Recenzja Darling in the Franxx #3 - Froszti - 9 grudnia 2021

Recenzja Darling in the Franxx #3

Wielkie roboty, ludzkość na krawędzi zagłady, walczące nastolatki i nagie ciała. Czyli kolejna część serii Darling in the Franxx, która pojawia się na naszym rynku nakładem wydawnictwa Waneko.

Zero Two po poznaniu z Hiro i wspólnej walce chce być jak najbliżej swojego „ukochanego”. Z wielkim entuzjazmem zwiedza ona tereny plantacji numer 13. Chwilę beztroski i radości, szybko jednak przerwane są przez pojawiające się plotki na jej temat. Członków oddziału niepokoi fakt, że nazywana jest ona „zabójcą partnerów”. Wszystko to jednak mocno przyćmiewa zbliżające się ważne wydarzenie, jakim jest wymiana paliwa pomiędzy plantacjami. Jest to najbardziej niebezpieczny moment, kiedy to obrona jednostek spoczywa na barkach młodych pilotów w swoich „FRANXXach”.

Trzeci tom serii to przede wszystkim duża porcja widowiskowości i epatowania nagimi częściami ciała. Na całe szczęście autor mangowej adaptacji zaoferował czytelnikowi coś więcej niż tylko walki wielkich robotów i gorące sceny ecchi. Hentaro Yabuki, zanim przejdzie tutaj do dynamicznej strony opowieści (walka wypełniająca całą końcówkę), kolejne rozdziały poświęca na lepsze zaprezentowanie bohaterów i ukazanie rozwijających się pomiędzy nimi złożonych relacji. Na pierwszy plan oczywiście wysuwa się tutaj dwójka Zero Two i Hiro. Mroczna i tajemnicza przeszłość rogatej dziewczyny, napędza ciekawość czytelnika. Pod wierzchnią warstwą beztroski i radości skrywa ona swoje bardziej uczuciowe oblicze. Nieźle również prezentują się wewnętrzne rozterki Hiro, który z jednej strony chce za wszelką cenę walczyć z przeciwnikiem, z drugiej doskonale zdaje sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji swoich decyzji. Na dodatek nieustannie fascynuje i jednocześnie przeraża go jego nowa „partnerka”. Musi więc on „dojrzeć” do roli bohatera, który gotowy jest na pewne poświęcenia. Autor pewną część miejsca w tomiku przeznacza również na pokazanie innych młodych mieszkańców plantacji numer 13. Każdy z nich wychowany do walki z gigantycznym wrogiem (Kyoryu), epatuje innym charakterem i zupełnie odmiennym podejściem do swojego przeznaczenia. Zachodzą pomiędzy nimi różnorakie relacje, które mogą rozwinąć się w dość ciekawy wątek.

Pomimo skupienia się na bohaterach i ukazaniu ich „złożonych” charakterów, tytuł nie staje się nagle jakoś nadmiernie „rewolucyjny” i „głęboki”. Nadal jest to łatwa, prosta i przyjemna dawka mangowej rozrywki, która ma zapewnić odbiorcy chwilę niezobowiązującego relaksu. Pod tym względem serii jak na razie nic nie można zarzucić. Całkiem przyjemna lekka dawka humoru nieźle łączy się z dynamicznymi walkami. Przyćmiewa to nawet sceny fanserwisu, który momentami jest tutaj kompletnie niepotrzebny.

Jeśli ktoś miał okazję oglądać anime, to warto dodatkowo przypomnieć, że mangowa adaptacja wraz z rozwojem historii zaczyna nabierać wyraźniejszych różnic. Jeśli więc komuś spodobał się ten tytuł lub szuka czegoś „rozrywkowego”, to zdecydowanie polecam.

Poprawna dawka mangowej rozrywki, która oferuje czytelnikowi niezły humor, widowiskowe walki, ciekawie rozwijających się bohaterów i dawkę nagości.

Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Froszti
9 grudnia 2021 - 10:09