Remember Me - From Paris with Love - gameplayowa recenzja - Robson - 11 czerwca 2013

Remember Me - From Paris with Love - gameplayowa recenzja

Robson ocenia: Remember Me
79

Przyznam wam się szczerze – nabijałem się z tej gry. Od pierwszych zapowiedzi, od momentu dziewiczego kontaktu z jej zapisem rozgrywki, w konfrontacji z dowolnym newsem, w którym ta osobliwa krzyżówka Deus Exa, Uncharted i Batman: Arhkam City została chociaż wspomniana. W sukces tak smakowitego miksu nie byłem po prostu w stanie uwierzyć - w szczególności, gdy każda ze składowych Remember Me zdawała się być najzwyczajniej w świecie… niedorobiona. Cyberpunkowa biel i pomarańcz Neo-Paryża to nie to samo, co złoto i czerń Human Revolution, a koślawe animacje już na starcie grzebały całą przyjemność z platformowych elementów i grupowych walk jakieś sześć stóp pod ziemią. I chociaż Remember Me w dalszym ciągu nie stanowi przykładu produkcji, w której pomysły zwinięte z innych tytułów składają się na coś o wiele lepszego, na pewno nie daje graczowi powodów, by się z niej nabijać.

Wydana przez żółto-niebieskich produkcja jak i opowiedziana w niej historia wrzuca nas w skórę Nilin – młodej i całkiem zgrabnej obywatelki Paryża A.D 2084.  Poza urodziwą heroiną sama sytuacja do najlepszych jednak nie należy, albowiem Remember Me raczy nas dość nieciekawą wizją przyszłości. Technologiczny rozwój doprowadził tu do sytuacji, w której ludzkie wspomnienia w łatwy i przystępny sposób można sobie zapisać, usunąć, a nawet i wgrać, dzieląc z bliską naszemu sercu osobą dokładnie te same chwile i momenty z przeszłości. Co w tym takiego nie fajnego? Za całym patentem musi oczywiście stać złowroga mega korporacja, której uzależniający maluczkich twór doprowadził do srogiego podziału społeczeństwa na tych, którzy wspomnienia mają i żyją w dostatku, oraz tych, którzy nie posiadają absolutnie nic – łącznie z pamięcią. Kiedy jedni raczą się słodką bagietką i zakupami coraz to nowszych wspomnień („pierwszy pocałunek w wieku 17 lat poproszę!”), drudzy walczą z brudem i armią obleśnych, pozbawionych pamięci ghuli. Skąd się wzięły? Dlaczego jedni mają lepiej, a pozostali już nie koniecznie? Kim jest nasza protagonistka i z jakiego powodu poznajemy ją w więziennej celi, krótko po procesie wymazania niemal całej posiadanej pamięci?

Niemal każda lokacja to małe arcydzieło - gdyby tylko akcja gry toczyła się w otwartym świecie...

Cierpiącego na amnezję bohatera śmiało wpisać można w panteon najbardziej ogranych, fabularnych kliszy, jednak sposób, w jaki Remember Me okręcił ten wyświechtany motyw w imię swoich potrzeb, naprawdę potrafi zaintrygować. Odpowiedzi na kolejne wątki przybywają do nas w takim samym tempie jak i zupełnie świeże porcje znaków zapytania, przez kompletne 10 godzin całkiem umiejętnie utrzymując nas (a przynajmniej: mnie) przed ekranem i kusząc wizją ostatecznego rozwiązania sprawy. Nie da się ukryć, iż w odbiorze całości niewątpliwie pomaga dość wiarygodnie zarysowana sylwetka Nilin (i w cale nie mam tu na myśli jej kobiecych kształtów), w której głosie często usłyszymy nie tylko gniew i ogólnie pojętą badassowość, ale i również strach czy rozpacz. Co więcej, fabuła produkcji od czasu do czasu spróbuje uderzyć w nieco poważniejsze tony, dotykając takich tematów jak zniewolenie czy trauma z przeszłości, i jeśli tylko nie zrazi was niesamowicie filozoficzny ton niektórych jej fragmentów, czasu spędzonego na śledzeniu narracji Remember Me nie uznacie za stracony.

Droga do odkrycia przeszłości naszej rudowłosej bohaterki prosta oczywiście nie będzie i zanim wreszcie zrozumiemy kto, z kim i dlaczego, sporo dachów, ulic i twarzy będzie musiało spotkać się z jej twardym obcasem. Cała gra to w zasadzie bezstresowe podążanie za trasą wyznaczoną przez twórców, podziwiając przy tym artystycznie przepiękny świat, skacząc po z góry ustalonych przez projektantów półkach i okładając przeciwników różnej maści i aparycji. I chociaż poza systemem walki (i jednym patentem, o którym nieco później) nie ma tu absolutnie nic odkrywczego, to na swój sposób niezwykłe, jak każda ze składowych Remember Me współgra tu ze sobą tworząc produkcję, która prawdziwie „robi”. Wyrzucone we wstępie „koślawe animacje” albo zostały w finalnym produkcie doszlifowanie, albo tak naprawdę istniały tylko na terenie mojego spaczonego umysłu, przez co podziwianie wspinającej się po rynnach Nilin to czysta przyjemność – podobnie zresztą jak i jej wygibasy w trakcie obijania przedstawicieli płci męskiej.

Walka wręcz została zrealizowana poprawnie - tylko i aż. 

System walki Remember Me to w zasadzie nieco wolniejszy i mniej efektowny brat sprzedawania razów z dwóch ostatnich gier Batmana. Za pomocą akrobatycznych umiejętności naszej podopiecznej uciekamy jak najdalej od tych typów, nad głowami których pojawia się czerwony wykrzyknik (znak, że za chwilę zaatakują) i kontynuujemy składanie combosów na twarzy innego niemilca. A składać warto, bo w przeciwieństwie do bezsensownego wciskania na przemian dwóch guzików, pełne combo odpłaci nam atrakcyjnym bonusem. Jego charakter ustalamy sobie wcześniej w osobnym menu, na bazie czterech sekwencji wybierając kolejne efekty, jakie pojawią się podczas nieprzerwanego ciągu uderzeń. I tak oto w łatwy sposób wyznaczyć możemy sobie sekwencję nastawioną na zadawanie obrażeń, leczenie ran czy przyspieszone tempo ładowania umiejętności specjalnych – niewidzialności, potężnej „bomby logicznej” czy możliwości przejęcia jednego z syntetycznych wrogów na naszą stronę. W pewnym momencie rozgrywki w nasze łapska wpadnie jeszcze tutejszy odpowiednik broni dystansowej, mającej swe zastosowanie nie tylko w walce, ale i również podczas eksploracji jak i w prostych niczym barszcz łamigłówkach, a okazjonalne starcia z bossami wymuszą na nas chwilę pomyślunku i rozpracowanie sposobu na dobranie się szefowi do skóry. Podobnie jak i w przypadku sekcji platformowych, w systemie walki Remember Me wszystko gra i buczy, jednak wciąż brakuje tu większej pompy – każdy element jest na miejscu i po prostu działa, ale parę jego elementów dałoby się zrobić lepiej.

Odpowiednio obitego przeciwnika można tutaj wykończyć całkowicie kasując mu pamięć.

W czystej teorii, wspomnianą „pompą” opisywanej produkcji miały być sekwencje wykorzystujące niesamowitą zdolność Nilin, a więc remiksowanie wspomnień poszczególnych postaci. W takiej akcji uczestniczyć będziemy dokładnie cztery razy i chociaż internety krzyczą, że chciałoby się więcej, rozmieszczenie poszczególnych incydentów  grzebania w pamięci naszych „ofiar” zostało naprawdę przemyślane i nie pozostawiło we mnie ani grama niedosytu. O co w tym właściwie chodzi? Ano w tym, że prowadzona przez nas laseczka potrafi tak nagrzebać pacjentowi w głowie, że ten pamiętać będzie niektóre ze swoich wspomnień zupełnie inaczej. Niemiłą operację przedstawiono tutaj w formie filmiku, który (za pomocą okrężnych ruchów myszką bądź analogiem) możemy swobodnie przewijać do przodu i do tyłu, doszukując się momentów interakcji. Butelkę można zrzucić, pistolet odbezpieczyć a szybę zbić, co w następstwie doprowadzi do nieco odmiennego scenariusza. Kombinujemy tak długo, aż osiągniemy pożądany efekt – przywołując znaną już wszystkim sekwencję mieszania w pamięci szefowi policji, staramy się tak poprowadzić jego kłótnię z żoną, by ta na jej końcu padła trupem z jego ręki. Zabawa w pamięciowego DJ'a, podobnie zresztą jak i pozostałe elementy Remember Me, działa jak należy i daje nieco satysfakcji, chociaż opcji modyfikacji i zmian historii zazwyczaj nie ma zbyt dużo a całość pozostaje typową zagadką na raz. Co innego, że kilka akcji, do których doprowadzić musimy podczas remiksowania wspomnień naszego celu, prawdziwie zmusza do zastanowienia się nad swoimi czynami. Osobiście, w ostatnim scenariuszu miałem ochotę odłożyć pada na bok i nie doprowadzić do tego, co przykazali mi twórcy z Dontnod.

Świat przedstawiony wielokrotnie będzie mamić nas wizją interaktywności. Niestety, na kantowaniu się skończy. 

Gdyby nie przepotężne, artystyczne zaplecze tej gry, pieczołowitość wykonania odwiedzanych lokacji i świetna ścieżka dźwiękowa, historię Nilin śmiało zaliczyłbym w tym miejscu do niezbyt szczęśliwej grupy średniaków, które nabyć można dopiero po stosownej obniżce ceny, bądź olać w zupełności i dalej cieszyć się pełnią życia. Jednak sposób, w jaki ta nietypowa produkcja buduje przed nami swój wizerunek i tematy, których ośmiela się dotykać, nie pozwalają mi na ten brutalny manewr. Nie do końca jest to poziom grania na uczuciach w stylu genialnego Spec Ops: The Line a momenty absolutnego „wow” przeplatają się tutaj z „trzeba by to jeszcze doszlifować”, jednak całkowite zapomnienie o tej produkcji uznałbym za delikatny błąd. Pamiętajcie o niej – bo warto.

Zapraszamy na oficjalny fan-page Friendly Fire – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

Robson
11 czerwca 2013 - 14:40