Planet of the Eyes - kolorowe LIMBO! - MateuszWieczorek - 8 sierpnia 2017

Planet of the Eyes - kolorowe LIMBO!

Osamotnienie to jedna z najgorszych rzeczy, która może przytrafić się człowiekowi. Osamotnienie na zupełnie obcej planecie Bóg wie w jakiej galaktyce byłoby doświadczeniem absolutnie wyniszczającym nie tylko dla każdego homo sapiens, ale nawet dla robota, z pozoru nie odczuwającego ludzkich uczuć ani nie posiadającego człowieczej woli przetrwania. Planet of the Eyes przedstawia właśnie taki scenariusz z perspektywy mechanicznego cyborga, jakimś sposobem ocalałego z katastrofy macierzystego statku kosmicznego.

Po awaryjnym lądowaniu, po którym niewiele pozostało z międzygwiezdnego promu, naprzeciw nam staje nieznana, choć zauważalnie piękna i różnorodna planeta. Planeta zachwycająca z jednej strony, z drugiej zaś zabójczo niebezpieczna, o czym świadczą nie tylko kolejne widoki, jakie obserwujemy na ekranie monitora, ale także dźwiękowe zapisy naszego stwórcy, który opuścił miejsce wypadku nieco wcześniej. Wyłącznie za ich pomocą pchamy opowieść do przodu, dowiadując się informacji na temat niesprzyjającego środowiska, perypetii właściciela protagonisty, ale również genezy powstania głównego bohatera oraz celu jego sztucznej z pozoru egzystencji.

Nie powiem, fabuła jest w stanie zainteresować gracza, przede wszystkim ze względu na wiarygodny voice-acting, dzięki któremu z niemałą przyjemnością słucha się kolejnych audiologów odnajdywanych w trakcie eksploracji nowego świata. Tak naprawdę jednak mogłoby jej w ogóle nie być, bowiem Planet of the Eyes mechaniką rozgrywki żywo przypomina świetne LIMBO, w którym opowieść pełniła drugorzędne znaczenie i nie była aż nadto eksponowana.

Podobnie jak we wspomnianej grze z 2010 roku, przemierzamy kolejne środowiska tytułowej planety, poruszając się niemal ciągle w prawą stronę ekranu. Od czasu do czasu czekają na nas bardziej zaawansowane zagadki logiczne, które jednak nie powinny sprawić żadnemu graczowi jakichkolwiek problemów. Każda przeszkoda, czy to w postaci ogromnego pająka, czy jakiegoś interaktywnego mechanizmu, została zaprojektowana w taki sposób, by intuicyjnie wpaść na rozwiązanie problemu i dość bezproblemowo kontynuować dalszą podróż. Po serii kolejnych, lekko frustrujących produkcji niezwykle chętnie eksponujących ekstremalny poziom trudności w końcu wpadła w moje ręce relaksująca, oparta przede wszystkim na eksploracji gra z prostymi, lecz nie prostackimi łamigłówkami, co zdecydowanie przypadło mi do gustu.

Nie zmienia to jednak faktu, że nasz uroczy robocik może bardzo szybko i dość brutalnie zostać zdezintegrowany przez nieuwagę gracza. Tutaj również widać inspiracje klasycznym LIMBO – mimo że każda śmierć odbywa się bezkrwawo (w końcu to maszyna), to zmiażdżenie, rozerwanie, porażenie prądem, rozpuszczenie w kwasie, utonięcie w lawie czy zjedzenie żywcem nie należą do najbardziej humanitarnych sposobów zakończenia żywota, nawet dla robota. Obserwując kolejne, okrutne zejścia przypominamy sobie, że Planet of the Eyes to nie tylko przyjemna gra oparta na eksploracji, ale w głównej mierze survivalowy puzzle-platformer, przy którym, przynajmniej od czasu do czasu, należy się skupić i wytężyć nieco szare komórki.

Pochwalić bez wątpienia należy artystyczną wizję tytułowej planety. Wraz z upływającymi minutami środowisko ulega zmianie, prezentując następne otoczenie w innym, dominującym kolorze i palecie barw. Jednocześnie zakres krajobrazów przez nas odkrywanych jest szeroki – od gór i jaskiń, po wulkany, lasy i architektoniczne wytwory inteligentnych istot. Warto podkreślić, że część rozgrywki odbywa się również pod powierzchnią wody, co daje dodatkową sposobność zapoznania się z kolejnymi, nie do końca przyjaźnie nastawionymi przedstawicielami fauny tajemniczego świata. Ogólnie rzecz biorąc stwierdzić trzeba, że oprawa wizualna zachowana jest w duchu minimalizmu, przedstawiając to ciało niebieskie w nieco uproszczony, choć pasujący do konwencji sposób, pełny kanciastych, niezrozumiałych często kształtów i linii.

Największą siłą Planet of the Eyes jest bowiem właśnie ta aura tajemniczości i poczucie eksploracji nieznanego, acz fascynującego świata w pojedynkę. Sami, na własną rękę musimy poznać zasady panujące w nowym dla nas miejscu i zmierzyć się z wszelkimi przeciwnościami, jakie staną nam na drodze, poznając przy tym genezę powstania i cel naszej egzystencji. Szkoda tylko, że cała przygoda trwa niecałe dwie godziny, co w praktyce oznacza, że początek i koniec opowieści możemy zaobserwować przy jednym posiedzeniu przy pececie.

Czy polecam zatem tę grę, obecnie oferowaną w cenie dziesięciu euro? Bez wątpienia docenić należy starania twórców, ich artystyczną, minimalistyczną wizję nieznanej planety, relaksującą rozgrywkę oraz pomysłowe i niefrustrujące zarazem zagwozdki logiczne. Cena jednak nie współgra moim zdaniem z czasem rozgrywki i to jest jednocześnie największy problem, jaki mam z tym tytułem Nie dotyczy on jednak samej jakości programu, zatem koniec końców zachęcam do zapoznania się z Planet of the Eyes, ale dopiero po przecenach lub dorzuceniu do jakiegoś większego bundle’a. 

Ocena: 7.0

MateuszWieczorek
8 sierpnia 2017 - 18:47