Dobre bo darmowe#5 Khronos: The Rise of Dark Warrior - Strider - 10 sierpnia 2011

Dobre, bo darmowe#5 Khronos: The Rise of Dark Warrior

Co bardziej złośliwi ludzie lubią powtarzać, że gram jedynie w tytuły, w których nie trzeba myśleć. Nie jest to do końca racją, bo lubię klasyczne przygodówki, podobnie jak i dobre RPG-i, ale czasami po prostu nie sposób odmówić takim ludziom racji. Szczególnie, gdy próbując się bronić, siedzę przy komputerze i na przemiennie katuję takie tytuły jak Devil May Cry, czy omawiany dziś Khronos.

Jeśli kiedykolwiek graliście w jakiegokolwiek slashera, wiecie o Khronos: The Rise of Dark Warrior niemal wszystko. W grze wcielamy się w tytułowego Khronosa, wojownika, który po śmierci miał niewątpliwego pecha i trafił wprost przed oblicze władcy piekła. Jako, że fucha Pana Ciemności jest dość monotonna, ten postanawia uprzyjemnić sobie nieco potępieńczą wieczność obserwując jak jego piekielni podopieczni zarzynają się wzajemnie w zupełnie bezsensownym boju. I tyle w kwestii fabuły - jako Khronos ruszamy do bezcelowego boju z piekielnymi hordami diabła. Żadnego ratowania świata, czy własnej osoby - z piekła i tak się nie wydostaniemy, więc fakt czy wygramy, czy też nie, nie ma najmniejszego znaczenia.

Nieco tylko lepiej niż scenarzysta spisali się  ludzie odpowiedzialni za stworzenie muzyki do tego tytułu. Rewelacji nie ma, ale zasadniczo oprawa dźwiękowa jakoś się trzyma - choć ja dość szybko z niej zrezygnowałem i załączyłem soundtrack z Devil May Cry 3, to przyznaję, że przy oryginalnej muzyce również całkiem przyjemnie rozczłonkowuje się piekielne zastępy.

Zadanie dla ambitnych: znajdź na screenie Khronosa :)

Ale slasher, choćby i z najlepszą oprawą muzyczną, będzie do niczego, jeśli nie będzie posiadał satysfakcjonującego systemu walki. A tego nie można Khronosowi odmówić - choć gra stworzona jest w 2D, to posiada całkiem sporo różnych kombinacji ciosów, które czynią z niej naprawdę widowiskowy tytuł (oczywiście, jeśli odpowiednio skorelujemy swoje oczekiwania z faktem, że gra jest darmowa). Boli jednak nieco fakt, że najsilniejszy atak odpalamy tylko przy użyciu jednego przycisku (po naładowaniu stosownego paska) i niemal zawsze wygląda on identycznie - za pierwszym, drugim i dziesiątym razem tryskająca po całym ekranie krew i latające fragmenty wrogów robią wrażenie, w końcu jednak się to nudzi i chciałoby się zobaczyć coś nowego. Niestety, żadnych nowości już nie uświadczymy, co skutkuje uczuciem pewnego niedostytu. A tak łatwo można było ominąć ten problem, wrzucając chociażby kilka dodatkowych, losowo wybieranych animacji...

Monotonia, niestety, wkrada się również do właściwej rozgrywki. Trybów gry za wiele do wyboru nie ma (3 poziomy trudności oraz survival), a każdy sprowadza się w gruncie rzeczy do tego samego: wycinania w pień kolejnych fal przeciwników. Żadnych nowych etapów, żadnych nowych bossów - zabiłeś wszystkich wrogów? No to gratulujemy i witamy ponownie w menu głównym! Najbardziej widoczne jest to w survivalu, na którym tak naprawdę kończy się przygoda z tym tytułem: biegamy po niezmieniającej się zupełnie arenie i atakowani jesteśmy przez kolejne hordy wrogów, które mimo swych najlepszych (najgorszych?) chęci nie są w stanie nas zabić. Grę możemy uznać za skończoną, gdy po kilkudziesięciu minutach znudzi nam się rozcinanie kolejnych przeciwników, niezdolnych zagrozić naszej egzystencji.

Khronos: The Rise of Dark Warrior jest tytułem na dwie-trzy godziny zabawy. Po tym czasie, niestety, po prostu się nudzi. Z drugiej strony: Khronos jest tytułem darmowym, a takiego Homefronta można było ukończyć w cztery godziny, prawda? Jeśli ktoś lubi niewymagające myślenia slashery, to jest to z pewnością tytuł dla niego. Reszta może poszukać w tym czasie czegoś ciekawszego, gdyż niczego poza rozczłonkowywaniem przeciwników się w tej grze nie uświadczy.

Ocena: 4-/5

Strider
10 sierpnia 2011 - 21:48