Legend już się nie tworzy - Szatansky - 5 września 2015

Legend już się nie tworzy

Wielu z nas, kiedyś, będąc jeszcze dzieckiem, nieśmiało rozpoczynało swą własną karierę gracza, z grami kupionymi gdzieś na straganach, wraz z gazetami czy pożyczonymi od kolegów lub przyniesionymi z nieznanego źródła przez starszego brata. Nie przeszkała nam grafika, która i tak nas zachwycała i wydawała się mistrzostwem świata w tej dziedzinie, mimo że, gry te, często miały już dobre kilka lat. „Hirołsy Trzy”, „Gotik”, „Łorkraft” czy „GIETEA” zabierały nam ogromną ilość czasu, a często robiliśmy w nich rzeczy, które same w sobie nie były nawet sednem gry. Pamiętam, że mając pierwsze lata z dopiskiem –naście na końcu swojego wieku, tworzyłem mapy dla moich Herosów, spacerowałem po całym Khorinis, uparcie nie chcąc robić tego, czego ode mnie wymagano, starałem się za pomocą edytora tworzyć własne scenariusze do „Rzemiosła wojny”, a San Andreas zostało przez mnie okrążone przynajmniej kilkukrotnie każdym dostępnym środkiem lokomocji, podobnie jak "Miasto Występków”. Dla mnie, jak i dla wielu graczy w moim wieku, tytuły takie jak te są legendą.

Na wielu portalach związanych z tematyką gier w gruncie rzeczy komentarze pod tymi legendami są najczęściej pisane przez osoby ogarnięte nostalgią za dawnymi czasami. Wychwalają oni, jak to „kiedyś”, zarywało się noce grając w tego typu tytuły, śmieją się, z niektórych drobnych niedoróbek tych tytułów czy podają konkretne przykłady z rozgrywki et cetera et cetera. Mimo to znajdzie się tam kilka wpisów dodanych przez internetowych trolli czy wszelkiego rodzaju hejterów. Wybaczcie, ale rzadko znajduje się w ich wpisach jakąś konstruktywną krytykę. Nie psuje to jednak opinii o grach-legendach i w każdej rozmowie ze świadomym graczem, gry te, zarówno wymienione przeze mnie jak i kilka innych, zawsze będą legendą i z łezką w oku będziemy je wspominać. Niestety tak rzewne uczucia nie uderzają już w nas w stosunku do gier dzisiejszych.

Niedawno odbyłem rozmowę z moim przyjacielem, będącym tak jak ja zapaleńcem szpil komputerowych, nawet śmiałbym powiedzieć, że zdecydowanie bardziej zaangażowanym w to niż ja. Konwersacja z początku toczyła się na temat właśnie tych gier naszego dzieciństwa, jednak po moich słowach „… ale dziś też robią dobre gry”, obudziłem krakena. Jako przykład podałem obie części Wiedźmina, które uważam za gry genialne pod względem fabuły, misji czy moich ukochanych wyborów moralnych. W odpowiedzi usłyszałem tekst typu: „Skyrim jest lepszy, ma otwarty świat, możemy iść gdzie chcemy, robić co chcemy, zostać kim chcemy, walczyć każdym typem oręża…” Odpowiedziałem mu: „w porządku, pod tym względem masz rację, ale biorąc pod uwagę kryteria, które ci podałem…”, a następnie zobaczyłem obrażoną minę i słowa, jakoby Wiesiek lubił robić to co robią dzieci z lizakiem. Od człowieka, który przeszedł tylko prolog mojej ulubionej gry.

Ta rozmowa zmusiła mnie do refleksji i zastanowienia się nad kilkoma rzeczami.  Czym różnią się tamte wspaniałe gry, od tych wydanych współcześnie? Od którego momentu legendy przestały istnieć? Czy legendy przestały istnieć? I w końcu najważniejsze - czy legend już się nie tworzy?

Zacznijmy od tego jak bardzo różni się rynek gier komputerowych sprzed dwudziestu lat od tego dekadę wstecz,  czy ostatecznie tego z czasów, w których żyjemy obecnie. Gry z końca XX wieku, z powodu jeszcze nikłego dostępu do internetu, jak i słabej jego jakości, nie mogły sobie pozwolić na jakiekolwiek błędy, a łatki bynajmniej nie były codziennością. Szpile były przez to dopracowane i miały służyć na jak najdłuższy czas, nie mogły się nudzić po paru godzinach, ani tym bardziej po kilkunastu godzinach kończyć. Gry tworzone były z pasją, miały wciągać gracza, jednocześnie były bardzo trudne, jak na dzisiejsze standardy, co łatwo można sprawdzić zasiadając do pierwszej lepszej rozgrywki w Heroes III. Ja nie dałem rady jej za pierwszym razem, po tak długim okresie bezgrania w „Bohaterów”, zakończyć powodzeniem.

Jak ważne jest pierwsze wrażenie, wie każdy, kto kiedykolwiek musiał zapoznać się z rodzicami swej ukochanej/ukochanego. Zastanawia mnie, jak więc wygląda podryw u największych wydawców, patrząc na współczesny rynek sceny gejmingowej.  Gry od największych potentatów, firm zatrudniających setki pracowników, w chwili wydania często są niegrywalne, a jeszcze częściej, zawierają drobne, choć dające szansę rozgrywki na przyzwoitym poziomie, lecz krytyczne błędy. Na ich załatanie trzeba czekać niejednokrotnie po kilka miesięcy. Miesięcy, podczas których wychodzą kolejne pozycje, podczas których ten początkowy szum, to podniecenie i ta ekscytacja opada, a my tracimy zainteresowanie. To jak ważne jest podniecenie… wiadomo. Gra, która nie urzeknie nas za pierwszym razem, nie ma żadnych szans na to, by kiedykolwiek większa grupa ludzi rzekła o niej -„Najwspanialsza gra na świecie”.

W błędzie byłby jednak ten, kto uważa, że cała ta wina leży po stronie twórców tudzież wydawców gier. My sami również w tej materii zmieniliśmy się. Kiedyś, w zamierzchłych czasach pirackiego Famicona cieszyła nas gra w dwóch wymiarach polegająca na strzelaniu do rozpikselowanych kaczek tudzież jeżdżeniu motorem po bijącym kolorami po oczach torze. Później zaczął się liczyć tylko i wyłącznie trzeci wymiar, przez co każda gra jego nieposiadająca była przestarzała, a także „gorszej jakości”. W końcu otrzymaliśmy niemal fotorealistyczność, proces tworzenia gier wydłużył się, a pieniądze pompowane w kolejne produkty, zaczęły przekraczać budżety największych filmów z Holywood. Szpili na rynku zaczęło być coraz więcej, lecz nasz czas magicznie nie wydłużał się, tak samo jak i zawartość naszego portfela również bez dna nie była. I nie jest nadal. Gracze zostali zmuszeni do rozmyślania o wyborze gier, a przy natłoku kolejnych produkcji nikt nie mógł sobie pozwolić na bezgraniczne ogrywanie jednego tytułu. Ponadto wyrosło nowe pokolenie, które spokojnie można nazwać pokoleniem bezkompromisowego konsumpcjonizmu. Według nich wszystko musi być dostępne jak najszybciej, nie może być ani za krótkie, ani za długie, ani za łatwe, ani za trudne. Gry stały się rekreacyjne, z angielskiego casualowe i to właśnie owi niedzielni gracze zaczęli tworzyć rynek. Od tego czasu każda gra wyróżniająca się czy to wysokim poziomem trudności, (który nawiasem mówiąc jest często niższy niż w tych starych, dobrych grach), czy długim czasem potrzebnym do całkowitego jej ukończenia, stała się grą przeznaczoną dla określonej, ograniczonej grupy tak zwanych hardkorowych graczy. Wybaczcie, na ostatni przymiotnik nie znalazłem polskiego odpowiednika.

Wracając poniekąd do poprzedniej myśli, odbądźmy podróż w czasie swoimi umysłami ponownie do bardziej zamierzchłych czasów i wytężając swe makówki, postarajmy się wymienić jak najwięcej tytułów z okresu lat 1995-2003. Owszem używając palców rąk i nóg nasza lista zapełniłaby się tytułami, lecz po za tym wymienialibyśmy już mniej znaczące tytuły, które dostawaliśmy wraz z gazetkami, jako dodatki do głównej atrakcji. Gdybyśmy komukolwiek z graczy pokazali tytuły umieszczone w naszym zestawieniu, możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, iż nie grał on w zaledwie dwa-trzy tytuły. Lecz z pewnością o nich słyszał i jest w stanie powiedzieć do jakiego gatunku należy, na czym polegała rozgrywka, a może nawet niektóre elementy fabuły. O ile gra miała fabułę.

 Wymieńmy teraz gry z ostatnich dwóch lat… dwudziestka okazuje się stosunkowo małą liczbą, a gier do stworzenia kolejnych dwudziestopozycyjnych spisów byłoby jeszcze trochę. Zastanówmy się jednocześnie, nad jakością i gatunkami gier przez nas wymienionych. Gry z przełomu XX i XXI wieku niejednokrotnie stawały się wyznacznikami gatunków przezeń reprezentowanych. Jeżeli jakakolwiek szpila miała zainteresować swojego odbiorcę, oprócz wymienionych wcześniej czynników, musiała też zdecydowanie różnić się od swoich rywalek, by mieć szanse zaistnieć. Jeśli powstawały dwie strategie, to jedna szła w kierunku fantasy, druga bazowała na rzeczywistości, jeśli dwa fpsy to jeden był zręcznościową grą, drugi w bardziej realistyczny sposób opowiadał o II wojnie światowej. Nie mówię, że teraz czegoś takiego w branży nie zauważymy, jednak, gdy widzę kolejną współczesną strzelankę tudzież kolejne nieudane ich próby pójścia w futurystyczność… nie będę pisał co mnie trafia.

Wracając jednak do tematu nie stwierdzam jednoznacznie, że gry stoją w miejscu, choć to zdecydowanie temat na inne rozważanie; nawet w dzisiejszych czasach powstają, często bardzo dziwne, nowe gatunki gier, wiele jednak współczesnych tytułów jest kolejną odsłoną dawnych wspaniałych serii, niekoniecznie w tak wspaniałym dawnym wydaniu. Czasem, nawet we współczesnych czasach, zdarzy się, że wyjdzie swoista perełka, wnosząca w końcu coś oryginalnego, świeżego, porywającego branżę. Niestety automatycznie skazana ona jest na eksploatację do granic możliwości, niestety, z ogromną przesadą. Do najedzonego człowieka ciężko jest wlać choćby kawę, wydawcy gier tego jednak nie rozumieją. Choć niewątpliwie, zarówno wśród ludzi, jak i wśród gier od tego są wyjątki. Najczęściej głupie wyjątki.

Na koniec opowiem wam pewną historię. Za górami, za lasami, żył sobie pewien mężczyzna. Owy człowiek był jednym z najbardziej szlachetnych ze szlachetnych albowiem okradał bogatych i rozdawał biednym. O kim pomyśleliście? Oczywiście o Robin Hoodzie, albowiem to on jest legendarnym bandytą, który rabowaniem trudnił się z innych pobudek niż inni „źli”.  A wiecie, kim jest Louis Dominique Garthausen o pseudonimie Cartouche? Nie przejmujcie się, również znalazłem go przed chwilą. Jest francuskim odpowiednikiem Robin Hooda, żyjącym co prawda w trochę innych czasach, niewątpliwie jednak jego historia podobna jest do biografii angielskiego rozbójnika. A znacie Janosika? Któż by nie znał naszego podhalańskiego zbójnika. Po co jednak to wszystko napisałem? To nie jest tak, że w dzisiejszych czasach legendy nie powstają. Owszem wiele gier nie uniknie porównań do swych wielkich i starszych legend, gdyż z racji przynależności gatunkowej nie mogą tego uniknąć. Strategiczna gra turowa, podzielona na pola o różnych geometrycznych figurach zawsze będzie porównana do Cywilizacji, a szpila z otwartym światem współczesnej metropolii musi być porównana do serii od Rockstara. Jedynie wybitni reprezentanci swego gatunku tudzież prekursorzy nowych rodzajów mają szansę stać się tym, do którego porównywać będzie się jego następców. Inne jedynie mogą zostać lokalnymi legendami, na jaką niewątpliwie wyrasta nasz swojski Wiedźmin.  Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Robin Hood nie byłby legendarnym obrońcą uciśnionych, gdyby nie słyszał o nim niemal każdy człowiek XXI wieku. O ile w jego przypadku, zarówno opowiadania, powieści ,filmy jak i seriale tworzą jego legendę na naszych oczach, tak w przypadku gier nie jest tak łatwo. By stać się legendą każdy szanujący się gracz musiałby dany tytuł ograć, tak więc musiałaby stać się swoistym bestselerem wśród gier, a jednocześnie być na tyle innowacyjna,  by nie zostać porównana do innej wielkiej poprzedniczki. W dzisiejszym świecie wydaje się to mało prawdopodobne, ale kto wie. Życie w każdym aspekcie kocha nas zaskakiwać.

Czy legend już się nie tworzy? Tworzy. Tylko musimy nauczyć się je zauważać…
  

Szatansky
5 września 2015 - 10:36