Po co nam PEGI? - Meehow - 24 marca 2015

Po co nam PEGI?

Systemy klasyfikacji treści gier towarzyszą nam niezmiennie od wielu lat, w zamyśle służąc jako proste oznaczenia mające pomóc rodzicom dokonać przemyślanego zakupu dla swoich pociech. Tak przynajmniej w teorii wygląda oficjalnie obowiązujące w Polsce PEGI, praktyka pokazuje jednak często coś zupełnie innego. Biorę pod lupę ten temat w związku z wnioskiem Minister Praw Obywatelskich o wprowadzenie regulowanej prawem kontroli nad sprzedażą gier komputerowych, o którym pisałem niedawno w Serwisie Informacyjnym. W niniejszym felietonie pragnę uzupełnić rzeczonego newsa o osobiste spostrzeżenia i refleksje, a także przyjrzeć się systemowi PEGI, jego funkcjonowaniu oraz zastosowaniu, jak również zjawiskom temu towarzyszącym. Czy PEGI pełni ważną rolę w naszej umiłowanej branży gier, czy może jego oznaczenia są kolejnym bohomazem zaśmiecającym ładne pudełka gier? Na to i inne pytania postaram się odpowiedzieć w następujących niżej linijkach. Zapraszam do lektury.

Choć każdy z nas w jakimś stopniu kojarzy PEGI [ang. Pan European Game Information – Ogólnoeuropejski System Klasyfikacji Gier] – czy to z polskich zwiastunów, czy z okładek kupowanych gier – to tak naprawdę mało kto zadał sobie trud wgłębienia się w szczegóły, gdzie zazwyczaj tkwi przysłowiowy diabeł. Szczytności celu PEGI nikt nie powinien negować, wszak chodzi o kontrolę docierających do (naj)młodszych graczy treści, aczkolwiek sposób i skuteczność egzekwowania przyjętych na jego potrzeby zasad może budzić całkiem uzasadnione wątpliwości.

Moim zdaniem, problem leży w procedurze przyznawania tzw. ratingów, czyli docelowych grup wiekowych, które widzimy na okładkach gier. Otóż to sam wydawca lub deweloper danej produkcji zgłasza swój tytuł do oceny poprzez wypełnienie stosownego formularza, w którym między innymi zaznacza, jakie elementy jego produkcji mogą wpłynąć na przyznaną kategorię. Później taki wniosek przechodzi proces weryfikacji i tutaj właśnie zaczynają się schody, bo tak naprawdę nie wiadomo, co się dokładnie pod tym pojęciem kryje. Pewne jest w zasadzie tylko to, że nikt skrupulatnie nie ogrywa całej gry, aby sprawdzić, czy aby zgłaszający czegoś umyślnie lub nieumyślnie nie pominął. Okazuje się zatem, że w praktyce PEGI robi niewiele, aby maksymalnie rzetelnie poinformować o tym, czego się można po nabywanym tytule spodziewać.

Aby zilustrować i udowodnić prawdziwość wyżej opisanego stanu rzeczy, pozwolę sobie przytoczyć przykład rodzimego Wiedźmina 2: Zabójcy Królów. Kto grał, ten wie, że jest to tytuł niewątpliwie dla graczy pełnoletnich, co zresztą szczególnie zaznaczało samo studio CD Projekt RED. Przypomnijmy sobie zatem, jakie ostrzeżenia PEGI znalazły się na pudełku gry – „wulgarny język” i „przemoc”. Pomijając już fakt, że wulgaryzmy to gramatyczna część nowomowy gimnazjalnej i nikogo nie szokują, to taka czy inna przemoc pojawia się w większości gier akcji czy RPG i to nawet w kategorii wiekowej 12+. Drugi Wiedźmin moim zdaniem zakwalifikowany został do grupy 18+, ponieważ sami REDzi tego chcieli, a nie dlatego, że PEGI miało zastrzeżenia co do intensywności przemocy czy obelżywości przekleństw. Gdzie się podziały ostrzeżenia chociażby o pojawiających się w grze scenach łóżkowych? Nie rozumiem jak coś takiego mogło umknąć uwadze PEGI, skoro nawet w zwiastunach i materiałach przedpremierowych widać było gołym okiem, że deweloperzy takimi motywami nas uraczą. Podobnie zresztą sprawa miała się z debiutanckim Wiedźminem, który zawierał przecież ostre wątki chociażby z dyskryminacją i narkotykami w rolach głównych. Wiecie, drodzy Czytelnicy, jaka gra otrzymała więcej ostrzeżeń od obu Wiedźmaków? Crusader Kings II (przemoc, wulgarny język, seks). Po mojemu takie kwiatuszki podają w wątpliwość sens całego przedsięwzięcia.

Nie sugeruję oczywiście, abyśmy traktowali PEGI jako instytucji wrogiej grom czy całkowicie zbędnej. Uważam jednak, że z całą pewnością powinna ona przejść poważne zmiany, gdyż w obecnej formie w zasadzie nie dostarcza wiarygodnych informacji na temat treści występujących w danym tytule i tym samym nie spełnia należycie swojej funkcji. Kategorie wiekowe są bardzo ogólnikowym podziałem i w tej samej grupie znajdują się skrajnie odmienne produkcje. Nie rozumiem dlaczego Company of Heroes 2 i Grand Theft Auto V noszą dokładnie te same oznaczenia. To jakieś wielkie nieporozumienie graniczące z celowym wprowadzaniem w błąd. Jak w ogóle można porównywać przemoc występującą między walczącymi armiami do szumowiny rozjeżdżającej czy rozstrzeliwującej ludzi dla zabawy?

Mimo że oficjalna strona internetowa PEGI oferuje rozszerzone informacje na temat przyznanych ratingów, to powiedzmy sobie szczerze, mało kto zadaje sobie trud poczytania, tym bardziej nieznający tematyki rodzic kupujący swojemu dziecku grę jako prezent. Należałoby mądrzej zagospodarować przestrzeń pudełka tak, aby nabywca mógł zobaczyć ogólną klasyfikację, jak również szczegółowe oznaczenia z krótkim wyjaśnieniem, o jakim rodzaju na przykład przemocy dokładnie jest mowa. Czepiam się nieistotnych detali? Być może, ale skoro PEGI jest oficjalnie uznawanym systemem w naszym pięknym kraju i ktoś jednak zarabia tam na życie, to można i trzeba oczekiwać od tejże instytucji należytego wywiązywania się ze swoich celów statutowych. I choć PEGI oferuje możliwość odwołania od przyznanego ratingu, to przecież nikt nie będzie za darmo etatowych pracowników wyręczać. Pamiętajmy, że przed powstaniem PEGI (2003 rok) radziliśmy sobie równie dobrze.

Choć Rzecznik Obowiązków Praw Obywatelskich i ministerstwo niegospodarności gospodarki poczynili sensowne spostrzeżenia w temacie, to jednak proponowane przez nich rozwiązania są już bezsensowne. Ani kampania społeczna, ani tworzenie branżowej inkwizycji nie rozwiąże problemu, który, nawiasem mówiąc, jest dość nadmuchany. Pomijam oczywiście fakt, że to podatnik zapłaciłby za spoty czy banery, podobnie jak za powołanie i utrzymanie kolejnego prześladującego przedsiębiorców organu władzy, zapewne obsadzonego przez różnego rodzaju pocioty bez jakichkolwiek przydatnych w życiu kwalifikacji. Jedno i drugie po prostu sprowadza się do jednego i  musiałoby się skończyć źle. Zresztą nie wierzę, że obecni „ludzie władzy” troszczą się o czyjkolwiek interes oprócz własnego, co widać chociażby przy okazji zgłaszania inicjatyw obywatelskich, którymi sobie obcesowo, za przeproszeniem, podcierają tyłek. Państwo zaś konsekwentnie próbuje pod dyktando unijnego totalitaryzmu zlikwidować władzę rodzicielską i wepchnąć dzieci pod kuratelę urzędników. Na to zgody być nie może, więc i resortowym absurdom należy położyć kres.

Na zakończenie wypada już chyba tylko stwierdzić, że odpowiednio przebudowane PEGI mogłoby okazać się naprawdę przydatnym narzędziem dla rodziców, choć z pewnością jego całkowite zniknięcie nie wywołałoby żadnej katastrofy, wszak wielu z nas dorastało w czasach jego nieistnienia czy nieoficjalnego stosowania i nikomu zdrowemu nie poprzewracało się w głowie od gier. Sądzę ponadto, że wszystko będzie dobrze, dopóki z nieinwazyjnej informacji nie zrobi się kolejnych nakazów i zakazów, które uderzą wyłącznie w i tak już uciemiężonych przedsiębiorców, bo gracze zawsze sobie poradzą w taki czy inny sposób. Jeśli sprzedawca ma ochotę sprawdzać wiek kupującego grę, proszę bardzo, jego wola, ale nie uważam, aby ignoranckie, oderwane od rzeczywistości dekretowanie było mile widziane i – co najważniejsze – pomocne.

Meehow
24 marca 2015 - 14:20