Powszechnie znanym faktem jest uznanie, jakim cieszy się StarCraft w Korei Południowej. Transmisje meczy w telewizji, traktowanie gry Blizzarda jak sportu narodowego, a najlepszych graczy jak celebrytów - do tego można było się już przyzwyczaić. Małą niespodzianką może więc będzie wydarzenie opisane w rozwinięciu wpisu...
W zeszłym tygodniu świat obiegła informacja o (krótkim) konflikcie zbrojnym między Koreą Północną a jej bezpośrednim południowym sąsiadem. Przypomnijmy: Północ ostrzelała wyspę należącą do Południa, na co ci spokojniejsi odpowiedzieli kilkoma strzałami, podobno samymi niecelnymi.
Jak informuje serwis Kotaku, po tym wydarzeniu minister obrony Korei Pd., Kim Tae-young (pan po lewej), został zapytany, dlaczego reakcja na atak nastąpiła dopiero po 13 minutach i była tak słaba. Odpowiedź ministra była co najmniej zaskakująca:
To nie jest StarCraft.
Można sądzić, że ton nie był żartobliwy; w tym przypadku mamy raczej do czynienia z dowodem na to, jak mocno słynna marka gier strategicznych zakorzeniona jest w świadomości azjatów z kraju LG i Samsunga. Podobną sytuację (z dość kontrowersyjnymi reakcjami graczy) obserwowaliśmy niedawno w przypadku Michela Platiniego i jego "Playstation football".
Tylko czekać, aż nasi prominenci zaczną posługiwać się podobnymi porównaniami. Byłaby to miła odmiana od wciąż popularnej retoryki wojennej...