Team Fortress 2 - trochę historii z konkluzją. - Matio.K - 20 grudnia 2011

Team Fortress 2 - trochę historii z konkluzją.

Zakupione za ciężkie pieniądze pakiet pięciu gier [Orange Box] w momencie premiery wydawał się być piekielnie kuszącą pozycją. Wszystkie, aktualne odsłony serii Half Life, zachwalany zewsząd Portal mający stanowić kamień milowy gier logicznych, a wreszcie Team Fortress 2. O którym nie wiedziałem nic, poza faktem, że to pełnoprawny tytuł moda, który spopularyzował klasy postaci w multiplayerowych FPS’ach. Summa summarum to jemu poświęciłem właśnie najwięcej czasu.

Kreskówkowa oprawa chwyciła, gameplay wydawał się być głębszy niż ówcześnie bijący rekordy popularności Call of Duty 4, a prześmiewczy klimat zachęcał do odstawiania zupełnie niepoważnych akcji. Początkowo mała ilość zawartości nie czyniła ją atrakcyjną. Niemożność zmiany przypisanej do klasy broni, map tyle, co kot napłakał, a także poczucie, że jeszcze trochę, a to wszystko mi się ogra. Na całe szczęście twórcy od początku wiedzieli, że chcą otwartych kontaktów ze społecznością, dlatego kiedy po raz pierwszy pojawiłem się na serwerach, od początku dostępne były narzędzia do tworzenia własnych mapek. Było, więc, w co się bawić, ale społeczność mówiła – wciąż mało. Więc dorzucono do pieca wraz z pierwszą, patrząc z perspektywy czasu, historyczną aktualizacją: medic update. Medyk, klasa dotąd stojąca nieco w cieniu pozostałych, zyskał alternatywny zestaw przedmiotów, a sama zaś gra zupełnie nowy tryb pchania bomby do wrogiej bazy. Podobne aktualizacje miały następować w dwu-trzymiesięcznych odstępach, dla każdej z klas. Było, więc, na co czekać, ale rodziło to zarazem pytanie – co później? I choć nikt niczego nie zapewniał, nikt nie czuł obawy – twórcy dotychczas bardzo aktywnie poprawiali swoje dzieło, czego skutkiem jest dziś ponad 250 poprawek, więc zapewne nie byłby to koniec.

 Był tu obchodzony każdy event [prześmiewczy Halloween, boże narodzenie itd.], a gracze byli wciąż zarzucanie nową zawartością, czasami nieznaczną, ale jednak. Mógłbym to nieco przyrównać do gier MMO, ale bez abonamentu. Co ważniejsze później jednak zapewniono, że jest jasno określony plan rozwoju dla tytułu, ale ja cieszyłem się tym, co jest, bo nie zdążyłem ogrywać tego, co wypuszczono. Kiedy wróciłem po dłuższej przerwie, pojawił się handel  [!], ubieranie postaci [ograniczone, co prawda do czapek, fryzur i odznak, ale to pewnie kwestia czasu], crafting [tak, tak, w grze FPS], MNÓSTWO przedmiotów, nierzadko zupełnie zmieniających filozofię zabawy.  Wreszcie nastał długo oczekiwany update, o którym tak na dobrą sprawę nikt nic nie wiedział, ale miało to być coś dużego – i z punktu widzenia biznesowego tak właśnie było. Gra stała się, bowiem tytułem darmowym, czyli F2P. Uważam to za doskonałe posunięcie, bo zarobiła na siebie dostatecznie dużo w klasycznej dystrybucji, a wraz z otwarciem na cały świat i wewnętrzną platformą sklepową, zyska pewnie jeszcze więcej pieniędzy, a tym samym sam rozmach przedsięwzięcia zupełnie przerośnie osobę, która po raz pierwszy pojawi się na serwerze.

--- 

Chciałbym móc polecić grę każdemu, ale lepiej sprecyzować odbiorcę - otóż jest nią osoba przpeadająca za FPS'ami wszelkiej maści, nie bojąca się współpracy, ceniąca komiksową oprawę i szukająca czegoś z zawartością na przyszłe lata. Bo choć gra jest i może dość specyficzna na swój sposób, ale to właśnie jej urok, bo na rynku nie ma niczego podobnego.

/span

Matio.K
20 grudnia 2011 - 13:21