez Kąciki Otaku, który kiedyś współtworzyłem z kolegą. 

squaresofter
9 sierpnia 2018 - 20:13