Recenzja: Sędzia Dredd Bezprawie - Froszti - 25 lutego 2020

Recenzja: Sędzia Dredd Bezprawie

Kiedy przestępcy zaczynają być coraz bardziej zuchwali, a strach nie pozwala zwykłym obywatelom na normalne funkcjonowanie w uporządkowanym społeczeństwie, pojawiają się oni. Jedni nazywają ich obrońcami sprawiedliwości inni funkcjonariuszami faszystowskiego systemu. Jedno jest pewne, są oni stróżami prawa, arbitrami i katami w jednej osobie, czyli Sędziami sprawiedliwości.

Daleko od rozwiniętej cywilizacji w miejscu, gdzie króluje wszechobecny pustynny bród, na całkowitym zadupiu galaktyki, można znaleźć miasteczko Badrock. Mieścinę, która kiedyś ma stać się nowoczesną i rozwiniętą metropolią, zanim jednak to nastąpi potrzeba naprawdę dużej siły roboczej, mocno wykorzystywanej przez ogromną korporację. Tygiel robotniczy automatycznie przyciąga za sobą kolejne fale problemów. Relacje pomiędzy Mekami, Mutkami, Wzniesieńcami i ludźmi kształtują się w ilości rozwalonych łbów. W takim miejscu potrzebny jest twardy i zdecydowany szeryf, który zaprowadzi porządek. Właśnie w tym celu na to kompletne odludzie przybywa Metta Lawson, pracownica tego samego departamentu sprawiedliwości co legendarny sędzia Dredd. Stróż prawa, który ma jasno określone zasady, którymi kieruje się w swojej pracy i nieuznający kompromisów. Dość szybko odkrywa ona, że bójki, szabrownicy i litry syntholu to tylko wierzchołek prawdziwej góry problemów. Cała sprawa śmierdzi czymś o wiele poważniejszym, co nowa szeryf stara się odkryć. Im więcej prawdy poznaje, tym mocniej znajduje się na celowniku ludzi, którzy nie lubią, gdy ktoś interesuje się ich sprawami.

Komiksy z uniwersum sędziego Dredd od zawsze miały w sobie pewne elementy zaczerpnięte z Dzikiego Zachodu. Jednak umiejscowienie większości dzieł w megamiastach powodowało, że mało kto zwracał na to uwagę, rozkoszując się bardziej widocznym futuryzmem. Tutaj te proporcje ulegają znaczeniu przetasowaniu i westernowy klimat wybija się na pierwszy plan, pozwalając momentami zapomnieć zarówno o tym, że mamy tutaj do czynienia z albumem science-fiction, jak i o przynależności do znanego świata. W przypadku tego dzieła należy wspomnieć, że jest on zasadniczo kontumacją komiksu Insurrection, jak jednak można przeczytać we wstępie, znajomość tamtego tytułu nie jest niezbędna, bo album stanowi oddzielną historię.

Głowna otoczka dzieła mocno przypomina filmy Sergio Leone, epatując mocnym klimatem Dzikiego Zachodu. Dan Abnett (scenarzysta) potrafił jednak dodać do historii coś więcej. Kilka pojawiających się z kolejnymi stronami wątków sprawia, że cały album nabiera wyrazistości, głębi, nutki enigmatyczności, wielogatunkowości i postmodernistycznego charakteru. Historia jest spójna i naprawdę wciągająca, pozbawiona niepotrzebnych i nudnych elementów, a akcja rozwija się w takim tempie, że napięcie towarzyszy czytelnikowi do samego końca.

Najważniejszym jej elementem jest jednak nowo przybyła pani szeryf. Metta Lawson to postać, w której można doszukać się kilu dość stereotypowych cech. „Prawo i porządek” w jej rozumieniu znacząco odbiega od tego, co prezentują pozostali sędziowie. W swoich działaniach jest bezkompromisowa i nie lubi jak ktoś staje na jej drodze, ale zawsze stara się być sprawiedliwa. Nie tylko nie nadużywa (w zasadzie to wg. nie używa) standardowej broni sędziów, która eliminuje ze świata przestępców, ale również daje szansę niektórym z nich zejścia ze złej drogi. Doskonale zdaje sobie ona sprawę, że w miejscu, w którym się znalazła, życie wygląda zupełnie inaczej niż w wielkich metropoliach więc i przestępstwa i wykroczenia należy traktować inaczej. Nie oznacza to jednak, że pozwala mieszkańcom na zbyt wiele i nie kieruje się momentami emocjami. Zarówno jej strzelba, jak i język dość często są o wiele szybsze niż zdrowy rozsądek, o czym czytelnik będzie miał wielokrotnie okazję się przekonać. Wielu pozytywach można wyrazić się również o pozostałych bohaterach, którzy są ciekawe nakreśleni i dość różnorodni. Dialogi pomiędzy innymi epatują nutka humoru i doskonale wpasowują się w klimat dzieła.

Jednym z niewielu elementów, do którego można się przyczepić w strukturze działa to maniera umieszczania przy niektórych rysunkach informacji, która postać w danej chwili się wypowiada. O ile na początku ma to sens, bo dopiero poznajemy bohaterów, to w późniejszym etapie jest to niepotrzebne. Przecież każdy odbiorca komiksu będzie wydział, że w danej chwili wypowiada się sędzia Lawson, jej zastępczyni czy inna częściej pojawiająca się tutaj postać. Pewną łyżeczką dziecku dla niektórych będzie również zakończenie albumu, które jest czystej postaci cliffhangerem.

Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to Phil Winslade postawił tutaj na czerń i biel nadając komiksowi odrobinę sznytu retro. Forma graficzna znacząco odbiega od tego, co można zobaczyć w innych dziełach uniwersum, tutaj jednak doskonale wpasowuje się w klimat albumu. Kreska jest dosyć surowa, co ma pływ w niektórych kadrach na pewną szczególność, szczególnie tego, co dzieje się w tle. Jeśli jednak fabuła tego wymaga, artysta potrafi nakreślić naprawdę piękne i wyraziste rysunki, które zachwycają.

Tytuł spośród innych nowo wydanych dzieł wyróżnia się ciekawą i ekscytującą historią oraz niesamowitymi i wyrazistymi bohaterami, pozwalając sądzić, że kolejne części również powinni zachwycać. Dredd Bezprawie to rewelacyjne dzieło, które powinno znaleźć się na celowniku zarówno miłośników uniwersum, jak i tych czytelników komiksów, którzy poszukują dobrych i przemyślanych westernów sci-fi.

Radosław Frosztęga

 

Froszti
25 lutego 2020 - 11:36