Recenzja: Aliens - Ratunek - Froszti - 19 marca 2020

Recenzja: Aliens - Ratunek

Wydawnictwo Scream Comics w ostatnim okresie naprawdę mocno rozpieszcza fanów „Obcego”. Obok naprawdę genialnego Labiryntu, rodzime komiksowe uniwersum wzbogaciło się również o tytuł "Aliens: Ratunek", w którym to Brian Wood kończy rozpoczętą przez siebie historię Amandy Ripley i Zuli Hendricks.

Scenariuszowo tytuł nawiązuje do wydanego u nas tytułu Aliens: Opór oraz gry Izolacja, jednak historia jest na tyle prosta w swoich założeniach, że każdy powinien połapać się w niej bez większego problemu, nawet jeśli nie miał jeszcze do czynienia z wymienionymi tytułami.

Tak jak zostało to wspomniane we wstępie, historia kontynuuje pewne rozpoczęte wątki Amandy Ripley i Zuli Hendricks, tym razem jednak owe panie schodzą na dalszy plan scenariuszowy, a ich miejsce zajmuje Alec Brand. Młody człowiek jest jednym z ludzi, którzy zostali ocaleni przez owe bohaterki. Pamięć o ich czynie ukształtowała jego przyszłość, w której stara się również pomagać innym jako kolonialny marines. Los chciał, że stał się on członkiem tajemnej misji, mające na celu oczyszczenie pewnego księżyca z przedstawicieli obcej rasy, w której będą partnerować mu właśnie Amanda i Zuli. Ich zdanie dość szybko okazuje się o wiele bardziej skomplikowane i niebezpieczne niż początkowo sądzili. Każda kolejna minuta misji to będzie bezpardonowa walka o życie swoje i milionów innych istnień.

Historia stworzona przez Briana Wood’a stawia tutaj na pewne utarte, ale też doskonale przyjęte przez szerokie grono odbiorców schematy. Scenariusz do najbardziej skomplikowanych zdecydowanie nie należy, ale jest on tak naładowany akcją, że nie będzie tutaj mowy o nudzie. Zresztą w historii znajdzie się również miejsce na lekki twist fabularny, który naprawdę będzie potrafił zaskoczyć. Komiksy z uniwersum Aliens dość często epatują pewną prostotą twórcza, jednak są one na tyle ciekawie i przesiąknięte dynamiczną akcją, że całość prawie zawsze pochłania się za jednym posiedzeniem i dokładnie tak jest też w tym przypadku.

Dobrą konstrukcję scenariusza tworzą również całkiem nieźle nakreślone postacie. Świetnym pomysłem twórcy było odrobinę mocniejsze zagłębienie się w przeszłości głównego bohatera. Ukazanie go jako człowieka, który dużo zawdzięcza swoim bliskim, jak i innym ludziom, pozwala zrozumieć jego zachowanie i motywacje, przez które stara się sprostać pewnym oczekiwaniom. Prosty zabieg twórczy, wymuszający na czytelniku polubienie tej postaci i kibicowanie mu do samego końca, aby odniósł pełny sukces swoich działań.

Styl artystyczny albumu podobnie jak historia stawia na prostotę. Kieran McKeown to całkiem sprawny „rzemieślnik”, któremu jednak jeszcze daleko do geniuszy pokroju Tristana Jonesa (Aliens: Bunt). Nie mniej jednak stworzone przez niego prace są przyjemne dla oka, a dość czystym kolejnym kadrom komiksu trudno jest coś zarzucić. Swoją cegiełkę do solidnego albumu dołożyli również JL Straw (tusz) oraz Dan Kackson (kolory).

Osobny akapit należy się również rodzimemu wydaniu. Twarda oprawa, dobrej jakości papier kredowy i dobre tłumaczenie sprawia, że komiks zdecydowanie warty jest znalezienie się w domowej biblioteczce.

Aliens: Ratunek to całkiem solidne zakończenie sagi o Hendricks, która powinna przypaść do gustu szerokiemu gronu miłośników uniwersum Obcego. Tytuł razem z wydanym niedawno Labiryntem, stanowią naprawdę godne uwagi albumy, które powinny znaleźć się w wielu domowych biblioteczkach.

Radosław Frosztęga



Froszti
19 marca 2020 - 12:21