W co gracie w weekend? #282: Cztery lata z Hatsune Miku Future Tone oraz galaktyczne szaleństwo w Mass Effect 2 - squaresofter - 19 stycznia 2019

W co gracie w weekend? #282: Cztery lata z Hatsune Miku Future Tone oraz galaktyczne szaleństwo w Mass Effect 2

W ostatni weekend zakręciłem ruletkę z grami w stylu Umineko. Skończyło się na tym, że praktycznie wszystkie uruchomione przeze mnie wtedy produkcje musiały uznać wyższość Mass Effect 2, z którym spędziłem w ostatnich dniach ponad 50 godzin i zamierzam ukończyć go trzeci raz w ten weekend.

Pierwszy miesiąc nowego roku powoli się kończy i w końcu pojawią się długo oczekiwane przez nas gry a ja wciąż doskonale bawię się z Miku Hatsune. To już blisko cztery lata od kiedy na dysku mojej konsoli gości Future Tone z jej udziałem.


Hatsune Miku: Project DIVA Future Tone

Informacje

Platforma: PS4

Producent: Crypton Future Media + Sega

Data wydania: 10 stycznia 2017r.

Gatunek: Gra rytmiczna

Future Tone to jedna z niewielu gier uruchamiana przeze mnie poza Mass Effectem 2 w tym tygodniu, nie licząc dodatku z Muppetami w LBP2 i Umineko, które włączyłem chyba na dziesięć minut.

Śpiew i pląsy wirtualnej gwiazdy z turkusowymi włosami  jeszcze mi się nie znudziły, więc tylko kwestią czasu było, kiedy znów odpalę tytuł, z którym spędziłem ponad 200 godzin przez blisko cztery ostatnie lata.

Dłużej na PS4 grałem w raptem kilka gier. Są to Wiedźmin 3, Dragon Quest XI, Dark Souls III i może jeszcze Dark Souls III i Bloodborne, choć nie jestem pewien co do tych dwóch ostatnich. Nie zmienia to jednak faktu, że to rytmiczna gra Segi jest dla mnie najtrudniejszą grą, w jaką grałem od wielu, wielu lat i żadna inna gra nie daje mi takiej satysfakcji jak zaliczenie kolejnej piosenki Miku lub jej znajomych na ekstremalnym poziomie trudności. Mogę na palcach jednej ręki policzyć takie kawałki co nie stanowi zbyt dobrego wyniku, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że gra oferuje 238 piosenek.

Nawet trudny poziom jest wymagający i nie potrafię zdobyć perfekcyjnej noty w niektórych utworach. Od wielu lat próbuję dokonać takiej sztuki w Melody, ale zawsze muszę zrobić co najmniej jeden lub dwa błędy w najtrudniejszej partii piosenki na samym końcu. Kolejne niepowodzenie potrafi podciąć skrzydła. W takiej chwili trzeba koniecznie zdobyć jakiś laur. Postanowiłem więc, że odpalę Tell Your World. Od kilku lat jest to jedna z moich ulubionych piosenek Miku i pisałem już o niej nawet na łamach W co gracie w weekend?

Nie ukrywam jednak, że ostatnią konsolę Sony kupiłem m.in. po to też, żeby od czasu do czasu wrzucić do tego cyklu jakiś filmik z ogrywanej gry. Sega niestety wyłączyła głos w Future Tone podczas nagrywania rozgrywki i nie da się tego zrobić za pomocą jednego przycisku. Nie jest to jednak żaden problem, bo wystarczy zgrać wybraną piosenkę Miku na pendrive’a i dodać go do klipu w ShareFactory. Udało mi się zaliczyć rzeczony kawałek na poziomie ekstremalnym, ale nie zdobyłem perfecta, więc postanowiłem, ze podzielę się z Wami moimi wyczynami na trudnym poziomie. Robię to także, żeby pochwalić się jednym modułem (czytaj strojem) Miku, który bardzo mi się ostatnio spodobał. Zaprojektował go nie byle kto, bo Mari Shimazaki, a więc projektantka samej Bayonetty oraz jedna z projektantek postaci pracujących przy Okami.

Z okazji dziesiątych urodzin Miku przygotowała specjalną wersję jej podstawowego stroju, zmieniając trochę jego kolorystykę oraz przede wszystkim dodając ogromną fluoroscencyjną kokardę na plecach, z którą wirtualna piosenkarka wygląda jak motyl świecący nocą.

W 2019r. Tell Yor World jest dla mnie czymś więcej, bo przecież tą piosenkę jako ostatnią zaśpiewała Miku na londyńskim koncercie w grudniu ubiegłego roku. Ciężko jest mi zapomnieć jeden z najbardziej ekscytujących weekendów w moim życiu. Musiałbym chyba uratować galaktykę przed najeźdźcami z kosmosu, żeby o tym zapomnieć.   


Mass Effect 2

Informacje

Platforma: PS3

Producent: BioWare

Data wydania: 21 stycznia 2011r.

Gatunek: Rpg akcji, strzelanina trzecioosobowa

A skoro jesteśmy przy temacie ratowania galaktyki, to nie sposób nie napisać o skrzyżowaniu rpga i strzelaniny trzeci osobowej autorstwa BioWare pt. Mass Effect 2, który ma już blisko dekadę na karku.

Obiecałem sobie, że podczas trzeciego przejścia wycisnę z niego tyle, ile zdołam i tak w zasadzie, to muszę jeszcze zdobyć do drużyny ostatnią postać, wykonać dla niej misję lojalnościową, zbadać kilka planet i mogę śmiało wyruszać na misję samobójczą.

Kiedyś naśmiewałem się z uproszczeń w systemie rozwoju postaci dwójki, w której zredukowano ciekawy system rozwoju postaci z poprzednika do raptem trzech ścieżek umiejętności (plus czwartej odblokowywanej w momencie wykonania misji lojalnościowej dla danego członka drużyny). Shepard ma trochę więcej tych ścieżek niż pozostali bohaterowie, ale w dalszym ciągu jest ich mniej niż w jedynce. Całkowite porzucenie systemu modyfikowania pancerzy i broni do dziś uważam za katastrofę, ale sprawę ratują trochę moduły usprawniające nasze zdolności oraz broń palną rozrzucone po całym wszechświecie.

Pamiętam słowa kolegi, który stwierdził kiedyś, że gra dostarcza najwięcej frajdy, gdy ogrywamy ją pierwszy raz. Teraz, gdy ogrywam Mass Effect 2 trzeci raz mam całą masę argumentów przeczącym tej tezie.

Zacznijmy od tego, że kanadyjski tytuł nigdy wcześniej nie smakował mi tak dobrze jak na szalonym poziomie trudności. Nie brakło mu geniuszu, ale po osiemdziesięciu pięciu godzinach ciągłych porażek dopiero teraz czuję, że to kosmicznie smaczne danie jest odpowiednio przyprawione. Nie ma lepszej przyprawy niż wściekłość, ordynarne przekleństwa i chęć naprawienia swoich błędów.

Gdy człowiek ląduje na jakimś totalnym zadupiu i wysypuje się na niego cała armia średnio opancerzonych mechów, gdzieś tam łazi jeszcze inny, ciężko uzbrojony, i udaje mi się wrócić z oddziałem na Normandię, to czuję, że dokonałem czegoś wielkiego. Nie wiem jak często ginę w tej grze, ale nie ma to większego znaczenia, gdy udaje mi się rozwalić w kolejnej misji dwa ciężko opancerzone mechy i oddział najemników, który na mnie naciera po zniszczeniu tych pierwszych. Po czymś takim nawet misja, w której gracz ma pięć minut na zdjęcie magazynu pełnego uzbrojonych po zęby przeciwników i rozbrojenie bomby, która zagraża istnieniu całej pobliskiej kolonii nie stanowi zbyt dużego problemu. Skoro jesteśmy Widmem od zadań specjalnych, to takie akcje są naszą codziennością i musimy z nich wychodzić obronną ręką.

Jasne, że czasem wyłem z bólu, mierząc się z latającym Pretorianinem, którego wiązki laserowe z oczu doprowadzały mnie do wściekłości, ale w końcu i nawet te monstra potrafiłem zniszczyć.

Rozgrywanie kolejny raz tych wszystkich misji lojalnościowych przypomniało mi jak BioWare miażdżył kiedyś konkurencję. Przytoczę tylko przykład misji dla asari Samary, która zleca nam permanentne unieszkodliwienie swojej chorej na hedonizm córki, zabijającej ofiary podczas aktu seksualnego. Już prawie zapomniałem jaką szokującą konkluzję ma ta misja, bo inaczej przecież nie da się określić momentu, gdy możemy ją zabić a jej miejsce w naszym oddziale zajmie owa córka, na którą mieliśmy zlecenie. Trzeba mieć jaja, żeby coś takiego wymyślić. Nawet teraz mam ogromnego kaca moralnego związanego z zabiciem matki, która poświęciła czterysta lat na odnalezienie córki, ale jak to mówią, co nas nie zabije, to nas wzmocni.

Misje lojalnościowe nie są wymagane do ukończenia gry, ale są doskonałym dopełnieniem wątku głównego i coś podobnego widziałem chyba tylko w Wiedźminie 3, w którym misje poboczne służą przecież rozwinięciu historii niektórych postaci z głównego scenariusza, więc nie mamy wrażenia, że wykonujemy kolejne wiedźmińskie zadanie a robimy coś dla przyjaciół, którzy pomagają nam przy odnalezieniu Ciri.

Wróćmy jednak do Mass Effect 2. Tak jak już wspominałem jestem już praktycznie na samym końcu mojej kosmicznej podróży. Łącznie z drugą odsłoną przygód Sheprada i jego kosmicznej kompanii spędziłem ponad 210 godzin przez siedem ostatnich lat i pożegnam się z nią z ogromnym bólem w sercu, bo dopiero teraz po tych wszystkich latach uświadomiłem sobie jak pustą i płytką grą jest Dragon Age: Inkwizycja. Jasne, że jest piękna, duża i ma swoje momenty, ale czuję tu ogromny dysonans. ME2 jawi mi się jako produkt zaawansowanej cywilizacji kosmiczno-rpgowej, która sięgnęła swoją grą gwiazd i dotarła do innych glaktyk, tak jak kiedyś Knights of the Old Republic oraz Star Ocean: Till the End of Time od tri-Ace. Inkwizycja przy nich to produkt od jaskiniowców, którzy uczą się dopiero krzesać gry fabularne.


Do zobaczenie w innej galaktyce. Mam nadzieję, że spotkamy się w przyszłym tygodniu na jakiejś przyjaznej planecie.

squaresofter
19 stycznia 2019 - 12:30