W co gracie w weekend? #280: Życie renegata w Mass Effect 2 oraz wielki detektyw w Umineko - squaresofter - 22 grudnia 2018

W co gracie w weekend? #280: Życie renegata w Mass Effect 2 oraz wielki detektyw w Umineko

Na wstępie chciałbym życzyć wszystkim czytelnikom Wesołych Świąt z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia, dużo zdrowia, wymarzonych gier i konsol pod choinkę, pogody ducha oraz tego, żeby świąteczne potrawy smakowały Wam tak jak nigdy dotąd.


Umineko: When They Cry

Informacje

Platforma: PC

Producent: 07th Expansion

Data wydania: 2016-2017r.

Gatunek: Dojin soft, visual novel

Wpis dotyczący Umineko posiada spoilery, więc czytasz go na własne ryzyko.

Kiedyś, przy okazji ogrywania pierwszego odcinka Umineko, pisałem, że zostałem zmasakrowany. Dziś mogę dodać, że piąty odcinek tej kryminalnej powieści dźwiękowej zgwałcił mnie intelektualnie.

Nie musiałem długo zastanawiać się nad tym, czym jest w stanie zaskoczyć mnie Umineko w drugiej części tej opasłej historii. To co zobaczyłem w piątym odcinku przerosło jednak wszystkie moje oczekiwania i tak jak pierwszy odcnek tej japońskiej produkcji męczyłem pięć miesięcy, tak piąty ukończyłem w pięć dni, zbierając szczękę z ziemi, a tak właściwie, to ganiając ją przez trzydzieści godzin. 

Wyobraźcie sobie, że Battler i Złota Wiedźma Bezkresu, Beatrice, zostali zdegradowani do roli pionków przez Wiedźmę Pewności, Lambdadeltę oraz jej przyjaciółkę Bernkastel, Wiedźmę Cudów. Obie wiedźmy postanowiły zabawić się nie tylko kosztem rodu Ushiromiya, ale również wcześniejszą Misztrzynią Gry oraz jej rywalem. Beatrice z wiecznie znudzonej intrygantki stała się zgaszoną kukłą grającą w spektaklu przygotowanym przez dwie złośliwe i znudzone wiedźmy.

Do tej pory było tak, że poszczególni członkowie rodu, którego symbolem jest jednoskrzyły złoty orzeł byli mordowani w przeróżny sposób i nie spodziewałem się niczego nowego w kolejnym odcinku Umineko. O ja głupi, głupi, strasznie głupi. Bern nie nosi swojego tytułu ot tak sobie, więc postanowiła, że do historii seryjnych morderstw włączy kolejny fragment.

Poznajcie Erikę Furudo, najbardziej zwariowaną detektywkę w grach wideo. Sherlock Holmes to przy niej nudziarz, który zanudziłby Bern na smierć w ciągu minuty. Poznajemy ją w grze jako rozbitka, który cudem ocalał ze sztormu hulającego wokół wyspy Rokkenjima. Wypadła z łódki pływającej wokół wyspy i udało jej się dopłynąć do brzegu. Wziąłem ją z początku za biedną, ciekawską dziewczynkę. O ja głupi, głupi, strasznie głupi.

Dwie wiedźmy postanowiły trochę uatrakcyjnić koleją grę wprowadzając bohaterkę, która wraz z Battlerem rozszyfrowała zagadkę epitafium Beatrice. Ktokolwiek dotrze do Złotej Krainy otrzyma w nagrodę 20 ton w złocie, tytuł głowy rodu i przejmie tytuł złotej wiedźmy.

Erika natychmiast zrzekła się wszelkich praw do złota. Dla niej liczył się sam fakt rozszyfrowania zagadki, z którą nie mogła sobie poradzić wcześniej cała rodzina, zdesperowana rodzina, która jak wody potrzebowała ogromnego zastrzyku gotówki.

Reprezentujący głowę rodu Krauss nie miał głowy do interesów i dał się wmanewrować w przedsięwzięcia, które nie tylko nie przyniosły mu żadnych dochodów, ale doprowadziły do takiej ruiny finansowej, że zastawił pod hipotekę ogromną posiadłość rodu Ushiromiya na wyspie Rokkenjima, na której spotykaja się co roku wszyscy członkowie rodziny. To nie jest coś, czym warto się chwalić rodzeństwu zachowującemu się jak sępy odwiedzające wałsnego starego i schorowanego ojca tylko po to, by wycisnąć z niego tyle, ile się da, zanim kopnie w kalendarz.

Tak wałściwie to Kinzo już nie żyje, ale Krauss, jego żona Natsuhi i służba postanowili ukryć ten fakt przed resztą rodziny, gdyż prawda mogłaby pozbawić ich majątku, który roztrwaniali przez wszystkie lata a gdyby Rudolf, Eva i Rosa dowiedzieli się o tym, to mogłoby się to wszystko skończyć na sali sądowej. Lepiej niech rodzeństwo myśli, że ojciec jest zmęczony, zajęty okultystycznymi badaniami w swojej pracowni i nie chce nikogo widzieć podczas corocznego obiadu z dziećmi i wnukami. 

Może i wszystko dałoby się zataić, gdyby nie to, że legendarne złoto zostało w końcu odnalezione. To stało się przyczynkiem do rodzinnej kłótni na temat tego, jak podzielić owe złoto, czy znalazca ma prawo otrzymać tytuł głowy rodu itd.

Wielkie bogatctwo rodzi chciwość w ludzkich sercach, więc nic dziwnego, że doszło do makabrycznej zbrodni. Tym jednak razem, żeby demoniczna gra, której stawka jest ludzkie zycie, była ciekawsza ktoś postanowił porwać męża Natsuhi, szantażować ją a najlepiej i wrobić w morderstwa.

I tu pojawia się wścibska Erika, genialna detektywka, która nie cofnie się przed niczym, żeby odkryć prawdę, nawet jeśli w grę wchodzi zalepienie wszystkich okien na pierwszym piętrze w domku gościnnym za pomocą grubej taśmy podczas straszliwej ulewy w celu zapewnienia wybranym domownikom alibi albo nasłuchiwanie przez ścianę całą noc, czy w pokoju obok przypadkiem kogoś nie mordują, bo przecież cóż to byłby za kryminał, gdyby nie było w nim morderstw?

Gdy Erika zrzuca w końcu maskę zagubionej ciekawskiej dziewczynki, która przypadkiem znalazła się w posiadłości, wtedy Umineko lśni w całej swej okazałości. Nie zamierzam zdradzać więcej szczegółów z tej historii.

Powiem tylko, że cały piąty odcinek odnosi się do biskupa Knoxa, który żył naprawdę, pisał kryminały  i mógł się pochwalić znajomością z Agathą Christie. Wymyślił on dziesięć zasad tworzenia kryminałów, które stanowią m.in. że detektyw nie może być zbrodniarzem, nie można wyjaśnić zagadki zabójstw bez dowodów (zjawiska paranormalne nie są w takim wypadku żadnym dowodem), złoczyńcą powinien być ktoś, kto wystepuje już w początkowej fazie historii i miejsce morderstwa nie może mieć ukrytych drzwi, gdyż czytelnik nie będzie chciał czytać takiej powieści a co dopiero próbować rozgryźć tego, kto zabija, jak zabija i po co zabija.

Dlatego też rewelacyjnym posunięciem jest wprowadzenie do fabuły Umineko zimnej jak lód Dlanor A. Knox, która używa wspomnianych wcześniej zasad, aby nie doszło do takiej sytuacji, że ktoś by jeszcze uwierzył w to, że za wszystkimi mordami stoi taka herezja jak magia i posługujące się nią wiedźmy lub będące na ich usługach demony z piełka rodem.

Piąty odcinek tej opowieści wgniótł mnie w ziemię, doskonale przenosząc ciężar historii na dwie wspomniane wyżej wiedźmy, szloną detektywkę, Dlanor walczącą w imię wyzszych zasad (czytaj zasad Knoxa) oraz biedną Natsuhi, której wstrząsająca historia poruszyła mnie do żywego. 

Nie zapominam też o muzyce. Przygotowałem specjalnie dla Was dwadzieścia nowych kawałków, których większość usłyszałem pierwszy raz we wspomnianym odcinku.

Do powyższej playlisty dodałem m.in. utwory stanowiące rewelayjne połączenie muzyki elektronicznej z organami i pianinem, świetne zakończenie piątego odcinka zaśpiewane po japońsku, kawałki budzące w graczu ciekawość, epickie motywy bitewne ze starć na argumenty oraz przede wszystkim trzy motywy, które można skojarzyć z Eriką, Eriką stanowiącą cud Bernkastel a jej cud polegał na tym, że ciężko było mi się oderwac od tej historii. 

Jeszcze jakiś miesiąc temu męczyłem się gdzieś na drugim odcinku Umineko. Jak tak dalej pójdzie, to za miesiąc ta opowieść będzie już za mną a ja zostanę z dziurą w sercu po ukończeniu tytułu, który rośnie w moich oczach z każdą kolejną godziną.

Natsuhi, nie martw się. Jeśli magia naprawdę istnieje, to te wszystkie głupie wiedźmy zapłacą. Nie pozwolę krzywdzić kogoś, kto nosi w sercu jednoskrzydłegoi złotego orła. Żarty się skończyły!


 Mass Effect 2

Informacje

Platforma: PS3

Producent: BioWare

Data wydania: 21 stycznia 2011r.

Gatunek: Rpg akcji, strzelanina trzecioosobowa

Pierwszą część Mass Effecta ukończyłem kiedyś sześciokrotnie. M.in. dla niej zakupiłem X360 i do dziś uznaję go za jedną za najwspanialszą grę ubiegłej generacji. Była to jedna z ostatnich produkcji tej firmy, do której nie wtrącało się EA. BioWare miało w tamtych czasach podpisaną umowę z Microsoftem dlatego w gry takie jak Knights of the Old Republic, Jade Empire i Mass Effect były dostępne w pierwszej kolejności właśnie na konsolach Microsoftu. Później były przenoszone na komputery osobiste a fani Sony mogli sobie o nich jedynie pomarzyć. Był to złoty okres tej firmy, gdy śliniłem się na widok każdej ich nowej gry, przeklinając fakt bycia fanbojem Sony, który nie ma odwagi na zakup sprzętu konkurencji. 

Pierwszego Mass Effecta ograłem tylko dlatego, że pożyczyłem swoje PS3 koledze, który miał X360. Umówiliśmy się, że on przejdzie na PS3 gry, które go interesują a ja przejdę na jego sprzęcie te gry, które mnie interesują. To był uczciwy układ. Wszystko to działo się prawie dziesięć lat temu. Gdy oddaliśmy sobie własne konsole zacząłem tęsknić za grami ogranymi przeze mnie na X360, dlatego gdy szefostwo BioWare postanowiło opuścić Microsoft na rzecz EA, które od zawsze stawiało na gry multiplatformowe po cichu liczyłem, że zagram w kontynuację przygód Sheparda na konsoli Sony. 

Był to okres, gdy fani Microsoftu uznawali przygody Sheparda i jego kosmicznej kompanii za tytuł na wyłączność na amerykańskiej konsoli i nie dopuszczali do siebie myśli, że jakikolwiek posiadacz PS3 pozna wielkość tej kosmicznej sagi. Dlatego też, gdy EA zapowiedziało wydanie drugiej części Mass Effecta na konsoli Sony razem z kilkoma dodatkami na płycie, byłem wniebowzięty.

Gdy tylko nadażyła się okazja, żeby poznać kontynuację przygód Sheparda skorzystałem z niej bez wahania. 

Trochę mi się nie podobał0, że zrezygnowano w Mass Effect 2 z wielu elementów rpgowych i upodobniono cała grę do strzelaniny trzecioosobowej. W jedynce mogliśmy modyfikować do woli pancerze i broń, system rozwoju postaci było bardziej zaawansowany a za każdego pokonanego przeciwnika otrzymywaliśmy doświadczenie. Jedyne co nie zagrało zbyt dobrze w jedynce to powtarzalne misje poboczne. 

Większość zmian w Mass Effect 2 nie przypadła mi do gustu, ale nie mogłem odmówić tej produkcji klimatu, no i misje lojalnościowe dla naszych towarzyszy to był strzał w dziesiątkę. Miejscówki takie jak Omega albo Ilium były doskonałym tłem wydarzeń.

Tym razem naszym celem było zwerbowanie najlepszych możliwych towarzyszy w galatyce, którzy stanęliby u naszego boku z nowymi sojusznikami żniwiarzy, którzy zaczęli napadać na ludzkie kolonie i porywać ludzi. Pikanterii całej sprawie dodawał fakt, że wróciliśmy zza grobu, żeby wykonać powierzone nam zadanie a tym, kto wpakował ogromną kasę w projekt mający na celu rekonstrukcję naszej osoby był Cerberus, którego agenci próbowali nas wczesniej zamordować podczas pogoni za wrogiem wszystkich istot zyjących, Sarenem, zindoktktrynowanym przez potężnego żniwiarza, Suwerena. 

BioWare potrafił tworzyć kiedyś ciekawe historie w swoich tytułach a to, że ogrywałem Mass Effect 2 rok po wszystkich posiadaczach X360 zupełnie mi nie przeszkadzało, bo na starcie otrzymałem cztery dodatki za darmo, za które posiadacze konsol Microsoftu musieli płacić. Oczywiście EA nie byłoby sobą, gdyby nie dorzucili jeszcze jakiegoś dodatku nawet po wydaniu gry na PS3, więc pomimo tego, że wycisnąłem z Mass Effect 2 praktycznie wszystkie soki miałem niedosyt związany z tym, że nie ograłem nigdy ostatniego dodatku pt. Arrival.

Minęło wiele lat od tamtych wydarzeń. W tym czasie kupiłem własnego X360, bo nie darowałbym sobie, gdybym nie miał na własność wspomnianego wcześniej Mass Effecta, Tales of Vesperii, Lost Odyssey, Gears of War, Halo 3, Naruto: Rise of a Ninja, Alana Wake'a i paru innych gier. Przeżyłem także katastrofę zwaną zakończeniem trylogii Mass Effect i tym oto sposobem doszliśmy do dzisiejszych czasów.

Na rynku jest dostępny Mass Effect Andromeda, którego zacząłem nazywać Androbiedą i pukałem się w czoło, gdy rozmawiałem z graczami męczącymi się z ukończeniem tej chałtury. 

Jestem graczem starszej daty i przeżyłem degradację mojej ukochanej serii Final Fantasy, dlatego też staram się unikać nieudanych produkcji BioWare'u, które mają niewiele wspólnego z najlepszymi rpgami tej firmy, może poza nazwą. 

Nigdy nie zagram w Andromedę, ale jako ktoś, kto nie lubi mieć niedokończonych spraw przemogłem się w końcu i nabyłem wspomniany wyżej dodatek. Pomyślałem sobie, że to będzie doskonały pretekst na to, aby wrócić do tej gry i zmierzyć się ponownie ze sługusami żniwiarzy.

Ostatni dodatek do Mass Effecta 2 nie jest specjalnie długi, ale i tak mi się podobał.

Otrzymałem rozkaz uwolnienia jednej pani naukowiec z rąk wrogo nastawionych do sił Przymierza batarian. W trakcie misji ratunkowej na wierzch wyszły informacje o tym, że żniwiarze chcą użyć pobliskiego przekaźnika masy do przedostania się w tamten rejon galaktyki. Gdyby do tego doszło, to wszystkie organizmy żywe we wszechświecie zostałby zniewolone lub zniszczone i to przed wyjściem na rynek Mass Effect 3!

Nie mogłem do tego dopuścić, więc skierowałem asteroid w kierunku owego przekaźnika, który nie tylko powstrzymał tytułowe nadejście żniwiarzy, ale zniszczył przy tym cały tamtejszy układ gwiezdny, zabijając 300 tysięcy batariańskiej ludności cywilnej. No cóż, ofiary na wojnie się zdarzają a że jestem kimś, kto potrafi zrzucić w przepaść najemnika, który nie chce współpracować, dać w mordę bezbronnemu saliarinowi albo zamordować z zimną krwią asari, która mierzy do mnie z pistoletu, to miałem to gdzieś. Liczy się tylko to, że powstrzymałem nadejście nieproszonych gości.

Jedyne co mi teraz pozostało, to pokazać członkom Normandii, że misja samobójcza, która przed nami będzie ostatnia misją dla wielu z nich, hahahahahahahaha.


W następnym w co gracie postaram się podsumować cały 2018r. Liczę na to, że i Wy się pochwalicie swoimi tegorocznymi osiągnięciami. Tymczasem zapraszam do komentarzy wszystkich zainteresowanych.

squaresofter
22 grudnia 2018 - 11:32