Forfiter #7 Dr House. Na czym polega fenomen serialu? - ROJO - 15 marca 2011

Forfiter #7 Dr House. Na czym polega fenomen serialu?

Forfitery to mini-felietony. Mniejsze od Rojopojntofwiu, ale większe od Szybkiej rozkminy.

Kto powiedział, że nie można mieć fikcyjnych idoli?

Gdy oglądamy jakiś film, który już od pierwszych minut uświadamia nam, że nigdy go nie zapomnimy, że wkupi się w nasze łaski, że po prostu już nam się podoba – zaczynamy się smucić, że kiedyś ta przygoda dobiegnie końca. Podobnie jest z resztą z grami. Z serialami na szczęście jest inaczej. Konkretną jazdę mamy rozłożoną na wiele sezonów i dziesiątki odcinków. Zawsze jest na co czekać, czym się cieszyć, co przeżywać. Widmo końca historii danego tytułu przestaje być tak intensywne jak w przypadku dobrego filmu. Nie może to być jednak byle jaki serial. W tej kwestii bardzo sobie cenię inteligentną rozrywkę i konsekwentnie wysoki poziom każdego epizodu. Lubię być wzruszany, rozśmieszany, szokowany, zaskakiwany. Zmuszany do refleksji, miażdżony akcją, urzekany rozkminą, powalany dialogami. Najlepiej gdy całą paletę skrajnych emocji funduje mi jeden serial. Ba! Każdy, osobny odcinek! Taki jest właśnie Dr House.

Obsada miażdży.

Nie będę opisywał samego serialu (od tego jest chociażby Wikipedia), lecz skupię się na analizie jego fenomenu. Pozwoliłem sobie wyodrębnić kilka elementów, przyczyniających się do popularności perypetii najsłynniejszego lekarza na świecie. Zastosowano wiele przemyślanych, cwanych zabiegów. Całość genialnie połączono, co dało iście wybuchową mieszankę. Let’s take a look!

Bohater główny

Postać Gregory’ego Housa to wg mnie największy przekręt w kinematografii jeśli chodzi o kreację bohatera. Z jednej strony mamy genialnego lekarza diagnostę, fenomenalnego obserwatora, utalentowanego muzyka, używającą niekonwencjonalnych metod przeinteligentną bestię, Boga riposty. Z drugiej? Mizantropa, nie stroniącego od alkoholu i prostytutek – ateistę, rasistę, narkomana (bezlitosny Vicodin), perfidnego chama. Szydercę jakich mało. Mocne, nie? Magia kontrastu, ot co. I kto by pomyślał, że taka postać zostanie zaakceptowana, ba! – pokochana przez naród amerykański. To dopiero ewenement. Wydaje mi się, że wynika to z tego, iż będąc przyzwyczajonymi do dyskusyjnego i kontrowersyjnego zachowania Housa, oczekujemy, gdy wreszcie okaże on komuś choć trochę serca, ciepła, szczerego zrozumienia, współczucia, ludzkiej dobroci. Gdy w końcu to następuje, nie sposób polubić go jeszcze bardziej. Klasa sama w sobie. Inna kwestia to styl samego aktora. Połączenie elegancji (marynarki, płaszcze), mody młodzieżowej (T-shirty, Shoxy, fryz a’la artystyczny nieład) z nierozłączną laseczką, przypominającą o jego kalectwie (pierwotnie House miał poruszać się na wózku). Wizerunek sprzedał się wyśmienicie. Hugh Laurie (m.in. „Stuart Malutki” [LOL]) czuje postać, którą gra. To widać. Zżył się z nią, oddał się bez reszty. Nic dziwnego, że płacą mu za odcinek 700 tysięcy dolarów (bije go tylko Charlie Sheen w „Dwóch i pół” – 1,3 miliona $).

Twórcy serialu nie kryją, że inspirowali się Sherlockiem Holmsem.

Forma

Mega klimatyczne połączenie kilku sprawdzonych patentów. Mamy więc hybrydę „Ostrego dyżuru” (generalnie szpital, cała otoczka, mocne przypadki, związki między lekarzami), kryminalnych zagadek CSI (pacjent jako ofiara, choroba jako przestępca, objawy jako podejrzani, diagnoza jako dochodzenie) z Sherlockiem Holmesem (główny bohater jako detektyw, lubujący się w łamigłówkach, wybierający tylko najciekawsze sprawy). Do tego dochodzi retrospekcja tego, co zaszło w ciele osoby chorej w formie szybkich, anatomicznych filmików przywodzących na myśl te, ze wspomnianego CSI. Mało tego. Kolejny trafny zabieg to połączenie dwóch innych elementów. Każdy odcinek ma swoją całość. Mamy więc mini-film, nie wymagający znajomości historii epizodów poprzednich. Jednak gdy oglądamy serial od początku – jako wierni, stali widzowie, jesteśmy nagradzani wieloma smaczkami i odwołaniami do sytuacji z innych odsłon. W serialu występuje również cała masa Eastereggów . Kto uważnie ogląda, ten wie (np. wiele odwołań do wymienionego Holmesa). Twórcy Dr Housa bardzo często decydują się na przeróżne eksperymenty, mające na celu nie dopuścić do monotonni. Mamy więc odcinki dwuczęściowe (m.in. sterroryzowanie szpitala, choroba Foremanna), historie skupione tylko na jednej, wybranej postaci (Cuddy, Wilson), „halucynacyjne” (Amber, Cuttner) jak i takie, rozpoczynające się od końca. Kolejnym urozmaiceniem jazdy w szpitalu Princeton‑Plainsboro są zapraszani goście. Nierzadko przychodzi nam zobaczyć kogoś znajomego z większego ekranu (m.in. David Morse, John Earl Jones, Mira Sorvino). Motyw fajny. Znany i lubiany (ale i tak rządzi „Trzynastka”:)

Komedia, romans, dramat, obyczaj, sensacja, sc-fi. Serial uraczy nas każdym gatunkiem.

Dialogi

Rzadko się zdarza, żeby w filmie czy serialu nie było ani jednego zbędnego dialogu, słowa, nawet kurna przecinka. Rozmowy są przeinteligentne, zawsze coś wnoszą. Nie ma pustosłowia, lania wody, czy drewnianych wstawek. Tutaj nawet żart jest z klasą. Konwersacje, uwagi, ironie, odwołania, riposty, dżołki, cytaty. Ledwo wstajemy po pierwszym słownym nokaucie, gdy ze zdwojoną siłą nadchodzi drugi. To nie jest serial dla dzieci. Wykminić, zrozumieć, ogarnąć wszystkie teksty nie jest łatwo. Uzupełnieniem miażdżących polemik, nierzadko są rozbrajające miny Housa. Często wyraz twarzy Grega potrafi zmieść równie skutecznie, co wcześniej odpalony tekst.

Dialogi w Housie to najwyższa półka.

Muzyka

Od wejściówki, przez cały odcinek podczas sentymentalnych lub komicznych podsumowań danego wydarzenia, po napisy końcowe. Muzyka w Housie trzyma poziom jak diabli. Serdecznie wszystkim polecam soundtracki do poszczególnych sezonów. Werbalna jazda gwarantowana. Oprócz fajnego utworu w tle, czasem słyszymy również samego Housa, jak przykładowo gra na gitarze czy pianinie. Dobra nuta, która temu serialowi nie jest obca – potrafi za równo mocno podkreślić tragizm sytuacji, co jej komiczność. W zależności czego dotyczy, w jakim momencie leci – muzyka w Housie odgrywa ważną rolę.

W niektórych odcinkach, również House dodaje swoje trzy nuty.

Gry

Zapewne wielu z Was, którzy oglądają serial zauważyło zamiłowanie Housa do gier elektronicznych. Gustuje on w konsolach przenośnych (głównie PSP), chociaż i przy stacjonarnej można go zobaczyć (Xbox360). Nierzadko aktorzy grają również razem na kanapie w co-op’a (Taub i Foremann). Był nawet odcinek w całości poświęcony grom komputerowym w 3D (hełmVR). Taki bajer. Dla normalnego widza niezauważalny, dla nas graczy - zawsze sympatyczny.

House to gracz :) Jeden z naszych!

Dr House to niesamowita hybryda wielu gatunków. Można by rzec: sensacyjny komedio-dramat medyczny z mocnym asem w rękawie pod postacią Hugh i jego gry. Każdy w tym serialu znajdzie coś dla siebie. Poszczególne odcinki budzą wiele emocji. Często skrajnych, zawsze mocnych. Zaczynamy śmiechem, kończymy łzą. Kocham ten serial. Stał się on już dawno częścią mojego życia. Bo i nierzadko o nim mówi, często go ratuje.

Aha. I to był toczeń!

P.S. 1 Jeśli oglądacie serial, wymieńcie swoje ulubione odcinki. W nagrodę macie zestaw tapet na pulpit w galerii.

P.S. 2 Jeśli podoba Ci się mój Blog, znalazłeś/-aś w nim coś dla siebie (jakiś cykl, stały element, itp.) i posiadasz konto na Facebook'u, "Polub go" po prawej stronie pod moim avatarem. Z góry Ci za to dziękuje. Doceniam i pozdrawiam. ROJO

Forfitery:

#1 Mod, który roztańczył świat!

#2 Najciekawsze kostiumy postaci z gier!

#3 Paintball to nie zabijanie! Nie dla wszystkich...

#4 Książka zdejmująca klątwę palenia

#5 FanArt

#6 Załóż kurtkę, weź lekarstwa

#7 Dr House. Na czym polega fenomen serialu?

ROJO
15 marca 2011 - 16:51