Dlaczego kiedyś gry sprawiały więcej radości? - barth89 - 30 listopada 2011

Dlaczego kiedyś gry sprawiały więcej radości?

Kiedyś mieliśmy komputer, monitor, klawiaturę, myszkę i... grę

Kilka lat temu (umówmy się, że na początku XXI wieku) gry były o wiele trudniej dostępne, mniej popularne, a nie raz zdarzało się, że grając widzieliśmy tylko pokaz slajdów, bo komputer nie dawał rady z płynnym wyświetlaniem grafiki. Mimo to grało się o wiele przyjemniej, a pojedynczy tytuł dostarczał tyle zabawy, jakiej dziś nie potrafi dostarczyć kilka gier razem wziętych (których i dostępność, popularność i cena stoją na zupełnie innym poziomie niż kiedyś). Zastanawialiście się kiedyś dlaczego tak jest?

Myślę, że problem ten możemy rozpatrywać w dwojakiego rodzaju kategoriach, które zarazem są pytaniami, kierowanymi do nas samych. Pierwsze pytanie to pytanie o to czy faktycznie kiedyś gry sprawiały więcej radości. Kolejne pytanie wynika z pozytywnie udzielonej odpowiedzi na pytanie pierwsze: co jest tego przyczyną?

Czy gry kiedyś sprawiały więcej frajdy?

Wydaje mi się, że odpowiedź już na wstępie powinna być w tym przypadku twierdząca. Pomijając kwestię, o której wspomniałem we wstępie (czyli wysiłek włożony w zdobycie gry i poczucie 'elitarności', wynikające z faktu bycia posiadaczem rarytasu w postaci oryginalnej, wymarzonej gry, której mogli nam pozazdrościć koledzy), należy wspomnieć też o samej zawartości fizycznej pudełek - duże kartony wypchane były nie tylko stosem ulotek, ale zawierały też, oprócz samej gry, grubą instrukcję, poradniki, soundtracki, często też koszulki i inne gadżety, za które dziś wydawcy każą sobie płacić drugie tyle co za samą grę. To też zdecydowanie przyczyniało się do radości, jaka płynęła z posiadania gry. W kwestii merytorycznej także było inaczej - gry cieszyły nawet w sytuacji, kiedy ledwo co działały na naszym komputerze, a detale i tak musieliśmy obniżyć do minimum. Mimo to zabawa była nieziemska (a gry przecież nie zawierały w sobie niczego odkrywczego).

Dlaczego tak się działo?

Pytanie proste, odpowiedź bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać. Posłużę się przykładem - zagrywałem się w klasycznego Colina McRae Rally, oznaczonego numerkiem 2. Spędziłem przy nim dłuuuugie dnie. Wszystkie trasy znałem na pamięć, jednak ich ilość nie była jakaś zatrważająca, to samo z ilością pojazdów. Tryby? Klasyczny sezon, rajd, odcinek, próba czasowa, podzielony ekran i multi (modemowe). Tyle. Żadnej zabawy w berka, niszczenia kartonów i innych udziwnionych trybów. Grało się non stop, gra nie nudziła. Dlaczego?

Inny przykład - Call of Duty (pierwsze, żadne tam Modern Warfare czy inne Blac Ops). Nie było rozwoju postaci, perków, nagród za serię zabójstw, przejmowania flagi/terytorium, potwierdzenia zabójstwa... Od początku mieliśmy odblokowane wszystkie bronie. Przed przystąpieniem do gry wybieraliśmy broń główną i dołączaliśmy do rozgrywki na jednej z kilku map. Łączna ilość godzin spędzonych w multi kolejnych gier z serii Call of Duty nie umywa się do tej, jaką spędziłem w pierwszym CoDzie (i kultowej mapie mp_pavlov).

W mojej ocenie przyczyny takiego stanu rzeczy należy upatrywać w małej (czy wręcz zerowej) ilość konkurencyjnych tytułów. Dziś można powiedzieć, że już wszystko widzieliśmy, że mało jest tytułów odkrywczych, które przecierają szlaki. Naście lat temu łatwiej było grom wzbudzić u graczy uczucie totalnego opadu szczęki - wystarczyło mieć pomysł, czasem też zaryzykować. W dzisiejszych czasach zaczęliśmy się przywiązywać do coraz to bardziej wymyślnych sposobów rozgrywki, no i mamy w czym wybierać. FPS? Kolejne Call of Duty, Battlefield, Medal of Honor, Crysis, Red Orchestra, Sniper: Ghost Warrior, Bulletstorm. Wyścigi? DIRT, WRC, F1, Need for Speed, Test Drive. Strategie? Starcraft, Company of Heroes, Warhammer, Age of Empires, Anno. Sandboxy? GTA, Mafia, Just Cause, Assassin's Creed. Takie przykłady można mnożyć. Kiedyś nie było wyboru - graliśmy w jedną grę, innej nie było, więc trzeba było korzystać z tego co się miało i przechodzić gry po kilka razy (a przede wszystkim je doceniać). Teraz ze wszystkich stron zalewani jesteśmy konkurencyjnymi tytułami i najzwyczajniej w świecie nie starczy nam czasu na ogranie wszystkich. A jeśli tylko fundusze pozwalają to chcemy ich spróbować jak najwięcej (bo z dostępnością oczywiście nie ma już żadnego problemu).

Dziś mamy Kinecta, PS Move (i masę innych sprzętów) i gry. Masę gier... Ale czy radość ta sama?

Czy powinniśmy się z tego cieszyć? Z jednej strony tak, bo przecież zawsze dobrze jest mieć wybór i zdecydować się na opcję, która najbardziej nam odpowiada. Z drugiej strony czy nie było to fajne uczucie, kiedy jedna gra sprawiała mnóstwo radości i dawała tyle zabawy, że nie potrzeba nam było do szczęścia innych?

Ostateczną ocenę takiego stanu rzeczy pozostawiam Wam.

barth89
30 listopada 2011 - 20:06