Reign Over Me - Kono - 8 lutego 2011

Reign Over Me

Rzadko kiedy zdarza się, żeby w Hollywood, czy gdziekolwiek indziej na świecie, powstał dobry film bazujący na grze komputerowej. Jednak nawet jeśli gry mają być tylko częścią jakiegoś filmu to zazwyczaj średnio na tym wychodzą i dostają rolę rozrywki dla dzieci albo upośledzonych kulturowo mężczyzn, którzy psychicznie są na poziomie rozwoju 13-latka. Na szczęście pojawiają się też filmy, które potrafią z genialnej gry zrobić użytek i wkomponować ją w ciekawą historię. Taki przypadek mamy właśnie w wydanym w 2007 roku Reign Over Me.

Film opowiada historię dwóch znajomych ze studiów, którzy spotykają się po latach. Jeden z nich (Alan Johnson, którego gra Don Cheadle) ma dobrze prosperujący gabinet dentystyczny i z pozoru szczęśliwą rodzinę. Drugi (Charlie Fineman grany przez Adama Sandlera) natomiast po stracie całej rodziny w trakcie zamachów z 11 września jest cieniem samego siebie sprzed lat. Udręczony przez tą stratę urywa kontakt z rodziną żony i zamyka się we własnym świecie. Wydawać by się mogło, że to właśnie Charlie może najwięcej skorzystać na tym spotkaniu po latach. Jak się jednak okazuje, odnowiona znajomość pomaga otworzyć się i stawić czoła swoim problemom zarówno Alanowi jak i Charliemu.

To, co w filmie zaskakuje to przede wszystkim rola, którą wykreował Sandler. Znany raczej z wygłupów przed kamerą, niż z pełnych dramaturgii kreacji aktor, tutaj - moim skromnym zdaniem - spisał się na medal. Co więcej, widz już po kilku minutach obcowania z tą postacią wyrzuca z pamięci role komediowe Sandlera i zaczyna rzeczywiście współczuć bohaterowi udręczonemu przez spychane do podświadomości wspomnienia tragedii. Warto też wspomnieć, że do obsady dołącza Liv Tyler grająca bardzo zaangażowana panią psycholog, a gościnnie pojawi się i Donald Sutherland.

Teraz jednak o najważniejszej sprawie dla nas, czyli wpleceniu do filmu gry. I to gry nie byle jakiej, bo mówimy tu o Shadow of the Colossus. Tytuł autorstwa Team Ico na początku służy Charliemu, jako jedna z wielu form ucieczki od ponurej i z pozoru wrogiej rzeczywistości. Później okazuje się, że gra działa jako czynnik, który zbliża do siebie dwójkę ludzi. Oczywiście tytuł ten znalazł się w filmie nieprzypadkowo. Jeremy Roush – pracujący nad montażem obrazu wpadł na ten pomysł przypominając sobie jak jego ojciec (weteran wojny w Wietnamie) radził sobie ze swoim zespołem stresu pourazowego. Oglądał on film Aliens, który w pewny zawoalowany sposób opowiada historię wojny w Wietnamie. Co więc mogłoby lepiej przedstawić tragedię 11 września niż widok powoli upadających kolosów? Z resztą, nawet losy głównych bohaterów przedstawione zarówno w grze jak i filmie w pewien sposób nakładają się na siebie.

Reign Over Me często otrzymuje bardzo mieszane recenzje. Albo z powodu happy endu (który moim zdaniem nie jest jakoś brutalnie wciskany widzowi), albo dlatego, że właściwie nie ma jakiegoś konkretnego zakończenia. Ciężko mi zgodzić się z tymi zarzutami. To nie jest opowieść o walce dobra ze złem, gdzie na końcu Chuck Norris musi obowiązkowo kopem z półobrotu zatriumfować. To opowieść o udręce, skrywanym bólu i kłopotach z komunikowaniem się z innymi ludźmi – problemach, które nie zawsze mogą zostać definitywnie rozwiązane lub zakończone happy endem.

Kono
8 lutego 2011 - 18:30