Out There Somewhere – retro platformówka teleportuje się na bloga - Hed - 23 lutego 2012

Out There Somewhere – retro platformówka teleportuje się na bloga

W tym tygodniu wyszła gra, której twórcy zdecydowanie potrzebują Waszej miłości. Producenci Out There Somewhere ze studia MiniBoss przeprosili nabywców swojej produkcji za wszelkie zaistniałe problemy jeszcze zanim w ogóle trafiła ona do sprzedaży. Amora i Santo wytłumaczyli w emailu rozesłanym do swoich klientów, że to ich pierwsza próba wydania komercyjnego projektu, więc wszystko może się zdarzyć. Na szczęście ich niewielka, ale sympatyczna gra wylądowała na moim dysku bez żadnych przeszkód i działa świetnie. A jak wrażenia? Jeśli lubicie zmyślne platformówki wymagające małpiej zręczności i podane w uroczej retro oprawie, prawdopodobnie właśnie opuszczacie gameplay.pl, aby kupić grę. Niezdecydowanych zapraszam dalej.

W Out There Somewhere wcielamy się w bohatera, który, niczym komandor Shepard, ratuje Ziemię przed atakiem przeciwników z kosmosu. Gra rozpoczyna się zwodniczo w przestrzeni międzyplanetarnej, gdzie eksterminujemy eskadry przeciwnika, niejakiego Grigoriego, omijając zręcznie pociski i zbierając ulepszenia. Przynajmniej przez kilkadziesiąt sekund, bo ten hołd dla shmupów to tylko zabawne wprowadzenie do właściwej zabawy. A jest nią platformówka o bohaterze dysponującym bronią, której mogłaby pozazdrościć Chell. Chodzi oczywiście o futurystyczne i nad wyraz funkcjonalne działko teleportacyjne.

Zasada działania tej broni jest nadzwyczajnie prostą: postać przenosi się automatycznie tam, gdzie trafi jej pocisk. W ten sposób możemy przedostać się nad przepaścią, ominąć pułapki i zwieść wrogów. Twórcy Out There Somewhererozpoczynają od prostego kicania z jednej strony planszy na drugą, ale szybko wyciągają działa cięższego kalibru. Kolejne ekrany wprowadzają obce istoty, nowe rodzaje niebezpieczeństw i mnóstwo pomysłów na to jak uprzykrzyć życie bohaterowi. Nikt nie powiedział, że ratowanie ludzkości jest łatwe i przyjemne. I dobrze, bo od takiej gry oczekujemy wyzwania dla kciuków i szarych komórek.

Gra może nie tłumaczy wszystkich zasad w czytelny sposób, ale szybko zauważamy, że karabin teleportacyjny i sam proces przenoszenia się bohatera działają na pewnych zasadach. Przemierzając obcy świat trafiamy też strumienie energii, które w pewien sposób modyfikują zachowanie promienia teleportacyjnego. Out There Somewhere to nie tylko same zagadki – nie brakuje tu też odrobiny strzelania oraz rozmów z dziwacznymi kosmitami. Leciutkie naleciałości Cave Story są wyczuwalne, ale to przecież zaleta.  

Out There Somewhere to także przyjemna grafika. Nie wiem co prawda, ile jeszcze razy będę szczerze uśmiechał się do siebie na widok dwuwymiarowych retro platformówek, ale na razie jest dobrze. Właściwie do kupienia tej produkcji zachęciła mnie muzyczka przygrywająca w tle jednego ze zwiastunów oraz informacja na stronie twórców, że za niecałych pięć dolarów dostanę grę i paczkę ze ścieżką dźwiękową. Stylistycznie wszystko pasuje do siebie jak ulał. Na plus zasługuje też ogólne wykonanie techniczne tytułu – nieźle działa na klawiaturze, jest wsparcie dla pada, a wszystko działa płynnie.

Nie będę pisał więcej, bo nie chcę opowiedzieć całej gry. Która, jak to często bywa w takich przypadkach, jest krótka. Mam jednak nadzieję, że to nikogo nie odstrasza, bo w końcu cena nie jest wygórowana ($4,99), a sprawa jest bez dwóch zdań słuszna (chodzi przecież o dowartościowanie młodych, pięknych, zdolnych i zasilenie ich kont). Zainteresowanych odsyłam do strony MiniBoss, gdzie znajdziecie demo Out There Somewhere. Dajcie im miłość!

Hed
23 lutego 2012 - 18:36