DayZ - recenzja bijącej rekordy popularności gry. - Qualltin - 16 sierpnia 2012

DayZ - recenzja bijącej rekordy popularności gry.

Czy jest coś lepszego dla fanów klimatów post apokaliptycznych jak gra, w której do ich dyspozycji oddany zostaje obszar o łącznej powierzchni 225km2 w całości zamieszkany przez zombie? Z pewnością nie. DayZ, bo o tej grze, a obecnie jeszcze modyfikacji, będzie ów artykulik, w ciągu ostatnich parunastu tygodni z beniaminka pierwszej ligi gier komputerowych staje się potentatem na skalę światową. Przeszło milion unikalnych graczy zdążyło już dobrać się do skór  żywych trupów. Zrodził się wielki „bum” na DayZ, ale co, w sumie, jest takiego w tym, że ludzie tak do tego biegną? Spróbujemy na to pytanie odpowiedzieć recenzując modyfikację do gry ArmA II – DayZ.

Wszystko zaczęło się od gry, która miała jak najwierniej odwzorować pole walki. Nacisk na realistykę i fizykę strzałów miał Armę II wybić na szczyty, jednak niekoniecznie udało się to osiągnąć. Jeśliby zapytać losowo wybraną grupę o tenże tytuł jeszcze parę miesięcy temu, ledwie garstka mogłaby powiedzieć, że o nim słyszała. Ale sytuacja diametralnie odwróciła się, gdy ze swoimi butami wkroczył  Dean “Rocket” Hall. Słyszał ktoś o nim wcześniej? Raczej nie. Teraz natomiast bije rekordy popularności. Wszyscy są zachwyceni jego modyfikacją, a on sam zakontraktowany został przez twórców samej gry, Bohemia Interactive, do prac nad trybem multiplayer trzeciego wydania ArmA. Niby modyfikacja to nic nadzwyczajnego. Każda gra przecież prędzej czy później doczekuje się fanowskich przeróbek, a gracze sami próbują developerowi gry pokazać, jak widzą lepszą wersję produktu, który wydał. Są więc to nieocenione w kontaktach wydawca-odbiorca wskazówki, których BI nie zignorowała. Widząc szybko rosnące zainteresowanie przeróbką, zaoferowała Rocketowi ciepłą posadkę. Swoją drogą, ciekawe czy sam zainteresowany spodziewał się rozprzestrzenienia jego dzieła na skalę światową?

Przejdźmy do sedna. DayZ, wypowiadane różnorako w zależności od źródła, z którego czerpało się przykład (dejzi, dejzet, dejz), stawia nas gołych, ale nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, na wybrzeżu ogromnego, fikcyjnego państwa – Czarnorusi. Otrzymujemy nieograniczony wręcz dostęp do całych 225km2, których przejście wzdłuż i wszerz zajmie nam kilkanaście godzin. Postawieni pod ścianą, z latarką, bandażem i malutkim 8-slotowym plecakiem, musimy sami zadbać o własny byt. Nie mamy broni, a zdobycie najprostszej z nich, nie licząc już jedzenia, picia czy medykamentów, wymaga od nas kontaktu ze zzombifikowaną populacją wspomnianego regionu. Od nas tylko zależy jaki obierzemy kierunek i jaką zastosujemy taktykę survivalową. Cel jest jeden – przeżyć, nawet po trupach.

Zdjęcie własne - moja ekipa wraz ze zdobytym sprzętem. Dobry sprzęt w DayZ jest w cenie!

Wspominanie trupów jest tutaj jak najbardziej na miejscu. Postawieni zostajemy w dość socjopatycznej sytuacji. Instynkt stadny i umiejętność życia w społeczeństwie gdzieś się ulatniają, a zostaje obawa o własne życie i brak zaufania do kogokolwiek. Każdy napotkany człowiek na naszej ścieżce życia jest potencjalną kłodą, rzuconą nam przez los pod nogi. Możemy go ominąć, możemy go zabić i pozbyć się uporczywej obawy o własny żywot bądź spróbować nawiązać kontakt, jednak nigdy do końca nie wiemy, czym to się tak naprawdę zakończy. W Czarnorusi nie panują żadne zasady. Każdy robi co chce i próbuje wyżyć kosztem innych. Jeśli widzisz gościa, który wchodzi do supermarketu z piękną spluwą i plecakiem, a nie jest świadom twojej obecności, głupotą byłoby nie wykorzystać tej sytuacji choćby dla marnych paru puszek jedzenia, które przydadzą się nam gdy do naszych drzwi zapuka głód, mogący nasz wykończyć.

DayZ nadal ma status Alpha, a każdy gracz oficjalnie jest tylko testerem gry. Wiąże się to z pośrednią akceptacją faktu, że gra może nam się po prostu wysypać do pulpitu, zabić nas bugiem czy odmówić dalszej współpracy. Nie bez przyczyny mówię o tym, gdyż DayZ już na starcie uświadamia nam, że nie będzie łatwo. Sama instalacja bez konkretnej instrukcji może być kłopotliwa. Parę patchy, ciągłe aktualizacje i różne wersje, z których musimy wybrać na daną chwilę najlepszą. Wszystko jednak zanika gdzieś na boku, gdy posmakujemy już uroków tutejszego życia.

Zdjęcie własne - znaleziony crash site helikoptera jest najcenniejszym ze znalezisk w Czarnorusi.

Zaczynamy z niczym. Pniemy się w górę ekwipunkowej kariery. Z czasem do naszej ręki trafi nędzny pistolet Makarov, który jednak jest nieoceniony w sytuacji, gdy zdradzimy naszą pozycję zombiakom. Wędrując po farmach możemy natrafić na shotguna bądź Remmingtona, czyli strzelbę. Niedługo potem uzbieramy sprzęt niezbędny do zabijania, oprawiania i krojenia zwierząt celem pozyskania pokarmu, który potem nad własnym ogniskiem upieczemy. W końcu zdecydujemy się podjąć ryzyko i wybierzemy się w tereny, gdzie czeka nas lepszy sprzęt. Ryzyko spotkania bandytów wynagrodzi loot, który trafi w nasze ręce. W końcu już mamy wszystko to, co jest niezbędne, aby zapolować na to, co smakuje w tej grze najlepiej – na innych ludzi i pojazdy. Wiele dni zbierania, uciekania i rezygnowania z natrafiających się szans tylko po to, aby gdzieś na przystanku autobusowym dostrzec autobus, pobiec do niego pełnym radości, że znaleźliśmy komfortowy środek transportu, a przy samych drzwiach… dostać kulkę w łeb. Autobus to tylko pułapka zaczajonego w leśnym kamuflażu snajpera, który teraz zabierze z naszego ciała wszystko, co zebraliśmy, a my zaczniemy znów od nowa, goli i biedni na wybrzeżu. Takie jest DayZ!

Jeśli ktoś szuka gry na długie wieczory, w których oprócz chwil zapomnienia liczy się też rozwaga i pomysł, taktyka, jest to jego złoty środek. Jeśli przez lata szukasz gry, która zastąpi ci ukończonego już S.T.A.L.K.E.R.’a, Fallout’a czy Rage’a, które raczyły cię cudnym klimatem post apokaliptycznym, wreszcie możesz odetchnąć, bo to koniec twojej wędrówki! Jeśli szukasz możliwości posmakowania sandboxowej produkcji, w której nie panują żadne zasady, a ty sam decydujesz o własnych misjach, natychmiast sięgnij po to! DayZ ma w sobie wszystko to, czego można by chcieć od pełnoprawnej gry mającej zapchać nam w całości czas przeznaczony na komputer. Zakładając, że jesteś osobą, która nie boi się wyzwań, bo takim jest opanowanie trudnej sztuki obsługi sterowania czy przyzwyczajenia się do beznadziejnej optymalizacji samej ArmA 2, masz przed sobą ogromne pole manewru. Gdy autorzy wyeliminują do końca błędy i wprowadzą wszystko to, co mają w planach, modyfikacja będzie mogła konkurować z najlepszymi grami słynącymi z trybu multiplayer. Takie jest moje zdanie. Przegrałem półtora miesiąca i z gry jestem niesamowicie zadowolony. Solidne pięć z plusem!

* Dla wygodny przyjmuję, że "gra" = w tym wypadku także "modyfikacja".

Qualltin
16 sierpnia 2012 - 21:43