Tajemnica Polybiusa - Ender - 20 lipca 2011

Tajemnica Polybiusa

Sierpień 1981 roku, przedmieścia amerykańskiego Portland. Trwające właśnie wakacje, które były wyjątkowo gorące i parne, dla 14-letniego Thomasa Dee i dwójki jego przyjaciół okazały się również piekielnie nieciekawe i nudne. Miniony miesiąc spędzili na długich wycieczkach rowerowych po monotonnym osiedlu domków jednorodzinnych, na którym przyszło im mieszkać oraz wypadach na pobliski basen, nieustannie oblegany przez dzieciaki z całej dzielnicy. Nudę miał przerwać planowany już od dłuższego czasu całodniowy wypad do salonu gier, który mieścił się na parterze lokalnego centrum handlowego. Cała trójka przez ostatnie tygodnie wstrzymywała się z wydawaniem swoich tygodniówek. Chcieli by być pewni, że pieniędzy wystarczy im na wielogodzinną grę i przetestowanie wszystkich automatów, nawet tych na, które nie było ich do tej pory stać. Radośnie oczekując na wizytę w centrum, chłopcy nie mogli przypuszczać, że nie potoczy się ona według wcześniejszego planu i nieść będzie ze sobą dramatyczne reperkusje...

Salon był całkiem całkiem przestronny i duży, ale zaklejone okna i przygaszone światła sprawiały, że przypomniał bardziej pieczarę co zresztą odpowiadało chłopcom, którzy przed wejściem zaopatrzyli się w zapas hamburgerów i frytek, który miał wystarczyć im na cały dzień zabawy. Spożywanie posiłków wewnątrz salonu było surowo zabronione, ale półmrok ułatwił przemycenie całego prowiantu. Z początku tradycyjnie chcieli zagrać najpierw w Space Invaders lub bijącego od roku rekordy popularności Pac-Mana, ale uwagę Toma przyciągnął stojący nieco z boku automat z dużym napisem „Polybius”. Nie pamiętali go z wcześniejszych odwiedzin, więc musiał być nowy, a pytany o nowości właściciel nic nawet o nim nie wspomniał! Postanowili więc zaryzykować i zacząć dzień od przetestowania tajemniczej gry. Mogli sobie na to pozwolić, w końcu mieli kieszenie pełne żetonów. Po kilkunastu minutach zabawy, wszystkim zrobiło się niedobrze, z początku myśleli, że to wina fast-foodów, ale zjedli tylko kilka frytek, a ich stan pogarszał się z minuty na minutę. Pół godziny później jeden z chłopców zemdlał, a pozostałą dwójkę ni opuszczały silne zawroty głowy. Proszony o pomoc dziwnie spokojny właściciel salonu wezwał pogotowie. Tom, pytany w domu o to co się stało, miał problemy z przypomnieniem sobie tego co robił razem z przyjaciółmi tego ranka, próbom przywołania wspomnień towarzyszył dziwny niepokój. Przez kolejne dwa dni dręczyły go okropne koszmary, nie mógł spać i rzucał się w łóżku, a przed oczami przewijały mu się dziwne barwne plamy i niesprecyzowane kształty. Podświadomie wiedział, że jest to wiązane jakoś z wizytą w salonie, ale bał przyznać się do tego rodzicom. Tydzień później trafiła do niego okropna wiadomość. Jego kolega rzucił się z szpitalnego okna ginąc na miejscu.

Od tamtej pory, dwójka przyjaciół stała się wyjątkowo apatyczna. Nie rozmawiali ze sobą, nie potrafili wzbudzić w sobie smutku z powodu śmierci przyjaciela, nic ich już nie cieszyło, niczym się nie przejmowali. Pomimo pomocy z strony psychologów i lekarzy nie doszli do siebie. Dwa lata później, Tom popełnił samobójstwo, nie mogąc znieść nękających go koszmarów i poczucia niepokoju, które towarzyszyło mu od pamiętnej wizyty w centrum handlowym. Ostami z żyjących chłopców rzucił w 1984 roku szkołę średnią i uciekł z domu. Od tamtej pory był bezskutecznie poszukiwany przez swoją rodzinę. Podobnie jak właściciel salonu gier, który zniknął wraz z Polybiusem pod koniec sierpnia 1981.

Tak zapewne mogłaby wyglądać nieco podkręcona fikcyjna fabuła, oparta na miejskich legendach otaczających Polybiusa. O tej tajemniczej grze, która rzekomo miała pokazać się na krótko w 1981 roku, w kilku salonach gry, na oberżach Portland, nie wiemy prawie nic pewnego. Poza jedną czarno-białą fotografią kiepskiej jakości i kilkoma zeznaniami świadków, twierdzących że automat zniknął tak szybko jak się pojawił, nie ma właściwie żadnych żelaznych dowodów na jego istnienie. Nikt do tej pory nie znalazł ROMu gry. Co prawda istnieją osoby twierdzące, że takowy istnieje i go posiadają, ale to również zawsze niepotwierdzone plotki lub zwykłe hochsztaplerstwo. Krążące po sieci kolorowe zdjęcia automatu są najpewniej fabrykacją fanów legendy. Próbują oni własnymi środkami odtworzyć jego zewnętrzny wygląd jak i samą grę, opierając się na plotkach i relacjach osób, które ponoć miały z nią styczność ponad 30 lat temu.

Od tego zdjęcia wszystko się zaczęło

Według krążących opowieści, Polybiusa zamknięty był w kompletnie czarnej obudowie (lub zielono-czarniej jak twierdzą niektóre źródła), a jego jedynym elementem ozdobnym był widocznym u góry tytułowy napis. Świadkowie twierdzą, że automat nie rzucał się w oczy i otaczała go lekko dziwna i niepokojąca aura.

Tak wyglądał Tempest w 1980 roku

Polybius miał być podobny do wydanego przez Atari w 1980 roku Tempesta, a według innej wersji, bardziej przypominać trójwymiarową grę logiczną, wzbogaconą o abstrakcyjne poziomy przywodzące na myśl labirynty z Pac-Mana. Zgodnie z popularną wersją legendy, kontakt z grą miał kończyć się nudnościami, zawrotami głowy, nocnymi koszmarami oraz amnezją. Wielu korzystających z niej ludzi miało mieć po zabawie problemy z przypomnieniem sobie swojego adresu, a nawet imienia. Innym z syndromów miała być apatia i zobojętnienie i niechęć do gier. Co ciekawe, według jednej z opowieści, pewna z „ofiar” Polybiusa, już jako dorosła osoba działała aktywnie na rzecz zakazania tej formy rozrywki.

Na tym jednak nie kończy się jeszcze ta historia. Widoczne powyżej domniemane zdjęcie ekranu startowego działającego ROMu Polybiusa, którego prawdziwości oczywiście nie da się dowieść, pozwala nam dostrzec nazwę producenta gry, którą jest tajemnicza firma Sinneslöschen Inc. Miłośnicy legendy nie znaleźli żadnych dowodów na istnienie tego przedsiębiorstwa, a tym bardziej na jego związki z branżą gier. Ich uwagę przykuła za to jego niemiecka nazwa, którą uznali za przekaz lub żart prawdziwych twórców tytułu. Jest ona neologizmem i złożeniem dwóch słów, którą tłumaczyć można jako kasowanie lub niszczenie zmysłów.

Idąc dalej, także tytuł gry możemy potraktować jako ukrytą wiadomość. Polybius to angielskie imię greckiego filozofa Polibiusza, żyjącego w latach 200-118 p.n.e. Poza wybitnymi osiągnięciami na polu kronikarsko-historycznym, był on też pionierem kryptografii i stworzył tzw. szachownicę Polibiusza, pozwalającą na szybkie i proste szyfrowanie tekstów i przesyłanie ich w formie ciągu liczb.

Polybius pojawił się nawet w jednym z odcinków Simpsonów...

Mając tyle zastanawiających tropów, część poszukiwaczy prawdy zaczęła łączyć Polybiusa z działaniami CIA albo z tajnymi projektami amerykańskiego rządu i wojska. Było to oczywiście kwestią czasu, bo nieufność wobec własnego rządu jest naturalna dla każdego Amerykanina lubującego się w rożnego rodzaju teoriach spiskowych. Stworzone przez nich fantastyczne konstrukty, mówiące o eksperymentach nad kontrolą umysłu lub społeczeństwa, podgrzewały jeszcze, pojawiające się tu i tam, relacje właścicieli salonów gier, którzy zarzekali się, że trzydzieści lat temu odwiedzali ich bliżej niezidentyfikowani "faceci w czerni", by odczytywać dane zbierane przez automat...

Ile prawdy jest w tych opowieściach? Jak w każdej miejskiej legendzie, także i tutaj trudno oddzielić ją od fikcji i fantazji użytkowników przeróżnych forów dyskusyjnych. Z całą pewnością zastawiające jest to, że mit wypłynął na powierzchnię na przestrzeni ostatnich kilku lat, czyli stosunkowo niedawno. Można to oczywiście tłumaczyć rozwojem internetu, który pozwolił na kontakt ludzi mających widzę lub jaką styczność z grą. Z drugiej strony, tytuł wywołujący tak przedziwne reakcje wśród graczy nie przeszedłby bez kompletnego echa, zostając zapomnianym na przeszło 20 lat. Faktem jest, że w 1980 roku wojsko USA zleciło Atari pracę nad specjalną wersją gry Battlezone, którą chciano wykorzystywać do ćwiczeń żołnierzy. Prawdą jest też to, że we wczesnych latach 80. w amerykańskich salonach pojawiła się gra wywołująca nudności wśród graczy. Nie był to jednak Polybius, a wadliwa wersja wspomnianego już wcześniej Tempesta. W owym czasie, popularny był też mit o ubranych na czarno agentach rządowych odwiedzających lokale z automatami. Kiedy połączymy za sobą te infomracje i dodamy do tego pewną czarno-białą fotografię oraz (to chyba najważniejsze!) nieograniczony czas i fantazje użytkowników sieci, możemy uznać, że udało nam się dotarzeć do źródeł intrygującj, ale mało prawdopodbnej legendy. No chyba, że...

 

 

Ender
20 lipca 2011 - 12:29